Artykuły

Gorzki smak sukcesu

"Na końcu tęczy" w reż. Dariusza Miłkowskiego w Teatrze Rozrywki w Chorzowie. Pisze Regina Gowarzewska-Griessgraber w Polsce Dzienniku Zachodnim.

Jest takie pojęcie w pantomimie - "tok". To ten moment, impuls, kiedy mim otwiera się na świat i rozpoczyna swój spektakl. Ciało zyskuje życie. Coś podobnego dzieje się za kulisami każdego teatru, w ułamek sekundy przed wejściem aktora na scenę.

W garderobie zostają codzienne problemy, a na scenę czy estradę wchodzi postać stworzona ku uciesze i rozrywce publiczności. Widowni nie interesuje ból głowy aktora czy nadmiar smutków zafundowanych przez życie. Potrzebuje lśniącej gwiazdy. Cena tej metamorfozy jest nieważna.

O tym właśnie jest najnowszy spektakl chorzowskiego Teatru Rozrywki "Na końcu tęczy", w reżyserii Dariusza Miłkowskiego. Pretekstem jest historia wielkiej aktorki Judy Garland, mistrzyni hollywoodzkiego filmu muzycznego i scenicznego wodewilu. Od najmłodszych lat ciężko pracowała przed kamerami, a najbliżsi jej ludzie szpikowali ją prochami, by była w stanie unieść trudy pracy ponad siły. Zaczęła też pić. Szybko nadszedł moment, że bez wspomagaczy nie mogła już żyć.

W sztuce Petera Quiltera spotykamy Garland na krótko przed śmiercią z przedawkowania. Właśnie rozpoczyna serię występów w Londynie. Ma u swojego boku przyszłego, piątego już męża. Wydawać by się mogło, że to wszystko tworzy szansę na lepsze życie.

W Chorzowie w roli Judy Garland oglądamy znakomitą aktorkę Marię Meyer. To jej wielka kreacja. Roztacza przed widownią cały wachlarz swoich możliwości. Pokazuje Judy prywatnie, jako samotną, zniszczoną kobietę, by zaraz potem zalśnić blaskiem wielkiej sceny. Jest przekonująca w każdej chwili, a jej przemiana za każdym razem porusza. Zarówno wtedy gdy marzy o spokojnym domku, jak i gdy jest gwiazdą wielbioną przez tłumy. Pijana i naćpana, w sekundę potem pełna najlepszej energii. Samotna w tym wszystkim. Obojętnie w jakim stanie nie byłaby jej bohaterka, to zawsze jakoś (czyli na wspomagaczach) musi wystąpić. Mówi przecież o sobie: "Jestem profesjonalistką".

Spektakl pokazuje też, jak silnym narkotykiem jest scena, jak uzależnia. Jest jeszcze rozrywająca samotność, mimo tłumu fanów, pięciu mężów i trójki dzieci i rozpaczliwa próba jej wypełnienia. Spektakl jest analizą ceny, jaką nieraz przychodzi zapłacić za sukces. Odsłania też tajniki kobiecej duszy, która musi stawić czoła upływającemu czasowi.

Pomiędzy tym brzmią piosenki Judy Garland, a gdy śpiewa je Maria Meyer, to porusza najgłębsze nuty w sercu. Jej głos brzmi w nich pięknie, a interpretacja jest wzruszająca.

Mogłoby się wydawać, że chorzowski spektakl jest monodramem, a nie jest. Tyle tylko, że cokolwiek zrobiliby partnerzy Marii Meyer na scenie, to i tak nie da im szans zaistnieć. Cóż, panowie, tym razem musicie jej to wybaczyć. Jarosław Czarnecki jako narzeczony Mickey Deans i Tadeusz Zięba w roli Anthony'ego - pianisty homoseksualisty - stanowią tło, ale bycie tłem dla tak znakomitej roli Marii Meyer to zaszczyt.

Poruszający jest finał spektaklu, kiedy Anthony opowiada, nieco beznamiętnie, o śmierci i pogrzebie gwiazdy.

Po Garland została pamięć jej piosenek i postać Dorotki z "Czarnoksiężnika w krainie Oz", śpiewająca "Over the Rainbow". Gdzieś ponad tęczą...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji