Artykuły

Molier przyjechał z Las Vegas

Francuzi pokazali się jak ubodzy krewni, bo gdyby nie Andrzej Seweryn i Serge Bagdassarian, aktor o ormiańskim korzeniach, to nie byłoby co oglądać. Ale minister finansów się cieszy. Dziewięciu aktorów, scenografia da się zmieścić w dwa tiry - tanio jak w Geancie - o spektaklach Komedii Francuskiej, zaprezentowanych w Warszawie pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

Rola Andrzeja Seweryna to jedyny atut wizyty Komedii Francuskiej w Teatrze Narodowym.

Można by powiedzieć, że Francja obeszła się z Polską i "nowymi" krajami członkowskimi Unii Europejskiej jak z ubogimi krewnymi. By uczcić swoją prezydencję w UE, wysłała na jej wschodnie rubieże Komedię Francuską z "Pociesznymi wykwintnisiami" Moliera [na zdjęciu próba] i "La Festą" Scimone'a.

Sęk w tym, że to Francuzi pokazali się jak ubodzy krewni, bo gdyby nie Andrzej Seweryn i Serge Bagdassarian, aktor o ormiańskim korzeniach, to nie byłoby co oglądać. Ale minister finansów się cieszy. Dziewięciu aktorów, scenografia da się zmieścić w dwa tiry - tanio jak w Geancie.

Ganiona za tradycjonalizm Komedia Francuska zapragnęła być nowoczesna. Pokazując współczesną "La Festę" w reżyserii Galina Stoeva, proponuje, niestety, taki rodzaj teatru, jaki Molier w"Pociesznych wykwintnisiach" wykpiwa za schlebianie modom. Banalna sztuczka eksploruje popularny dziś temat rodzinnej katastrofy: starzy się kłócą, a syn sprowadza w nocy panienki. Teatralną nudę zapakowano w trendy scenografię w niemieckim stylu -dwa przeszklone kubiki, gdzie są kuchenka i klozet (niepodłączony!).

Z żartów najlepszy jest ten, że ojciec po awarii bojlera myje niektóre części ciała dwa razy, bo ablucja trwa długo, a on ma krótką pamięć!

W amerykańskim stylu grana jest molierowska farsa "Pocieszne wykwintnisie" o prowincjonalnych snobach w reżyserii Dana Jemmeta. Scenografia jest świetnie uszyta. Rama sceny varietes opalizuje diamentami i pulsuje dwoma szeregami oblamowania z lamp. Jesteśmy w Las Vegas. Ale i w ekskluzywnym salonie mody, bo trzy małe kurtyny błyskawicznie odsłaniają złote klatki przymierzalni.

Oglądamy arlekinadę XXI w. Aktorzy żonglują melonikami, błyszczą cekinami. Ich ruchy są płynne jak w słynnej tanecznej scenie z"Pulp Fiction" Tarantino, choć bywa, że zastygają niczym w kadrze fotografii. Rejestrujemy pozy, nienaturalne uśmiechy ludzi, którzy zawsze są cool.

Jammet zrobił spektakl zgrabny, lekki, cieszący oko. Gwiazdą jest Andrzej Seweryn. W peruce, z cyrkowym makijażem, z klasycznych min i gestów clownady wyczarował magię teatru. Świetnie mówi, tańczy jak Michael Jackson, trochę gorzej śpiewa. Patrzyłem na niego jak zaczarowany. Świetnie się bawił, cytował najsłynniejsze kreacje Jacka Woszczerowicza czy Aleksandra Zelwerowicza. Klasę pokazał Serge Bagdassarian, który choć jest człowiekiem okazałym, potrafił fruwać na scenie lekko jak ptaszek.

Ale kurtyna Narodowego opadła, czar prysł i powróciło pytanie: kiedy polski teatr zaproponuje poważną rolę Andrzejowi Sewerynowi, jednemu z największych aktorów, jakich miał kiedykolwiek?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji