Artykuły

Mówmy, co czujem, a nie co wypada...

Szekspir jest oceanem. W Szekspirze jest wszystko. Każ­dy znajdzie tam coś dla siebie. Każdy zaczerpnie z tego ocea­nu bliską mu myśl. Każda epo­ka czyta go też inaczej, każdy czas szuka w nim czegoś inne­go, bierze z Szekspira to, co go w nim najbardziej ciekawi. Mają więc swojego Szekspira marksiści i filozofowie, katoli­cy i fideiści, egzystencjaliści i zwolennicy absurdu, racjo­naliści i metafizycy. Każdy ma swoje ulubione szekspirowskie dramaty, każdy też inaczej czyta tę wielką lekcję historii, sztuki i życia.

Tak jest z "Hamletem", tak jest z "Królem Learem". W ostatnim czterowierszu sztuki apeluje Edgar: "Mówmy co czujem, a nie co wypada" Bądźmy mu posłuszni i poszargajmy trochę te szekspi­rowskie świętości. "Szekspirolodzy zgodnie twierdzą, że "Król Lear" jest jedną z najwięk­szych, jeśli nie najwiękspzą tra­gedią Szekspira". (Zygmunt Hübner: Z notatnika reżysera). Czy tak jest w istocie? Było tak bezspornie w dobie ro­mantyzmu. Nic dziwnego, że "Król Lear" miał w opinii romantyków tak wysoką rangę.

"Król Lear", okrutna baśń o nieszczęsnym królu, jego niew­dzięcznych córkach i obłąka­nym świecie, w jakim przyszło mu żyć; melodramat pełen nieprawdopodobnych sytuacji, nieludzkich cierpień i krwa­wych zbrodni, którymi można straszyć dzieci i dorosłych. Ale czy mieści się także w naszym teatrze doby racjonalizmu i nau­ki, trzeźwego myślenia i chłod­nej logiki? Oto jest pytanie - jak mówi Hamlet.

Rozdźwięk między "Królem Learem" a naszym, współczes­nym myśleniem zauważył już w roku 1935 Boy-mędrzec, mi­łośnik jasnego klarownego ro­zumowania. "Nie, stanowczo ten Lear, tak jak od początku jest wprowadzony, nie jest materiałem tragicznym. Zdys­kredytował się w naszych oczach tak, że nic... tego nie na­prawi. To, co najwyżej, boha­ter do komedii". "Sam chcia­łeś, królu Learze" - myślimy sobie: a mniej więcej to samo powtarza mu jego błazen". Urzeczony siłą tradycji i szacun­kiem dla geniuszu Szekspira cofa się jednak Boy przed wnioskiem ostatecznym. Pisze:

"To pajac - powie ktoś - a nie król. Tak by to wszystko wyglądało brane rozsądkiem. Otóż w tym rzecz, że nie nale­ży brać "Króla Leara" rozsąd­kiem". Dziś jednak wiemy już, że wszystko, czego nie moż­na sprawdzić rozumem, co wy­myka się spod kontroli rozsąd­ku jest podejrzane. Dość ma­my owych mistycznych inspi­racji, fluidów, natchnień i mętnych emocji. Bardzo to niebezpieczna droga. Tam gdzie kończy się władza rozu­mu, tam zaczyna się ciem­ne królestwo instynktów, zwierzęcych odruchów i nie­nawiści, masowych psychoz i szaleństw. Człowiek jest na nie niestety wciąż jesz­cze podatny: nie trzeba hodo­wać w nim tej skłonności.

Nie da się uratować tej sztu­ki, jako tragedii. W każdym razie nie da się jej racjonalnie wyjaśnić ani wybronić. Moż­na natomiast odczytać "Króla Leara" jako tragifarsę, grotes­kę makabryczną, błazenadę. Można doszukać się wspólnych cech między "Królem Learem" i sztukami Becketta, teatrem rozkładu i końca świata, bez­nadziejności i absurdu istnie­nia. Napisał to Jan Kott w swych "Szkicach o Szekspirze". Napisał bardzo efektownie i przekonująco. Na papierze. A jeśli fakty nie pasują do te­orii, jeśli koncepcja nie spraw­dza się na scenie? Tym gorzej dla faktów. I co ma z tym począć reżyser?

ZYGMUNT HÜBNER zdał sobie sprawę z pułapki, jaka tkwi w tej koncepcji. "Król Lear" czyli końcówka Kotta w "Szkicach o Szekspirze" - przyznaje w swym notatniku reżysera - właściwy klucz do rozwiązania kilku naj­ważniejszych problemów i scen tragedii. Tylko właśnie co zrobić z jej końcówką? Teoretyk jest w uprzywilejowanej sytuacji do re­żysera, nie musi odpowiadać na wszystkie pytania". Otóż właśnie: co zrobić z tymi scenami tragedii, do których nie przystaje kon­cepcja Kotta? Wydaje się, że jedy­nym logicznym wyjściem byłoby ich pominięcie w przedstawieniu. Zygmunt Hübner nie zdecydował się na to. Dał całą sztukę, przyjął klucz Kotta do pewnych scen i pewnych postaci, innym pozosta­wił trochę odświeżoną i odkurzo­ną starą, tradycyjną interpretację. To samo dotyczy aktorów. Niepo­rozumienie spotęgowała skłócona z akademickim stylem gry aktorów, "awangardowa", zarażona "szmaciz mem" scenografia i kostiumy. Wynikło z tego bardzo długie (za długie) przedstawienie, wlokące się wolno, nużące i nudzące widzów, w którym błyskają tylko chwilami genialne myśli Szekspira, wznoszą się chwilami na wyżyny gry nie­którzy aktorzy, po czym scenę zale­gają znowu ciemności mętnej trage­dii miłości i niewdzięczności, do­brych ojców i złych dzieci, dobrych dzieci i złych ojców, obłudników i łatwowiernych. Wyparował gdzieś humor, nieodłączny atrybut tragifarsy i błazenady. Ciężka machina Teatru Polskiego przygniotła próbę nowego odczytania "Króla Leara". Powstał jeszcze jeden połowiczny, niekonsekwentny spektakl, "sens zmieszany z niedorzecznością, ro­zum z szaleństwem".

Wyróżnia się w nim świetną techniką mówienia JAN KRECZMAR (Król Lear), panujący głoso­wo nad swymi kolegami. Wyróżnia się w nim BRONISŁAW PAWLIK (Błazen) jedyny w tym przedsta­wieniu aktor nowoczesny, który gra tak, jak należało zagrać całą sztukę. Jest aktorem tragifarsy, a nie melodramatu. Ale miał ułat­wione zadanie, bo rola nadawała się najbardziej do takiego potrak­towania, a ponadto reżyser pozwo­lił mu śpiewać świetne wiersze Szekspira w stylu brechtowskich songów. Wyraziste, tragikomiczne aktorstwo prezentował też HEN­RYK BĄK (Kent), kiedy nie za­pominał tekstu. ALICJA RACISZÓWNA wyglądała bardzo ładnie i władczo w roli Hegan.

A co z samym "Królem Learem"? Czy trzeba uważać, że tragedia ta stracona jest dla wsnółczesnego teatru? Angli­cy mawiają, że najlepszą próbą puddingu jest jego zjedzenie. Wyznam szczerze, że nie wi­działem dotąd na scenie prze­konującej interpretacji tej sztuki. Więc czy jest to tylko "sztuka do czytania", "Buch-drama", jak mówią Niemcy? Na pewno nie. Szekspir jest pi­sarzem tak teatralnym, że mu­si istnieć jakiś sposób pokaza­nia tej piekielnie trudnej sztu­ki. Pamiętamy przecież, że Peter Brook potrafił całkowicie uwiarygodnić i ożywić pozornie tak bezsensowną makabrę, jak pełen okropności młodzieńczy utwór Szekspira "Tytus Andronikus". Jak to osiągnął? Przez niezwykle precyzyjną konkre­tyzację tekstu, odniesienie go do krwawej historii Anglii przedelżbietańskiej, żywioło­wość, rytm i tempo przedsta­wienia. Czy można tak obronić "Króla Leara"? Nie wiem. Wiem tylko, że Peter Brook zamierza wystawić "Króla Le­ara". I wiem, że tylko twórczy reżyser może udowodnić słusz­ność koncepcji. Dramaty i ich interpretacja, sprawdzają się tylko na scenie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji