Od śmiechu do rozpaczy
- Jako chłopiec chodziłem do Starego Teatru, gdzie w garderobie obok mojego ojca siedzieli: Jan Nowicki, Jerzy Trela, Jerzy Bińczycki, Jerzy Radziwiłowicz, Jan Peszek... Dzisiaj trudno byłoby gdzieś znaleźć tak mocny zespół młodych aktorów - mówi MACIEJ STUHR, aktor Teatru Dramatycznego w Warszawie, laureat Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego.
Barbara Hollender: Czy nagroda, której laureatami byli m.in. Janda, Olbrychski, Kondrat czy Opania, jest dla pana ważna? Maciej Stuhr: Wielką wartość ma dla mnie właśnie to, że Nagroda im. Cybulskiego wpisuje mnie we wspaniałą tradycję polskiego aktorstwa. Jej patron jest legendą. Chowałem się na jego rolach w "Popiele i diamencie" czy "Salcie". Ale kiedy o nim myślę, rysuje mi się przed oczami coś więcej: jego sylwetka, przydymione okulary, głęboki smutek ukryty w uśmiechu, wewnętrzny niepokój, niepogodzenie ze światem. To, co sprawia, że stał się symbolem polskiego losu. Aktorzy rzadko mogą zaistnieć w kulturze jak on. A większość laureatów tej nagrody tworzy tak znakomite grono, że zaszczytem jest znaleźć się wśród nich.
Tylko że ci artyści na ogół kształtowali się w czasie, gdy polskie kino dawało im więcej szans rozwoju.
- Każde czasy są inne i trzeba umieć się w nich odnaleźć. Ale to oczywiście jest problem. Dziś nie ma zbyt wielu błyskotliwych aktorskich debiutów. Może dlatego, że w rodzimych filmach brakuje pełnokrwistych, interesujących młodych bohaterów. Na scenie też nie jest dużo lepiej. Jako chłopiec chodziłem do Starego Teatru, gdzie w garderobie obok mojego ojca siedzieli: Jan Nowicki, Jerzy Trela, Jerzy Bińczycki, Jerzy Radziwiłowicz, Jan Peszek... Dzisiaj trudno byłoby gdzieś znaleźć tak mocny zespół młodych aktorów.
Młodzi aktorzy uciekają do telenowel?
- Może nawet nie uciekają... Te tasiemce ich wchłaniają. Rynek serialowy jest w Polsce poważnym przemysłem i wiele osób znajduje w nim swoje miejsce. Nie można mieć do nich pretensji: po prostu chcą grać. Ale jednocześnie czasem zamykają sobie inne drogi, bo reżyserzy boją się powierzać im ważne role. I sądzę, że będzie to coraz bardziej wyraźne.
Pana ekranowy debiut to "Dekalog X" Kieślowskiego. Co z tej przygody 13-latka pan zapamiętał?
- Rola była mała, ale przeżycie wielkie. Po raz pierwszy w życiu znalazłem się na planie i najbardziej interesowała mnie filmowa kuchnia. Znałem Krzysztofa Kieślowskiego, bo pracował z nim ojciec. Dlatego patrzyłem na niego nie jak na wielkiego reżysera, lecz jak na kolegę taty. Ale to chyba on pierwszy zobaczył we mnie aktora. Potem chciał mnie obsadzić w filmie "Trzy kolory. Niebieski". Nie udało się, bo producent zażądał francuskiej obsady.
Jako nastolatek wystąpił pan w kilku filmach, a jednak nie poszedł pan od razu do szkoły teatralnej, tylko wybrał psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Dlaczego?
- Chciałem się dalej uczyć. W mojej rodzinie była silna tradycja studiów na UJ, przez tę uczelnię przeszli wszyscy Stuhrowie. I to nie był czas stracony. Czytałem, dojrzewałem, grałem w filmach, założyłem kabaret.
Psychologia pomaga dziś panu w pracy?
- Może nie w sposób bezpośredni. Nie jestem aktorem machiavellicznym, który przyciska odpowiednie guziki, by manipulować odczuciami widza. Nie uprawiam aktorstwa matematycznego, raczej stawiam na intuicję. Ale uniwersytet w dużej mierze ukształtował mnie jako człowieka, a w przypadku aktora ważne jest, co ma się w sobie, i jak się patrzy na ludzi. W tym kontekście psychologia była bardzo przydatna.
Zauważyłam, że próbuje pan przełamywać schematy. W "33 scenach z życia" jest scena, w której wchodzi pan do pokoju, widzi żonę z innym mężczyzną i się wycofuje. Za to jedno spojrzenie dałabym panu każde wyróżnienie.
- Kino przyzwyczaiło nas, że w podobnej sytuacji bohater trzaska drzwiami, wybiega na ulicę. Myśmy z Małgosią Szumowską doszli do wniosku, że tragizm tej chwili polega na tym, że oni oboje nagle coś zrozumieją.
Jak widzi pan swoje emploi? Ma pan na koncie występy w kabarecie, role w komediach, błyskotliwie prowadzi pan imprezy. Ale zagrał pan też w kilku dramatach.
- Nigdy nie chciałem zamykać się w świecie komediowo-kabaretowym, choć rozśmieszanie ludzi może sprawić aktorowi wiele satysfakcji. Ale miałem świadomość, że z pewnych dróg nie ma powrotu. Dlatego zawróciłem. Zdławiłem działalność kabaretową, odmawiałem grania w komediach. Aż przyszedł moment, gdy dali mi szansę reżyserzy filmów, które stawały się przygodą intelektualną i dawały możliwość mozolenia się ze sobą i światem.
Jak chce pan dalej kierować swoją karierą?
- Lubię rozśmieszać ludzi, taką mam naturę. Ale czasem śmiech i rozpacz nakładają się na siebie. Jak u Cybulskiego. I taki melanż, bliski życiu, interesuje mnie najbardziej.
Dziesięć lat temu zapytałam pana ojca, czy jest dumny, że jego syn gra w filmach. A on się skrzywił: "Eee tam, od razu gra... On występuje". Czy teraz już ojciec przyznaje czasem, że pan gra?
- Rzadko. Bardzo rzadko. Raz zobaczyłem w jego oczach szacunek, po teatralnej premierze "Aniołów w Ameryce" Krzysztofa Warlikowskiego. Zazwyczaj jest jednak w pochwałach powściągliwy. Po roli w "33 scenach..." powiedział: "No, owszem, dostałeś od reżyserki odpowiednią liczbę zbliżeń." Umiarkowana recenzja, ale w jego ustach znaczy dużo. Ojciec jest wymagający, a w stosunku do mnie nie stosuje żadnej taryfy ulgowej.
A jednak zatrudnia pana w swoich filmach.
- No właśnie, więc chyba nie jest aż tak źle.
***
Maciej Stuhr
Ma 33 lata. Jest synem wybitnego aktora i reżysera Jerzego Stuhra. Zadebiutował na ekranie jako 13-latek w "Dekalogu X" Krzysztofa Kieślowskiego. Jeszcze w szkole średniej założył kabaret, do którego także pisał teksty. Ma na koncie role w komediach (m. in. w "Chłopaki nie płaczą", "Fuks", "Francuski numer", "Testosteron"), ale również w filmach takich jak "Przedwiośnie" (nominacja do Orłów) i "Fundacja" Filipa Bajona, "Julia wraca do domu" Agnieszki Holland, "Wesele" Wojciecha Smarzowskiego. Wystąpił w kilku obrazach ojca: "Historiach miłosnych", "Pogodzie na jutro", "Korowodzie". Ostatnio widzowie mogli go zobaczyć w "33 scenach z życia" Małgorzaty Szumowskiej, na premierę czekają filmy "Wino truskawkowe" Dariusza Jabłońskiego oraz "Operacja Dunaj" Jacka Głomba. Maciej Stuhr jest aktorem Nowego Teatru Krzysztofa Warlikowskiego w Warszawie.