Artykuły

Festiwal w klatce

Festiwal Teatralny "Maski" w Poznaniu recenzuje Błażej Kusztelski w "Gazecie Poznańskiej".

Poznański Festiwal Teatralny "Maski" ten brat mniejszy "Malty" - choć skromny, to zgodnie z zasadą, iż małe jest piękne, okazał się w tym roku ciekawszy od swego wielkiego brata.

Pokazał spektakle kontrowersyjne, które mogły nawet denerwować czy irytować, ale nie pozostawiały obojętnym. Jasny był także cel festiwalu: zademonstrować różne oblicza polskiego teatru, odwołać się do twórczości scenicznej reżyserów uznanych za postaci wiodące lub znaczące w życiu teatralnym (Lupa, Miśkiewicz, Cieplak czy Tomaszuk), pokazać spektakle, które zdobyły uznanie za granicą i festiwalowe nagrody. Ten ostatni miernik, jak to często bywa, okazał się najbardziej złudny, czego przykładem Teatr Wierszalin. Jego nagradzany za granicą "Święty Edyp" zawiódł oczekiwania.

Festiwal "Maski" ukazał przeróżne formy teatralne: od misterium po performance, od teatru pantomimy po groteskowy nadkabaret, od teatru japońskiego po ostry teatr realistyczny. Stąd jego oczywisty walor edukacyjny. Robiony przez młodych dla młodych (z własną gazetką festiwalową!) pozwalał widowni - w zdecydowanej większości studenckiej - powiększyć zasób teatralnych doświadczeń.

Pomijając bezkonkurencyjne "Prezydentki" w reż. Krystiana Lupy (Teatr Polski z Wrocławia) [na zdjęciu], najlepsze wrażenie pozostawił skromny, ale emocjonalnie mocny i drastyczny spektakl Teatru Dramatycznego z Wałbrzycha ("Zabawy na podwórku") w reż. Pawła Miśkiewicza. Realizm zgoła filmowy i dojmująco współczesna wymowa - rzecz o gwałcie na nastolatce dokonanym przez jej rówieśników, o mechanizmie i przyczynach tego czynu. Wrocławski Teatr Pantomimy - choć nie cenię teatru iluzjonistycznego - zadziwił sprawnością swoich mimów i zaskakującym mimetyzmem widowiska "Małpy" (na granicy sztuki i... naśladowania natury).

Aż trzy przedstawienia rozgrywały się w klatce: obskórnego podwórka (Wałbrzych), woliery dla zwierząt (pantomima) i ogrodzenia dla świń. W tym ostatnim przypadku 8 żywych świń, 4 kelnerów, kwartet smyczkowy i suto zastawiony stół posłużyły performerowi Arti Grabowskiemu do pokazania w "October fest" parodii "wielkiego żarcia" dla mas, nieokiełznanego konsumpcjonizmu. Najbardziej kontrowersyjne, irytujące, zniesmaczające i "niskie" zdarzenie, ale przecież zaskakujące i nie bezmyślne, chociaż płaskie myślowo jak naleśnik.

Szkoda, że festiwalowi towarzyszyło zerowe zainteresowanie środowisk artystycznych. Ale widać niczego nie są ciekawe. Za to "chapeau bas" dla organizatora - Teatru Biuro Podróży.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji