Artykuły

Twarz, która skrywa niezwyczajny dramat

"Rok magicznego życia" pod opieką art. Bartosza Zaczykiewicza w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Janusz Majcherek w Gazecie Wyborczej - Stołecznej.

Ewa Błaszczyk dla monodramu "Rok magicznego życia" w Teatrze Studio wybrała surową, wręcz ascetyczną formę. I to właśnie jej chłodny rygor sprawił, że przez godzinę słuchałem aktorki z napięciem, jakiego rzadko doświadczam na monodramach.

Najpierw pniemy się po schodach i schodkach na ostatnie piętro teatru, do malarni. Dawno w niej nie byłem. Miejsce wywołuje mnóstwo wspomnień, jeszcze z czasów Szajny - tu grał "Replikę". W latach osiemdziesiątych malarnia stała się przestrzenią nade wszystko beckettowską. Tu Antoni Libera realizował "Ostatnia taśmę" z wielką rolą Łomnickiego; tu usta Ireny Jun mówiły monolog "Nie ja". Tu oglądałem "Końcówkę", "Komedię", "Kołysankę", "Kroki", "Katastrofę". Zaprzyjaźniony z Łomnickim znakomity, a mało dziś pamiętany pisarz Adolf Rudnicki, pokonując kolejne kondygnacje, mamrotał pod nosem: "Co to za teatr - na kominie!".

Tak czy inaczej malarnia jest dla mnie nasycona pamięcią i byle czym mi nie zaimponuje.

Tym razem zastaję przestrzeń kompletnie pustą, ascetycznie nagą. Czarna podłoga na czarno okotarowana zdaje się tworzyć coś na kształt pudła rezonansowego dla głosu aktorki. Pudło jest obszerne, pojedynczy człowiek może w nim łatwo zaniknąć, o ile nie znajdzie w sobie takiej prawdy i siły, która tę mroczną, wyciemnioną pustkę pokona. Centralnie, blisko widowni drewniane krzesło, na nim skupia się punktowo niezbyt silne światło reflektorów; takie punkty świetlne są jeszcze trzy, usytuowane tuż przed widownią: dwa na jej skrajach, jeden pośrodku, intensywnie oświetlony w finale monologu. Reszta przestrzeni pozostaje w półmroku, w którym aktorka, przemieszczając się po geometrycznie regularnych liniach, zdaje się na chwilę chować. Przyznam jednak, że choć staram się zrozumieć zasadę gospodarowania reflektorami - jak sądzę wyznaczają one w przestrzeni swoiste pola czasowe nielinearnej narracji - to wolałbym widzieć twarz aktorki stale oświetloną, choćby dlatego, że paradoksalnie tylko w świetle mogę obserwować jej własną, płynąca z wnętrza świetlistość.

Nie mogę się na tę twarz napatrzeć. Aktorka zjawia się gdzieś z boku, zrazu majaczy ledwie zarys sylwetki. Gdy wchodzi w krąg światła, widać szczupłą postać kobiety o krótko ściętych blond włosach, w skromnym, ciemnoszarym, ale bardzo eleganckim kostiumie - spodnie i żakiet - która wygląda tak, jak może wyglądać wzięta nowojorska dziennikarka i pisarka, felietonistka tygodnika "Life", bywalczyni plaż w Malibu i festiwalu w Cannes: powściągliwy styl znamionujący opanowanie, pewność formy, profesjonalizm. (Monodram oparty jest na autobiograficznej prozie takiej właśnie pisarki, popularnej także u nas Joan Didion). Dopiero gdy spoglądam na twarz, dostrzegam, że skrywa ona jakiś niezwyczajny dramat. Zrazu wydaje się nieruchoma, skamieniała z bólu, jak maska. Jest biała, ogołocona, bez makijażu. Ożywa, gdy aktorka rozpoczyna opowieść o nagłej śmierci męża i chorobie córki, która zapadła na śpiączkę. Słyszę głos aktorki, która z dojmującą rzeczowością, trzymając na wodzy emocje i ani przez moment nie pozwalając sobie choćby na cień ckliwości, nutę sentymentalizmu, najlżejszy ton melodramatu, przedstawia fakty i towarzyszące im uczucia i myśli. Napięte dłonie o szczupłych palcach nerwowym gestem punktują rytm. Narratorka nie stroni od pewnego sarkazmu, ironii, niekiedy wręcz żartu, co nawiasem mówiąc, wprawia widzów w lekką dezorientację: słuchając o skrajnych, ostatecznych doświadczeniach, a zarazem takich, które w każdej chwili mogą przydarzyć się każdemu - memento mori - publiczność powstrzymuje się od śmiechu, tak jakby śmiech był w tej sytuacji nie na miejscu. Tymczasem opowiadająca postać jest pisarką, intelektualistką, więc nic dziwnego, że z własnego, prywatnego przypadku konstruuje artystyczny tekst, tak jak w analogiczny sposób aktorka Ewa Błaszczyk konstruuje rolę. Nie jako zwierzenie, lecz jako formę.

Narratorka w pewnym momencie przywołuje kanoniczne dzieło Philippe`a Arisa "Człowiek i śmierć". Mówi ono o tym, jak ludzie w zależności od norm aktualnie panujących w kulturze albo żyją pogodzeni z myślą o śmierci, albo tę myśl od siebie oddalają. Aris powiada, że w dzisiejszym świecie śmierć pragnie się eksmitować, podczas gdy powinno się ją ucywilizować. Ewa Błaszczyk stworzyła mądrą, przejmującą i prawdziwą postać, która próbuje złamać w nas opór przed namysłem nad tym, co najważniejsze.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji