Artykuły

Doktryna przyjemności, nie szoku

- Nie zabiegaliśmy z Sarą Kane o etykietkę brutalistów. Nie chcieliśmy być kontrowersyjni, obrazoburczy. Przelewaliśmy tylko na papier nasze najgłębsze, najbardziej autentyczne obawy i spostrzeżenia. Chęć wzbudzania społecznego oburzenia to raczej dość dziecinna potrzeba - mówi brytyjski dramatopisarz, Mark Ravenhill w rozmowie z Joanną Derkaczew z Gazety Wyborczej.

Mark Ravenhill [na zdjęciu] przez lata zaliczany był wraz Sarah Kane do pokolenia brutalistów (in-yer-face). Dziś, gdy tym słowem określa się prawie każdego "niegrzecznego" i "przeklinającego" artystę w Polsce, Ravenhill wyjaśnia, że szok i kontrowersje nigdy nie były jego celem.

Joanna Derkaczew: Jak zostaje się brutalistą?

Mark Ravenhill: Do tego musi się znaleźć jakiś wyjątkowo leniwy dziennikarz ignorant. Tak było w przypadku moim i Sarah Kane. Nie zabiegaliśmy o taką etykietkę. Nie chcieliśmy być kontrowersyjni, obrazoburczy. Przelewaliśmy tylko na papier nasze najgłębsze, najbardziej autentyczne obawy i spostrzeżenia. Chęć wzbudzania społecznego oburzenia to raczej dość dziecinna potrzeba.

Wiesz, że w Polsce byłeś odsądzany od czci i wiary, a spektakle, np. na podstawie "Shopping & Fucking", wywoływały skandale?

- Ale w Wielkiej Brytanii praktycznie nie da się nikogo wkurzyć. Wszystko zostaje natychmiast wchłonięte przez mainstream. Nie ma podziału na sztukę wysoką - oficjalną i niegrzeczną - alternatywną. Media natychmiast wychwytują wszystko, co nowe, inne, niepoprawne politycznie, i mieszają w jedną papkę z rozrywką i starociami. W artykułach o moich pierwszych sztukach, np. tych o kryzysie pożądania w czasach konsumpcjonizmu, słowo "brutalista" po prostu dobrze wyglądało w druku. Nie wolno dać się zamknąć w tych schematach. Ja do tej pory czytam o sobie, że należę do in-yer-face generation, a przecież piszę także sztuki dla dzieci, dramaty wykorzystywane przy projektach edukacyjnych dla nastolatków, a czasem rzeczy zupełnie abstrakcyjne. Dramaturdzy mają wystarczająco wiele problemów, które hamują ich twórczy rozwój, by jeszcze przejmować się etykietkami.

Zwłaszcza młodzi dramaturdzy? Jak uczestnicy twoich warsztatów w Laboratorium Dramatu?

- Często mają dość idealistyczne, romantyczne pojęcie o pracy pisarza. Myślą, że musi on być niezwykłym człowiekiem ze wstrząsającymi doświadczeniami życiowymi, porażającym intelektem i spektrum cnót moralnych. W Rosji panuje przekonanie, że artysta powinien cierpieć bardziej niż inni ludzie. W Niemczech - że powinien być filozofem. Tymczasem artyści wiodą najczęściej zupełnie zwyczajne życie. Wyróżnia ich tylko pewna zręczność, żyłka, dryg.

A odpowiedzialność? Ty często zabierasz głos w sprawach takich jak terroryzm, dyskryminacja, ignorancja polityków.

- Byłoby pięknie móc zmieniać świat na lepsze, ale nie wydaje się to specjalnie możliwe do zrobienia przez teatr. Artyści narzucający sobie jakieś tematy "dla sprawy" rzadko mają szansę stworzyć coś autentycznego. Ja zajmuję się tematami politycznymi, bo mnie interesują. Ostatnio napisałem na zamówienie berlińskiego Schaubuhne tekst o upadku ideologii, na 60. rocznicę podziału Niemiec i 20. rocznicę upadku muru berlińskiego. Wcześniej - cykl 17 20-minutowych sztuk o współczesnej wojnie. Nie zająłbym się tym tylko ze względu na "zamówienie". To, co artysta może zrobić, to wychwytywać krążące w powietrzu, niewypowiedziane problemy i tematy i dawać im indywidualny wyraz. Jeśli ktoś po skonfrontowaniu z tym wyrazem zmieni coś na lepsze w sobie czy w świecie, to super. Ale ja od publiczności oczekuję przede wszystkim jednego: żeby dobrze się bawiła na moich sztukach. I potwierdzała to w kasie teatru.

A co wisi w powietrzu teraz?

- W Wielkiej Brytanii wszyscy są zaniepokojeni i wściekli na sytuację finansową. Przez ostatnie 30 lat przyzwyczailiśmy się funkcjonować w systemie, którego się nie kwestionuje. Któremu nie zadaje się pytań. Większości ludzi ten układ pasował - żyło im się troszkę wygodniej, troszkę dostatniej. I nagle parę miesięcy temu obudziliśmy się z krzykiem: "Co się stało?", "Jak mogliśmy do tego dopuścić?", "Dlaczego nie zadawaliśmy tych pytań?". Miało być tak pięknie. A tymczasem jesteśmy u progu wielkich zmian. Kapitalizm, neoliberalizm trzeba albo przedefiniować, albo... No właśnie. Po raz pierwszy nie wiadomo, jaki system mamy budować. Kapitalizm był jedną z ostatnich wartości, w jakie wierzył świat Zachodu. Po jego klęsce zostały zawód i dezorientacja. W takiej sytuacji należy raczej zająć się ludzkimi lękami i zdać sobie sprawę z tego, w jak skomplikowanym świecie ludzie żyją, a nie szokować.

Mark Ravenhill (ur. 1966), wybitny brytyjski dramatopisarz, publicysta "The Guardian" autor głośnych dramatów: "Shopping and Fucking", "Polaroidy", "Faust is Dead","Produkt". Studiował anglistykę i dramat na uniwersytecie w Bristolu. Kilka dramatów Ravenhilla było wystawionych w Polsce, m.in. "Shopping and Fucking", "Polaroidy", "Pool (No Water)". W piątek 5 grudnia Mark Ravenhill będzie gościem spektaklu "Przylgnięcie" Piotra Rowickiego w reż. Aldony Figury, a po przedstawieniu o godz. 20.30 spotka się z publicznością na scenie Laboratorium Dramatu przy ul. Olesińskiej 21.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji