Artykuły

Okno. Dzień pierwszy

O Międzynarodowych Spotkaniach Teatralnych "Okno" w Szczecinie" pisze Jakub Papuczys z Nowej Siły Krytycznej.

Tegoroczne "Okno", którego tematem przewodnim jest badanie relacji "aktor - przedmiot" otworzył spektakl "Waldemar's childhood" norweskiego zespołu Teatr Stella Polaris [na zdjęciu]. Przedstawienie zgodnie z tytułem polega na opowieści o dzieciństwie Waldemara, który na co dzień czyni to tematem swojego występu w teatrze variete z początku 1900 roku. Tym razem jednakże właśnie znajdujący się obecnie w teatrze widzowie będą odbiorcami tego widowiska. Oprócz aspektu metateatralnego pozwala to, także na opowiedzenie tej historii w stylu teatru kabaretowego, zgodnie z profesją głównego bohatera. Na scenie obserwujemy więc połączenie chwytów wodewilowych, przeplatanych elementami cyrkowymi i prostymi sztuczkami prestidigitatorskimi. Aktorstwo także jest charakterystycznie przerysowane, cechujące się pewną dozą nadekspresji, trochę w stylu Bustera Keatona.. Taka konstrukcja pozwala pokazać czas dzieciństwa jako okres, w którym zupełnie jak w kabarecie czy cyrku normalne prawa zostają niejako zawieszone, można dać upust swej fantazji i żyć w stworzonym przez swoją wyobraźnię świecie. Zastosowana konwencja pozwala odczuć pewien rodzaj uroczego infantylizmu i atmosferę dzieciństwa.

Wspomnienia, a więc także oś dramatyczna spektaklu osnute są wokół przedmiotów z młodości Waldemara. To właśnie kukła matki, stary płaszcz ojca czy plecione lalki przedstawiające przyjaciół niejako ożyją, aby partnerować bohaterowi w tej sentymentalnej podróży i wywoływać kolejne jej obrazy. Umożliwiają one spektaklowi wyjście miejscami poza beztroski nastrój. Wszakże z każdego dzieciństwa pozostaną w końcu jedynie przedmioty i oplatające je reminiscencje. Pewną dozę nostalgii podkreśla także muzyka, raz wesoła i skoczna, jednak za parę chwil zderzona z tonami poważnymi i spokojnymi.

Wydaje mi się jednak, że stwierdzenie, iż nasze wspomnienia są wywoływane przez rzeczy związane z nami w danych momentach życia, jest banalne i proste. Trochę też taki wydaje się norweski spektakl. Przyjemnie się go ogląda, ma całkiem niezły rytm i jak już wspomniałem jego forma bardzo dobrze pasuje do przedstawianego tematu, ale niestety nie prowadzi to do niczego innego poza stwierdzeniem kilku oczywistych prawd.

Drugim prezentowanym tego dnia, również jednoosobowym przedstawieniem był "Tula" przygotowany i wykonany przez aktorkę rosyjskiego teatru Derevo Elenę Shytkową. Środkami są tu wyłącznie taniec, muzyka, gra świateł, oraz zastosowane rekwizyty, pełniące rolę znaków-symboli. Aktorka występuje praktycznie na pustej scenie. W tle rozpostarta jest czarna folia, na której białą taśmą nakreślone są kontury współczesnych budynków, karykaturalnie przedstawione współczesne zwykłe miasto. Wszystkie kostiumy i rekwizyty przygotowane są z tego rodzaju materiałów. Estetyka nietrwałości, kruchości kreowanego świata będzie dominować w całym spektaklu. Nic nie jest tu stabilne, nie ma żadnych trwałych punktów odniesienia. Niejako pasuje to do tytułu spektaklu, który pochodzi od nazwy stolicy starożytnego państwa Tolteków. Tej cywilizacji już nie ma, pochłonął ją mechanizm dziejów. Z innej jednak strony należy pamiętać, że Carlos Castaneda "toltekami" określał ludzi, których odznacza "wysoki poziom świadomości". Ich cywilizacja zdominowana była przez transcendentną pierwotną religię. Budowała ona prawdziwe i trwałe poczucie tożsamości, którego naszym "cywilizowanym", nietrwałym czasom kompletnie brak.

Zderzenie pokazane jest poprzez zestawienie momentów ekstatycznego tańca, wykonywanego w kłębach unoszącego się dymu i zamieniającego ją w silnie związanego z pierwotną naturą ptaka czy motyla, z chwilami, kiedy ów taniec staje się wyrachowany, spokojny, gdzie każdy ruch jest precyzyjnie obliczony, "uwikłany" w kulturę. Kontrast zostaje wprowadzony także, gdy aktorka na religijnej kadzielnicy spala skórkę suchego chleba w kształcie serca (Toltekowie znani byli ze składania krwawych ofiar z ludzi). Rytuał nie ma dla nas już żadnego znaczenia. Zamiast autentycznego doświadczenia, możemy zdobyć się jedynie na doraźne i niewiele znaczące ekwiwalenty.

Nawet miłość nie wzbudza obecnie silniejszych emocji, jest niczym nakładane w pewnym momencie przez bohaterkę ogromne serce, znów tandetnie zrobione z czerwonej bibuły i taśmy, zaraz zresztą zmieniające się w pętające ją więzy. Jako nieautentyczne i sztuczne, uczucie to bardziej nas obecnie krępuje niż daje radość i zadowolenie.

Mimo tych kilku dobrych pomysłów, spektakl jako całość jest bardzo niespójny. Wiele elementów jest nieczytelnych i niepotrzebnych, powodujących, że w pewnym momencie traci on konsekwencję i logikę. Niektóre symbole są zbyt ogólne i odtwórczyni nie potrafi ich sensownie ukonkretnić. Chociażby nadmierne epatowanie czerwonym kolorem, machanie z zapamiętaniem czerwoną flagą wprowadzają jakieś nieokreślone i nieuzasadnione buntowniczo-rewolucyjne motywy, które jedynie rozpraszają uwagę widza. Wszystko to powoduje, że mimo ciekawej formy i dobrej gry Eleny Shytkowej "Tula" jest niestety przedstawieniem tylko przeciętnym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji