Artykuły

Wskrzeszenie Mizantropa

W piątek, 4 czerwca roku 1666 ak­torzy króla jegomości - grający w sali Palais Royal - dali nową komedię pod tytułem "Mizantrop". By­ła to szesnasta z kolei sztuka pana Moliera. Niestety, zdrowie pana Moliera szwankowało już mocno w owym czasie. Gnębiły go przykre udręczenia domowe, a także rozczarowania tea­tralne - nieprzychylne przyjęcie przed­stawień "Świętoszka" i "Don Juana".

Nic też dziwnego, że wyrażał ustami Alcesta, którego sam grał, całą gorycz i obrzydzenie do wrogiego a możnego świata. Grał też Alcesta wzruszająco a zarazem komicznie, jak przystało ko­muś, kto obrał sobie zawód bawienia publiczności.

W pierwszych rzędach sali siedzieli widzowie nader dystyngowani właśnie z owego "mondu", których rozliczne podłości, pozy i intrygi ośmieszał au­tor. Jednak - jak to bywa w teatrze - nikt z nich nie brał satyry do siebie. Toteż intencje nie zostały odczytane właściwie i komedia nie stała się wy­darzeniem, spodziewanym przez auto­ra.

TRZECHSETLECIE "MIZANTROPA"

Teatr francuski przypomniał w tym roku "Mizantropa". Jak wynika z pra­sy, nie wydaje się, aby przedstawienie jubileuszowe w "Comedie Francaise" uderzało wyjątkowym poziomem. Kry­tyk "Figara" narzeka na przedstawie­nie. Co zabawniejsze, ubolewa, że nie słyszał tekstu (!), na co skarżyła się w ogóle publiczność. Jeśli dodać, że re­cenzent ów wzywa reżyserów, aby w czasie prób siadywali na widowni, ba­dając słyszalność tekstu mówionego, stanie się jasne, że Komedię Francuską - ów arcywzór poprawności dykcji - trapią tymczasem bolączki, znane dob­rze także i w naszym kraju. Czy mamy się cieszyć, że u nas nie jest tak źle, skoro w Paryżu... (!) itd. czy też soli­darnie z Paryżem trapić się upadkiem wymowy aktorskiej? Na szczęście wol­ne od tej zmazy było przedstawienie krakowskie, o którym warto podysku­tować szerzej.

Mówię tu o realizacji dyr. Z. Hübnera na scenie Kameralnej Teatru Stare­go. Trzeba od razu zaznaczyć, że wy­siłek tego teatru a także i osiągnięcie inscenizacji są znacznie ambitniejsze niż paryskie, lecz tym samym dysku­syjne.

Molier napisał pięć aktów "Mizantro­pa" wierszem. Tymczasem nowego przekładu "Mizantropa" dokonał prof. J. Kott prozą. Szanowny tłumacz ogło­sił w "Dialogu" swój pogląd na funkcję przekładów. Otóż - jego zdaniem - przekład racjonalny winien stać się po­mostem łączącym dawny utwór ze współczesnym odczuwaniem. Prof. Kott wypowiada się za pełną swobodą tłu­macza w wyborze formy językowej, po­wołując się w tym względzie na swobo­dę wersyfikacyjną Wyspiańskiego w przekładzie "Cyda", tradycję tłumaczy francuskich, przyswajających poezję obcą zasadniczo prozą i inne przykłady.

Francuski aleksandryn, przekładany u nas trzynastozgłoskowcem, ma być - wedle prof. Kotta - antyteatralny, co uzasadniać ma tym bardziej swobodę tłumacza. Może tu być mowa o antyteatralności chyba tylko w pojęciu dzi­siejszym, gdyż byłoby trudno pomówić teatr Rasyna, Corneille'a i Moliera o brak teatralności? Nawet - jeśli słu­chać aleksandrynu w przekładzie ry­mowanym tradycyjnie.

Przekład prof. Kotta nie jest uzasadniony jedynie teoretycznie. Powstał na konkretne zapotrzebowanie teatralne, co jest okolicz­nością rozstrzygającą. To dyr. Hübner, pla­nując wystawienie "Mizantropa", wystąpił z propozycją przekładu prozą, a tłumacz po­szedł jeszcze dalej, dając przekład wolny, a raczej swobodną adaptację. Przyznać trze­ba lojalnie, że w rezultacie powstał tekst zna­komity sam w sobie, i przylegający idealnie do zamysłu reżysera, zrywającego z historyzmem komedii, a przenoszącego jej prob­lem w warunki jak najbardziej współczesne.

Podobnie jak prof. Kott uważa aleksan­dryn za antyteatralny, tak znów dyr. Hübnerowi barokowy kostium wydaje się gro­teskowy (przyznam się, że nie wiem cze­mu?). Czy aby gorączka nowatorska nie doprowadza do nadużycia argumentów?

Ale nie wyczerpaliśmy jeszcze zakresu po­lemiki. Reżyser przyjmuje założenia, że "Mizantrop" uchodzi za dzieło genialne, a tymczasem grozi dziś nudą. Bo w tej ko­medii nie ma ponoć akcji, jest tylko jej kanwa i to potraktowana dość niedbale. Zgadzam się, że przedstawienia "Mizantro­pa" o nas bywały serdecznie nndne, ale śmiem wątpić, czy wina leży po stronie Moliera. Ryzykowny wydaje mi się zarzut o braku akcji, czy posądzenie Moliera o nied­balstwo w tym względzie. Może ktoś uwa­żać dramaturgię tę za staroświecką, ale to nie zarzut w teatrze, z natury wielostylowym, i nie zmieni też faktu, ze budowa "Mizantropa" jest w konwencji klasycznej - znakomita. Nawet jeśli uwzględnić wspomniane "zaniedbania", więc nagłe i nie umotywowane zwroty akcji, które trzeba uznać za zrośnięte organicznie z konwencją klasyczną, za przynależne do jej stylu i uro­ku.

Tymczasem reżyser twierdzi, że "tylko w odejściu od stylu molierowskiego tkwi tea­tralna szansa Moliera". Jeśliby nawet zgo­dzić się na wyrażenie "szansa", użyte może nieco nieoględnie w stosunku do Moliera, to ostrożność nakazywałaby powiedzieć przynajmniej: "jedna z szans", bo na pew­no nie jedyna. Niemniej przyznać wypada, że "szansę" tę zrealizowano konsekwentnie i na pewno atrakcyjnie.

Oczywiście, konwencja molierowska nie jest współczesna i łatwo pojąć, że reżysera dzisiejszego bierze ochota, by ją zmodernizować. Nie wszystkie "naiwności" dawnej faktury dadzą się jednak obejść przy tym zabiegu, bowiem wrośnięte są w utwór i nie dadzą się wyplenić. W ten sposób po­wstaje twór zmodernizowany tylko połowicznie. Nadto zerwanie z historyzmem wydaje się w wypadku "Mizantropa" nieko­nieczne wobec ponadczasowości problemu. Czyż trzeba koniecznie zmieniać optykę ko­medii na współczesną, aby widz pojął, że sprawa pesymizmu nie tylko nie przebrzmia­ła, ale stała się dziś dolegliwością światową?

AKTUALIZACJA MOLIERA?

Prof. Kott uwspółcześnił tekst "Mi­zantropa", mając na względzie kompli­kację psychologiczną, uprawdopodob­nienie sytuacji; wprowadził dalej włas­ne dowcipy i różne finezje; bawi się aluzjami i podtekstem, wyławiając w krytyce "dworu" bieżące odnośniki. Na­wiasem: trudno dociec, czemu zmienio­no płeć służącego Alcesta na niewieś­cią? Czyżby dla analogii z dzisiejszą "gosposią"? Są to chwyty ożywiające, bezsprzecznie, ale wychodzące poza obręb molieryzmu autentycznego.

Modernizacja klasyków jest trwałym i stale otwartym problemem. Istnieją dwa sposoby wystawiania tego reper­tuaru. Jeden odtwarza konwencję tea­tralną i styl epoki możliwie wiernie. Drugi usiłuje przystosować dramatur­gię i ducha minionego czasu do pojęć i wyobrażeń dzisiejszych. Obie są za­równo usprawiedliwione, jeśli nie grze­szą przesadą lub brakiem wyczucia: co wolno a czego nie wolno. Przesada grozi w wypadku pierwszym - nudą (co nie świadczy bynajmniej, by wier­ność konwencji nadawała się na śmietnik!). W drugim - prowadzi do wy­obcowania utworu częściowo z przesz­łości, a częścią z teraźniejszości.

Przypominam sobie wynurzenie Gastona Baty, reżysera francuskiej awan­gardy międzywojennej, który żądał ta­kiej aktualizacji Moliera, aby w proble­mie komedii wykryć motywację nową, inną niż dotąd. Wynika stąd oczywi­sta zmiana perspektywy postaci, ich stosunków wzajemnych i sytuacji.

Przedstawienie krakowskie było nie­małym zaskoczeniem i stało się atrak­cją sezonu. Wszystkie zastrzeżenia, o których piszę wyżej, trzeba odłożyć na bok wobec faktu, że "Mizantrop" podbił publiczność. Ta staroświecka komedia ożyła innymi - choć sztucz­nymi - rumieńcami, skąd wniosek, że czym innym jest teoria, a innym - praktyka. Że nie rozstrzygają wywody, ale konkret przedstawienia, głównie - aktorstwo. Śmiała, może zbyt śmiała aktualizacja dawnej komedii trafiła do widza, zapewne przez styl przedstawie­nia współczesny: dyskretny, nerwowy i szybki.

Hübner grał Alcesta w dystyngo­wanym dzisiejszym garniturze. Jego Alcest, nerwowiec i trochę pasjonat (ale dobrze ułożony), bez uśmiechu, ale i nie posępny, chwilami nawet zabaw­ny, wzbudzał raczej uśmiech niż śmiech. To taki duch niepodległy i krnąbrny, zbyt prawdomówny i za wiele wymagający, nie nawykły do chomąta i wierzgający, kiedy go do­tknąć, którego Hübner przeobraził z kawalera barokowego we współczesne­go "young angry mana".

Celimenę grała K. Chmielewska o dużym wdzięku i temperamencie scenicznym, a zbyt małym jeszcze doświadczeniu scenicz­nym. Przekształcenie w dziewczynę współczesną, w stylu Bardotki, nie wypadło tak przekonywająco, jak uwspółcześnienie Alcesta. Przy tym stroje nie grały jakoś z typami molierowskiej szkoły kobiet. Ani z Arseną, którą zagrała E. Lassek jako złoś­liwą intrygantkę i kokietę kwaśną jak cy­tryna, ani z miłą i "pozytywną" Alianta (A. Seniuk). Natomiast znaczną swobodą i naturalnością wyróżniła się rola Flinta-rezo-nera. M. Walczewski znalazł właściwy ton pobłażliwości dla Alcesta, i dla świata, któ­ry tak oburzał przyjaciela, ton pogodnego sceptycyzmu i szlachetnego kompromisu. Bardzo żywo rozegrano role pozostałe, mię­dzy nimi rolę Oronta, zabawnego pyszałka i tępego grafomana (J. Sykutera).

Śliczną dekorację dali L. i J. Skarżyńscy, eksponując wystawność i wdzięk salonu ba­rokowego, przetłumaczone na dzisiejsze po­jęcia plastyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji