Artykuły

Publicystyka i brutalizm

VIII Festiwal Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu. Pisze Marcin Hałaś w miesięczniku Śląsk.

O zakręcie, na którym znalazła się impreza, można mówić z powodu zmian personalnych, jakie dokonały się w Teatrze Nowym. Na zakończenie poprzedniej edycji festiwalu pożegnał się z tą placówką dotychczasowy dyrektor Andrzej Lipski, zaś rezygnację z funkcji dyrektora artystycznego "Rzeczywistości przedstawionej" zapowiedział Bogdan Ciosek. Ciosek odnalazł się jednak w jury tegorocznej edycji, zaś nowa dyrekcja Teatru Nowego wykazała się dużą mądrością, nie próbując zbytnio "majstrować" przy dobrej formule imprezy. Formule, która stwarza dwie możliwości naraz: zobrazowania i rozeznania kondycji nie tylko współczesnego teatru, ale równocześnie najnowszego dramatopisarstwa (przypomnijmy, że do konkursu dopuszczane są inscenizacje tekstów, które powstały po 1989 roku).

W tym roku w Zabrzu królowała publicystyka. Nie jest to chyba najlepsze. Tym bardziej że można było odnieść wrażenie, iż twórcy zamiast samemu diagnozować problemy - powielali gazetowe tezy i opinie. Tak było w przypadku co najmniej trzech dobrych spektakli zrealizowanych na

renomowanych (choć niestołecznych) scenach. I tak nagradzany już gdzie indziej "Żyd" Artura Pałygi wyreżyserowany przez Roberta Talarczyka w Teatrze Polskim w Bielsku-Białej to swoiste "pogrossie", czyli efekt dyskusji nad książkami Jana Tomasza Grossa. Talarczyk ten spektakl (recenzowany już na łamach "Śląska") bardzo dobrze zainscenizował, jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że w jakiś sposób Pałyga napisał tekst "na obstalunek". Jest zapotrzebowanie na udowadnianie, że Polacy wyssali antysemityzm z mlekiem matki (choć to kraj "Żegoty" i sprawiedliwych wśród narodów świata), więc młody dramaturg tezę taką ochoczo potwierdzi. Podobnie rzecz ma się w przypadku "Lustracji" - autorskiego dzieła (tekst i reżyseria) Krzysztofa Kopki z Teatru im. Modrzejewskiej w Legnicy. Tu z kolei zrealizowany został antyIPNowski obstalunek, bo w publicznym dyskursie modnie jest mówić o IPN-ie źle. Tymczasem, i owszem, można mieć do lustracji stosunek różny, można być do niej nastawionym krytycznie, można uważać, że służy ona doraźnym politycznym gierkom. Jednak trudno już zgodzić się na tak jednostronny obraz świata, jaki zaproponował Kopka: w IPN-ie pracują historycy przypominający sowieckich archiwistów oraz kanalie, karierowicze i szuje; kanaliami i manipulatorami są również dziennikarze, piszący teksty na podstawie IPN-owskich archiwaliów; IPN ludzi niszczy, "zabija powtórnie" i doprowadza do alkoholizmu. Tekst Kopki to już nie dramatopisarstwo, nie publicystyka nawet - lecz propagandowa agitka; inscenizacyjnie zrealizowana dobrze, ale chyba niezadawalająca widzów, którzy od teatru oczekują inteligentnego stawiania pytań, a nie nachalnego stawiania odpowiedzi.

W nurt teatru publicystycznego wpisuje się także sztuka związanego ze środowiskiem tzw. "nowej lewicy" i redakcją "Krytyki Politycznej" Pawła Demirskiego "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte" (Teatr Dramatyczny im. Szaniawskiego w Wałbrzychu). Reżyserka Monika Strzępka zrealizowała widowisko pachnące postmodernizmem, co ma zresztą uzasadnienie w tekście Demirskiego. Jest on o tyleż samo zbiorem fabularnych historii, co skeczy - część z nich zaprawiona jest humorem o dość dyskusyjnym poziomie. Kto jednak lubi patrzeć na robienie dobrego teatru nie tyle z niczego, co z dość "postrzępionego" tekstu - mógł się nie nudzić w czasie tego spektaklu, którego atutem było naprawdę dobre aktorskie rzemiosło. Nudą wiało za to chwilami z innej festiwalowej propozycji - "Nowonarodzonego" zrealizowanego w częstochowskim Teatrze im. Mickiewicza przez Łukasza Wylężałka (tekst i reżyseria). Teoretycznie historia mężczyzny, wywodzącego się ze śląskiej rodziny na polsko-niemieckim pograniczu (miasteczko Gutentag, czyli Dobrodzień) może okazać się "samograjem". W rzeczywistości - więcej prawdy i dramatyzmu jest w komediowym przecież czytaniu "Cholonka" przez Neinerta i Talarczyka niż w wypowiedzi Wylężałka na ten sam w gruncie rzeczy temat.

Przyznam, iż obawiałem się, że jurorzy uniosą się poczuciem poprawności politycznej i nagrodzą któryś z publicystycznych spektakli, powielających gazetowe sądy. Nic takiego nie nastąpiło - to (miłe) zaskoczenie pierwsze. Zaskoczenie drugie: gusta jurorów, przyznających medal im. Stanisława Bieniasza oraz widzów, których głosy zdecydowały o przyznaniu Grand Prix, pokryły się, choć w czasie dotychczasowych edycji publiczność zdawała się preferować spektakle lżejszego kalibru. Tym razem i jurorzy, i widzowie wskazali kawał prawdziwego, żywego teatralnego mięsa. Wybrali spektakl przywracający wiarę w to, że teatr może boleć, krzyczeć, krwawić, porażać. Wybór padł na "Osaczonych" rosyjskiego dramaturga Władimira Zujewa, zrealizowanych w Teatrze im. Jaracza w Łodzi przez Małgorzatę Bogajewską. Ten spektakl zagrany został poza teatrem - w postindustrialnej sali "Kopalni Sztuki Demex".

Osaczeni to sztuka o "syndromie czeczeńskim", ale także szerzej - o tym jak piękno rosyjskiej duszy zamieniło się w piekło. Do mieszkania Łarika przychodzi jego kolega Wesoły (kreujący te role Sambor Czarnota i Kamil Maćkowiak otrzymali aktorskie nagrody festiwalu). Wesoły to weteran wojny w Czeczenii - tylko on przeżył z całego plutonu. Niesie w sobie śmierć. Tę traumę zalewa alkoholem, zasypuje prochami, zachowuje się jakby wciąż był na wojnie - na klatce schodowej wykręca żarówki (w ciemności czuje się bezpieczniej), kochance kradnie kostki cukru. Ta wojna dla niego wcale się nie skończyła - wciąż trwa w jego głowie, więc obsesyjnie powtarza swoje credo: Nie myśl, kieruj się instynktem, ci, którzy myśleli, zginęli. Wesoły to alkoholik-psychopata, Łarik to "tylko" zwyczajny alkoholik. Kiedy zaczynają pić - ożywają demony, choć Wesoły chciał uciec przed demonami, dręczącymi go w przebłyskach trzeźwości. Spektakl zaczyna się w zwykłym pokoju, kończy w błocie - autentycznym, w którym nurzają się bohaterowie, które pryska na publiczność siedzącą w pierwszym rzędzie. Spektakl okrutny, wulgarny - ale okrucieństwo, wulgarność czemuś tu służą. Spektakl porażający.

Nie sądzę jednak, by dla rosyjskiej świadomości ta sztuka okazała się tym, czym - zachowawszy wszystkie proporcje - dla kultury amerykańskiej były takie filmy jak Czas apokalipsy i Łowca jeleni. O ile bowiem dla społeczności amerykańskiej doświadczenie "brudnej wojny" w Wietnamie stało się zbiorową traumą i szansą samooczyszczenia, o tyle w warunkach rosyjskich doświadczenie "brudnej wojny" w Czeczenii spychane jest na margines i pokrywane, owijane watą propagandy. Rosjanie zapewne nie oglądają sztuk Zujewa (to zajęcie elit), Rosjanie oglądają kremlowską telewizję, będą głosować na Putina i jego pomazańców - głos na nich oddadzą nawet (przede wszystkim) tacy jak Łarik i Wesoły. Zujew woła (wyje) na puszczy.

Jeśli jakiś spektakl wydaje się niedoszacowany przez jurorów i widzów, to jest to zapewne sztuka autora z Chicago Adama Rappa "Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" (- na zdjęciu, Teatr Ludowy w Krakowie, reżyseria Tomasz Obara). Również ona wpisuje się w nurt teatru brutalistycznego, choć jest zapewne delikatniejsza (czy aby na pewno?) od "Osaczonych". Historia amerykańskiej rodziny jakże dalekiej od spełnienia "american dream": ojciec schorowany lekoman uzależniony od telewizji, matka harująca na dwie zmiany w restauracji, córka narkomanka i prostytutka, syn zanurzony w świecie gier komputerowych, mający kłopoty z odróżnieniem rzeczywistości wirtualnej od realnej. Przewrotnie jednak - nawet w takiej sytuacji możliwy jest na powrót do normalności. Czy gdyby Wesoły ze swoim bagażem traumy wrócił do amerykańskiego domu z wojny w Iraku - miałby szansę na powrót do normalnej egzystencji? Czy gdyby rodzina Cliffa i Lindy żyła na przedmieściach Moskwy, a nie Chicago - to zostałaby jej tylko dogorywanie w stanie delirium tremens? Do takiej cywilizacyjnej refleksji na marginesie obejrzanych przedstawień skłania nas zestawienie tych spektakli.

Bardzo dobrze, że zabrzański festiwal nie zamyka się "tylko" do tekstów polskich. Bo w końcu dramaty polskich autorów pisane mogą być "chińszczyzną", zaś sztuki rosyjskie, czy amerykańskie mogą nam sporo powiedzieć o nas, Polakach. "Rzeczywistość przedstawiona" to festiwal o jasnej formule, przynoszący widzom sporą dawkę wiedzy o kondycji najnowszej dramaturgii i współczesnego teatru zarazem. Jest przy okazji szansą dla organizującej go instytucji - Teatru Nowego w Zabrzu (o jego spektaklach napiszemy odddzielnie), wymuszając niejako na jego dyrekcji i zespole wystawienie jednego współczesnego dramatu w sezonie. Chodzi nie tylko o wystawienie takiego tekstu, ale także jego inteligentny wybór. A na to, mimo iż żyjemy w czasach współczesnych, wciąż nie stać wielu miejskich teatrów w naszym kraju.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji