Artykuły

Zanurzyć się w ciemność

Czekałem na Artura w pokoju dyrektora Janusza Kijowskiego. Nagle rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Powiedziałem: "Proszę". Drzwi zaczęły się wolniutko uchylać. Pokazał się w nich człowiek swoją pozą już przepraszający za to, że marnuje mój czas. W tej samej chwili zrozumiałem, że to on. Tym powolnym cichym wchodzeniem do gabinetu dyrektora pokazał wszystko, co było konieczne dla tej roli. Po prostu już był Leonem zanim jeszcze zaczęliśmy rozmawiać o filmie - Jerzy Skolimowski opowiada, jak odkrył dla filmu Artura Steranko.

W niedzielę publiczność obejrzała "Cztery noce z Anną". Mroczny, ale zarazem bardzo malarski obraz Jerzego Skolimowskiego. To jego pierwszy od 17 lat film fabularny.

Krzysztof Kowalewicz: Gratuluję. Odkrył Pan dla polskiego kina Artura Steranko, aktora Teatru Jaracza w Olsztynie, któremu powierzył Pan rolę ułomnego i niezwykle przy tym uczuciowego Leona.

Jerzy Skolimowski: - Jestem zadowolony z mojego wyboru. Jednak nie był on łatwy. Zanim wybrałem Artura obejrzałem ze 150 polskich aktorów i to w różnym wieku, ponieważ scenariusz nie wymagał człowieka na jakimś konkretnym etapie życia. To mógł być mężczyzna 25 letni, a nawet 50-letni. Chodziło mi przede wszystkim o nieznaną twarz. Żeby nie narzucały się żadne asocjacje z innymi rolami. Znalazłem dwóch aktorów, którzy mogliby to wspaniale zagrać. Jeden to bardzo młody chłopak z Wrocławia, wówczas nieznany, teraz porwał go jakiś serial. Drugi to 37-letni reżyser teatralny i aktor zarazem. Coś mnie jednak nadal popychało, żeby szukać dalej. Usłyszałem, że w prowincjonalnym teatrze jest bardzo interesujący aktor, który niestety przed rokiem dostał wylew. W związku z tym nie jest całkowicie sprawny i ma także problemy z zapamiętywaniem tekstu. Nie zrażając się tą informacją pojechałem tam. Czekałem na Artura w pokoju dyrektora Janusza Kijowskiego. Nagle rozległo się delikatne pukanie do drzwi. Powiedziałem: "Proszę". Drzwi zaczęły się wolniutko uchylać. Pokazał się w nich człowiek swoją pozą już przepraszający za to, że marnuje mój czas. W tej samej chwili zrozumiałem, że to on. Tym powolnym cichym wchodzeniem do gabinetu dyrektora pokazał wszystko, co było konieczne dla tej roli. Wszyscy inni aktorzy przychodzili na rozmowy ze mną rozluźnieni, w wręcz napuszeni. A ten po prostu już był Leonem zanim jeszcze zaczęliśmy rozmawiać o filmie. Moje zadania jako reżysera w jego przypadku ograniczały się do technicznej pomocy, np. obciążyłem mu buty. Do każdego włożyłem dwa kilo ołowiu, co spowodowało ten jego koślawy chód.

Konstruowanie ekipy filmowej do pracy przy tym filmie zaczął Pan od wyboru operatora?

- To była kluczowa osoba dla tego projektu. Miałem niezwykle trudny dla operatora materiał. Przecież niemal cała akcja toczy się nocą. Zastanawiałem się, jak mocno można się zanurzyć w tę ciemność. Obejrzałem wcześniejsze filmu Adama Sikory i rzeczywiście wydawało mi się, że będzie w stanie podjąć to ryzyko. Dowiedziałem się przy tym, że tak jak ja również maluje. Dzięki temu mogliśmy nawiązać bliższy kontakt. Wspólne zainteresowania pomogły nam w zbudowaniu wzajemnej relacji i zaufaniu. Obaj jesteśmy ludźmi małomównymi. Kiedy się po raz pierwszy spotkaliśmy powiedziałem mu: "zamiast rozmawiać o tym, jak widzę ten film puszczę jeden utwór, bo tak jak i ja interesuje się Pan jazzem". Nastawiłem "Ole Coltrane" Johna Coltrane'a, które trwa 20 minut. Siedzieliśmy w ciszy słuchając tej kompozycji, po czym Pan Adam oświadczył: "to ja już wszystko wiem".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji