Artykuły

Nowy Iredyński

Ireneusz Iredyński - poeta, prozaik i dramaturg, jest bodaj najpłodniejszy pośród pisarzy, poświęcających się scenie. Iredyński regularnie dostarcza teatrom swe nowe sztuki, i ta "inwazja dramatopisarska" przekroczyła już nawet granice kraju. Tak więc autor "Jasełek - moderne", chociaż od czasu świetnego debiutu jego biografia zaznała różnych meandrów, może o sobie mówić jako o tym, który wśród rówieśników zaznał prawdziwego, pełnego sukcesu literackiego.

Zwykło się mówić, w szczególności przy okazjach kolejnych premier sztuk Iredyń-skiego, że jest to autor konsekwentnie, aż do granic obsesji, wierny pewnemu kręgowi tematów, wierny pewnym założeniom, których możemy się doszukać w każdym z jego dramatów: od młodzieńczych "Jasełek" poczynając, poprzez "Żegnaj, Judaszu", "Dobroczyńcę", "Samą słodycz", aż po ostatnią, nie graną jeszcze nigdzie "Trzecią pierś".

Mówi się więc, że Iredyńskiego fascynuje przemoc i okrucieństwo, konflikt słabego i silnego i konflikt silnych między sobą, wreszcie problematyka zamknięcia, osaczenia, odosobnienia. Dlatego ulubioną scenerią dramatów Iredyńskiego jest miejsce odosobnienia: obóz koncentracyjny w "Jasełkach", szpital czy sanatorium w "Dobroczyńcy" i "Samej słodyczy", miejsce, gdzie ludzie się ukrywają przed innymi, jak w "Judaszu" i ,,Trzeciej piersi"; zaś charakterystycznym dla tego autora bohaterem jest "silny człowiek" stosujący przemoc i gwałt, nie cofający się przed terrorem psychicznym i fizycznym: komendant w "Jasełkach", mistrz ceremonii w "Samej słodyczy".

Tu jednak nasuwają się pierwsze wątpliwości: bo wier-ność jakiejś problematyce (obojętne: moralnej, psychologicznej, ideowej) nie oznacza jedynie powracania do tych samych miejsc, sytuacji i bohaterów, zobowiązuje pisarza do rozwijania i pogłębiania kwestii, którym postanowił być wierny. Czy zastrzeżenie to dotyczy również Iredyńskiego? W pewnej mierze tak. Chodzi bowiem o wykazanie pewnych elementów autotwórności w późniejszych utworach Iredyńskiego, owocu - jak sądzę - twórczego pośpiechu, niecierpliwości, pasji.

Przynosi to oczywiście implikacje czysto literackie: "nowy Iredyński" zdumiewa coraz bardziej efektownymi pomysłami scenicznymi, ale ostateczna obróbka późniejszych utworów nie reprezentuje już tego poziomu, co - na przykład - "Jasełka - modernę". Oczywiście, Iredyński zachowuje cechy rasowego dramaturga, których nikt nawet nie usiłuje mu zaprzeczać, bo byłby to trud daremny: potoczystość, jędrność, rzec można "autentyczność" dialogu (z pewnym "nalotem poetyckim"), wyrazistość postaci i zróżnicowanie charakterów, wyjątkowa teatralność sytuacji scenicznych.

Powyższe uwagi dałyby się zastosować do "Samej słodyczy" , wystawionej właśnie przez stołeczny Teatr Współczesny.

Sytuacja wyjściowa jest znana z innych sztuk Iredyńskiego: w sanatorium gruźliczym, w atmosferze zamknięcia i zagrożenia egzystuje odosobniona grupa pacjentów, która - ulegając władzy "mistrza ceremonii" - oddaje się wyrafinowanej grze psychologicznej, zbliżonej do psychodramy, która wiąże członków grupy, czyniąc z niej niemal sektę. Mamy tu więc wszystkie elementy, niezbędne do zawiązania - rzekłbym - "dramatu a la Iredyński". W to wszystko wkracza tytułowa "Sama słodycz", łagodna i nieśmiała dziewczyna, upokarzana i psychicznie dręczona przez członków grupy i "mistrza", dopóki - przejrzawszy reguły gry - sama nie sięgnie po "władzę" w grupie. Nazwa, jaką nadali dziewczynie współtowarzysze, okazuje się ironicznym paradoksem: "Sama słodycz" jest okrutniejsza i bardziej przewrotna od samego "mistrza", któremu do tej pory wszyscy ufali, potrafi bowiem sprytnie, z niesłychanym psychologicznym wyczuciem, podważyć to zaufanie, przeciągnąć słabych na swoją stronę, aby rozpocząć taką samą grę, jaką prowadził "mistrz", tyle, że pod własnym bezwzględnym przywództwem.

"Sama słodycz" mogłaby być więc ironiczną przypowieścią o pozornej słabości, która jest silniejsza niż odkryte okrucieństwa. Jednak - z powodów częściowo wyłuszczonych wyżej - tó właśnie okrucieństwo wysuwa się na plan pierwszy sprawiając, że "Sama słodycz" nie posuwa naprzód problematyki, jaką zarysowały już "Jasełka - modernę": charyzmatycznej siły przywódcy, gry życia i śmierci, ludzkiej uległości i upodlenia.

Poza tym nasuwa się uwaga, że dramat dałby się z powodzeniem zawęzić do aktu pierwszego i trzeciego, akt drugi bowiem niewiele nowego wnosi do rozwoju zarówno akcji, jak i idei dramatu. Tego rodzaju wątpliwości nie rozwiewa się w teatralnej realizacji (reż. Zygmunt Hübner), gdyż akt drugi wlecze się straszliwie. W ogóle całej "Samej, słodyczy" przydałoby sie żywsze tempo, które - być może - wzmogłoby napięcie dramaturgiczne, szczególnie w akcie pierwszym. Ten sam akt odegrali niedawno, jako wprawkę warsztatową, studenci PWST (pisałem o tym w "Sztandarze") i nie potrafię oprzeć się wrażeniu, że w ich ujęciu wypadło to dużo bardziej dramatycznie, ostro, drapieżnie. Tej drapieżności zabrakło we Współczesnym mimo wysiłków aktorów, a w szczególności Stanisławy Celińskiej (rola tytułowa), Piotra Fronczewskiego, Barbary Wrzesińskiej, Sławomira Lindnera i wszystkich pozostałych. Tadeusz Łomnicki grający Mistrza dał tej postaci na początku chyba zbyt wiele miękkości, która zaważyła na przebiegu całego dramatu.

Dużo tu padło uwag krytycznych zarówno, pod adresem Iredyńskiego, jak i teatru. Gdyby nie chodziło o dramaturga tej klasy, co Ireneusz Iredyński i o Teatr Współczesny, byłbym prawdopodobnie mniej wymagający. Ale cóż: noblesse oblige, a "nowy Iredyński" zawsze będzie mierzony miarą "starego".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji