Artykuły

Z Jaworzna-Szczakowej do Katowic

W dobie kryzysu gospodarczego Barbara R. przeniosła swoją działalność z Jaworzna do Katowic. Jej lombard działa w wybrane wieczory na Scenie Kameralnej - o spektaklu "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" w reż. Jarosława Tumidajskiego w Teatrze Śląskim w Katowicach pisze Anna Wróblowska z Nowej Siły Krytycznej.

Teatr Śląski wreszcie ruszył - na Scenie Kameralnej odbyła się pierwsza premiera tego sezonu - "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" według powieści Michała Witkowskiego. Chyba najgłośniejszą powieść zeszłego roku na sceniczne deski zaadaptował młody reżyser Jarosław Tumidajski.

Adaptowanie prozy to dla reżysera trudny kawałek chleba. Najpierw musi uporać się z materią epicką, próbując przełożyć ją na język dramatyczny, a potem sceniczny. W tym przekładaniu notorycznie będą przeszkadzać mu dziennikarze i krytycy, pytając nieustannie o to samo - czy jego adaptacja będzie wierna pierwowzorowi. I tu pojawia się odwieczny problem z wiernością - jak ją rozumieć? Czy jako poddańcze podążanie za autorem, przygotowywanie inscenizacji zgodnej z literą tekstu, szacunek i nabożność w stosunku do powieści? Jeśli tak, to powstaje pytanie o sens takiej adaptacji. Przedstawienie teatralne może wówczas służyć jedynie streszczeniu powieści młodzieży szkolnej. Dla reszty ludzkości bardziej wartościowa będzie osobiste obcowanie z tekstem, uruchamiające niczym nieograniczony teatr wyobraźni. Reżyserowi pozostaje jedyne wyjście - jakkolwiek górnolotnie by ono nie zabrzmiało - by pozostać wiernym przede wszystkim sobie. Dopiero osobiste odczytanie tekstu, konstruowanie nowej jakości w oparciu o tekst prozatorski nadaje sens adaptacji. Nie chodzi bowiem o to, abyśmy na scenie oglądali tekst Witkowskiego, ale by dane nam było obejrzeć tekst Witkowskiego widziany oczyma Tumidajskiego. Czy w Katowicach to się udało? Chyba tylko połowicznie. W Teatrze Śląskim możemy oglądać przedstawienie z jednej strony nabożne wobec powieści, co spodoba się widzom, którzy tekstu nie znają; z drugiej zaś spektakl unifikujący bogatą różnorodność stylistyczną powieści, sprowadzający ją do jednego języka, co może nie spodobać się miłośnikom prozy Witkowskiego. Na szczęście dla autora, niestety dla reżysera - należę do tej drugiej grupy odbiorców, dlatego też od razu ostrzegam przed subiektywnością mojego osądu.

Tumidajski sprawnie poradził sobie z przeniesieniem na scenę narracji powieści, która jest ogromnym dziennikiem-monologiem tytułowej Barbary. Przygody Barbary spisywane na zabranym jakiemuś studentowi komputerze, początkowo przybierają na scenie postać długiego monologu w wykonaniu Andrzeja Warcaby, dopiero z czasem rozkręca się cała machina teatralna, ożywają kolejne postacie z życia Barbary. Połowicznym sukcesem reżysera okazały się zabiegi adaptacyjne - o ile pierwsza część przedstawienia pochłania widza świetnie skonstruowanymi scenami, o tyle druga, począwszy od spotkania z szejkiem Amalem dłuży się już niemiłosiernie. Spektakl stwarza wrażenie, jakby reżyser pogubił się w pewnym momencie, jakby nie potrafił się zdecydować, co z powieści skreślić, a co pozostawić. Chęć pokazania zbyt wielu wydarzeń w zbyt jednolity sposób sprawiła, że dwuipółgodzinne przedstawienie (bez przerwy) w ciągu ostatniej godziny staje się już tylko męczące. Do widza coraz częściej dociera świadomość, że nic nowego na scenie już się nie wydarzy. Natomiast całkowitym niepowodzeniem reżysera jest to, co stanowi największy atut powieści - stylizacja czerpiąca z najróżniejszych rejonów literatury. Dyskursy: sarmacki, katolicki czy mafijny w przedstawieniu Tumidajskiego zlewają się w jedno, przez co cała opowieść traci swoje najlepsze smaczki.

W postać Barbary w Teatrze Śląskim wcielił się Andrzej Warcaba. Kim jest Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej? To niejaki pan Hubert, który swój przydomek zawdzięcza pewnemu naszyjnikowi pereł. Pan Hubert jest drobnym przedsiębiorcą z przełomu lat 80 i 90, prowadzącym niezbyt czyste interesy - od budki z zapiekankami począwszy na lombardzie skończywszy. Gorliwy katolik, Żyd z pochodzenia, lokalny mafioso, nowe wcielenie Barbary Radziwiłłówny - tym wszystkim jest, a przynajmniej chce, abyśmy wierzyli, że jest, pan Hubert. Jedno wiadomo o nim na pewno - homoseksualista. I o ile wszystkie inne aspekty osobowości Huberta Andrzejowi Warcabie udaje się świetnie oddać, to jego wersja homoseksualisty budzi najwięcej wątpliwości. Kwestie związane z orientacją postaci aktor buduje zbyt grubą, karykaturalną kreską. Rażą przejścia od męskości do zbyt groteskowej i nachalnej zniewieściałości. W ten sposób Hubert vel Barbara staje się sztuczną hybrydą, a nie żywą postacią. Dobre epizody udało się stworzyć Michałowi Czerneckiemu jako Saszce i Marcinowi Szafarzowi w roli Felusia, Andrzejowi Lipskiemu w roli Romana, przedstawiciela firmy Annuka , Annie Kadulskiej w roli starej Marychny czy Karinie Grabowskiej jako konsultantce wcześniej wymienionej firmy-sekty. Świetne są sceny pojawienia się Saszki jako przywidzenia Barbary czy spotkania Barbary z trzema babami, parodiującego spotkanie Makbeta z wiedźmami.

"Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" z pewnością nie jest przedstawieniem wybitnym. Dla wielbicieli prozy Witkowskiego może być lekkim rozczarowaniem. Jednak wszyscy inni powinni być z przedstawienia zadowoleni. Zwłaszcza, jeśli reżyser zdobędzie się na popremierowe cięcia w spektaklu. Potencjał w przedstawieniu jest. Co z nim zrobią twórcy - czas pokaże.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji