Artykuły

Cóż tam, panie, w dramaturgii

VIII Ogólnopolski Festiwal Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" w Zabrzu komentuje Marcin Hałaś w Gazecie Polskiej.

Że serce polskiego teatru bije "gdzieś na prowincji", od kilku już lat jest prawdą oczywistą. Prowincja potrafi odkrywać, zaskakiwać, tworzyć. Ale potrafi też ulegać owczym pędom, powielać, papugować. I w jednym, i w drugim dziele może wspiąć się na wyżyny.

Zorganizowany po raz ósmy w Zabrzu Ogólnopolski Festiwal Dramaturgii Współczesnej "Rzeczywistość przedstawiona" posiada ciekawą formułę: do prezentacji konkursowych dopuszczane są inscenizacje tekstów napisanych w ciągu ostatnich 19 lat (czyli po roku 1989). Tym samym organizatorzy postawili przed imprezą podwójną szansę - ale i zadanie; można rozeznać aktualną kondycję nie tylko teatru, lecz również pisarstwa dramatycznego. Prezentowane są tutaj przedstawienia będące na afiszu od roku, czasem nieco dłużej. Ten mankament braku absolutnych nowości okazać się może jednak zaletą: repertuar można ułożyć rozważnie, nie ulegając presji doraźnych popremierowych recenzji i zachwytów.

Prowincja na smyczy salonu

Niestety, na prowincji potrafią chodzić na smyczy "salonu", robić spektakle celujące w gusta jego recenzentów. O "Żydzie" (Teatr Polski w Bielsku-Białej) jako inscenizacji "na obstalunek" pisałem już na tych łamach. Z kolei w częstochowskim Teatrze im. Mickiewicza Łukasz Wylężałek wyreżyserował napisaną przez siebie sztukę "Nowonarodzony". Dzięki temu ustrzelił dublet: udowodnił, że jest tyleż kiepskim dramaturgiem, co reżyserem. Pierwsze pięć minut przedstawienia zajmuje słowotok na temat: "Jak wielkim syfem jest moja ojczyzna". Potem już tylko - nuda, choć historia śląskiej rodziny żyjącej na polsko-niemieckim pograniczu w miasteczku Gutentag (Dobrodzień) mogłaby okazać się tematem-samograjem. Wylężałek nie potrafił jednak skorzystać z tej szansy, tak samo jak nie potrafił wykorzystać możliwości grającego główną rolę Michała Kuli. Kazał mu niemal cały szarżować czas w stronę aktorstwa histerycznego, wykrzyczanego.

Dwa renomowane teatry "prowincjonalne" (w dobrym tego słowa znaczeniu) przywiozły do Zabrza sztuki jak najbardziej "stołeczne" (w złym znaczeniu). Teatr Dramatyczny im. Szaniawskiego z Wałbrzycha pokazał sztukę związanego ze środowiskiem tzw. Nowej lewicy Pawła Demirskiego. Jego tekst "Był sobie Polak, Polak, Polak i diabeł, czyli w heroicznych walkach narodu polskiego wszystkie sztachety zostały zużyte" wyreżyserowała Monika Strzępka, udowadniając, że można robić interesujący teatr, nawet jeśli posługuje się narzędziem postmodernizmu. Strzępka poradziła sobie dobrze, może nawet uratowała całość, przekształcając ją w dynamiczną mozaikę. Z najlepszej strony zaprezentowali się również wałbrzyscy aktorzy. To wszystko jednak nie ukryje faktu, że tekst Demirskiego to tak naprawdę zbiór skeczy - kilku dowcipnych, w większości niesmacznych lub żenujących. Pokazuje kraj dresiarzy, cwaniaczków, pedałowatego biskupa i kobiet, które w obozie koncentracyjnym zostały dziwkami. W całym tym paskudnym zbiorze najlepiej prezentuje się jeszcze "dobry komunista", czyli generał Jaruzelski. Ot, wizja świata według "nowej lewicy".

Antylustracyjna fobia

Teatr im. Modrzejewskiej z Legnicy, który na poprzednich festiwalach dramaturgii współczesnej zdobywał główne laury dzięki sztukom Przemysława Wojcieszka, przywiózł do Zabrza "Lustrację" Krzysztofa Kopki. To sprawnie zrealizowana anty IPN-owska agitka. Takiego nagromadzenia propagandy nie powstydziłaby się zapewne nie tylko "Gazeta Wyborcza", ale i "Trybuna Ludu". Tezy spektaklu - powtarzane lub wymyślane - nie pozostawiają wątpliwości, że Instytut Pamięci Narodowej to instytucja ciemna i zła, jego historycy przypominają pracowników sowieckich archiwów, sam IPN "powtórnie zabija ludzi", a tych żyjących niszczy i wpędza w alkoholizm. Z kolei dziennikarze korzystający z archiwów IPN-u to sukinsyny, karierowicze i manipulatorzy. Nie miejsce tu, żeby polemizować z tezami Kopki, żeby jedna po drugiej je obalać.

Warto jednak pozwolić sobie na ogólniejszą uwagę: w Polsce prawica przegrała walkę o "rząd dusz" w kulturze. A właściwie - oddała to pole lewicy niemal bez walki, nie doceniając wagi tej dziedziny. Jeżeli dzisiaj teatry z Bielska, Wałbrzycha czy Legnicy wtórują propagandowym krucjatom "Wyborczej", to nie dzieje się tak tylko z powodu wrodzonych predylekcji dużej części środowisk artystycznych do uleganiu lewicowym miazmatom. Także dlatego, że kręgi lewicy wypracowały system promocji i nagród, na jakie mogą liczyć twórcy przenoszący na pole sztuki pożądane tezy. Natomiast politycy prawicy chyba dotychczas nie zrozumieli, ze na polu teatru czy literatury trwa dyskurs, którego wyniki będą rzutowały na zwycięstwo nie w najbliższych wyborach, ale w tych za lat dziesięć lub piętnaście.

Pod maska brutalizmu

Dwa najlepsze spektakle tegorocznego festiwalu dramaturgii współczesnej powstały w Łodzi i Krakowie. Oba można uznać za bliskie nurtowi tzw. teatru brutalistycznego. "Osaczonych" [na zdjęciu] w łódzkim Teatrze im. Jaracza wyreżyserowała Małgorzata Bogajewska. Rosyjski dramaturg Władimir Zujew napisał sztukę o "syndromie czeczeńskim". Ale być może wychyla się z niej cała współczesna Rosja. Do mieszkania Łarika przychodzi jego kolega Wesoły - weteran wojny w Czeczenii. Ze swego plutonu ocalał on jeden. Cel wizyty jest prosty: pić "spiryt", zapalić "zioło", zażyć "prochy", słowem - odlecieć. W takim stanie wychodzą z człowieka demony, chociaż - paradoksalnie - pije po to, żeby uciec przed demonami, jakie dręczą go w przebłyskach trzeźwości. Współczesną Rosję reprezentują dwaj mężczyźni - "zwykły" alkoholik i alkoholik-psychopata, którego dodatkowo przeorała wojna. Porażony, niosący w sobie śmierć, a właściwie wiele śmierci. Kiedy pogrążą się w delirycznym szale, dołączy do nich jeszcze trzecia postać - poległy w Czeczenii Jim. Puenta sztuki rozegra się w błocie (prawdziwym), w zamroczeniu, szaleństwie. Jeżeli kiedyś można było mówić o pięknie rosyjskiej duszy, to "zła wojna" w Czeczenii piękno podmieniła na piekło.

"Poważny jak śmierć, zimny jak głaz" (Teatr Ludowy w Krakowie, reż. Tomasz Obara) to sztuka mieszkającego w Chicago Adama Rappa, przedstawiająca amerykańską rodzinę. Rodzinę pokiereszowaną, której los wydaje się uosobieniem nie tyle amerykańskiego snu, ile amerykańskiego koszmaru. Harująca matka, schorowany, nie potrafiący zapanować nad własnymi potrzebami fizjologicznymi, uzależniony od telewizji i leków ojciec, córka narkomanka i prostytutka oraz żyjący w świecie gier komputerowych syn. A jednak nawet z takiej sytuacji udaje się wywieść puentę dającą nadzieję - wiarę w to, że "znów będziemy szczęśliwi, a nie tylko niesmutni".

Na zabrzańskim festiwalu ostatecznie publiczność oraz jury wykazały się - o dziwo - zgodnością, choć najczęściej "zwyczajnemu" widzowi podoba się co innego niż jurorowi, z natury swego zawodu narażonemu na ukąszenie przez poprawność polityczną. "Rzeczywistość przedstawiona" ma dwie nagrody: Grand Prix dla najlepszego dramatopisarza przyznaje publiczność, otrzymująca wraz z biletem na spektakl kupon do głosowania. Z kolei jury oprócz indywidualnych nagród finansowych dla aktorów, reżyserowi scenografów wręcza honorowy Medal im. Stanisława Bieniasza. W tym roku Grand Prix i Medal przypadły jednemu przedstawieniu - "Osaczonym" Władimira Zujewa. I jurorzy, i publiczność nie ulegli więc pokusie nagrodzenia publicystycznych agitek. Werdykt niesie też inny morał: udowadnia, że dramat nawiązujący do rosyjskiej pacyfikacji Czeczenii poraża również nas, Polaków.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji