Rzecz dzieje się w Nyadnanawe
Niedługo wszystkie kwiaty więdnąc pójdą do piekła.
Sean O`Casey
NIC DZIWNEGO, że kogut straszy w Nyadnanawe. Mógł być duch starego kościelnego, lub niepogrzebana topielica, lub sowa ze starej plebanii. "Przyjacielu" - mówi w tej sztuce wędrowny dziad i mędrek okolicy - "od lat wędruję przez góry i doły i swoje wiem. Wielkie biesy i mniejsze biesy, i jeszcze mniejsze biesy, i najmniejsze biesy są wszędzie. Możesz zobaczyć pszczółkę, a to wcale nie jest pszczółka... możesz zobaczyć ptaszka, a to wcale nie jest ptaszek, możesz zobaczyć kobitę jak ta lala, a to wcale nie jest kobita". Mędrek miał rację, i ci co mu nie wierzyli też mieli rację, i rację miał Sean O'Casey. Na tym grzęzawisku, gdzie położona jest osada irlandzka Nyadnanawe wszystko może się zdarzyć, żaden cud nie będzie nie do przyjęcia, nawet kogut z piekła rodem. Zresztą ojciec Domineer odprawi nabożeństwo, kościelny okadzi okolicę, dziad wędrowny Shanaan na własną rękę jeszcze raz wyegzorcyzmuje ogród i będzie spokój. Egzorcyzmy, egzorcyzmy! Miał rację Sean O`Casey. Kim oni są, ci ludzie z Nyadnanawe? Pierwszy z brzegu dawnym rolnikiem, teraz posiadaczem lukratywnego torfowiska, drugi byłym marynarzem, obecnie właścicielem czegoś w rodzaju spółki transportowej; trzeci kandydatem na zakrystiana; czwarty sierżantem miejscowej policji. Są jeszcze kobiety - sparaliżowana wybiera się do Lourdes, zdrowa - jest żoną. W Nyadnanawe to już coś. Jeszcze inna jest córką z pierwszego małżeństwa, osobą podejrzaną, zdążyła zakosztować życia w wielkim świecie, teraz właśnie wróciła do wsi i dała się wplątać w aferę z kogutem. Takie właśnie torfowisko, gdzie straszy demon kobiecości. No, nie tylko. Trochę nieobliczalny świat pełen zagadek, trochę robotnicy co żądają podwyżki, trochę czart. A bo jest się o co bać w Nyadnanawe.
Wszędzie jest się o co bać, ale tam, na tym grzęzawisku, jak się po pracowitym życiu dorobiło mają-teczku, małej spółki przewozowej, kopalenki torfu - tym bardziej. Miał rację Sean O`Casey. W tym, że nie stworzył sztuki o głodzie mistyfikacji, jaki drzemie w naturze ludzkiej. Podobno. W tym, że
nie załatwił po rezonsrsku jeszcze jednego "problemu epoki". W tym, że nie wyolbrzymił lęków zaścianka do rozmiarów filozoficznego kabotynizmu. W tym, że osadził akcję swojej sztuki właśnie na torfowisku w Nyadnanawe. I pociągnąwszy za sznurek w zwolnionym tempie pokazał mistyfikację akurat na miarę parafialną.
Proboszcza można naturalnie posłać gdzie indziej, ale wtedy trzeba przysłać nowego. A mali kabotyni w parafii i tak zostaną. I zawsze coś będzie straszyć, jakaś kobieta, kogut, zakazana książka, wszystko jedno. A więc chodzi o ten pierwszy krok, prymitywny mechanizm, pierwszy wyraz. Tylko o to może tu chodzić. Gdzieś jest wielki świat, filozofowie, gazety i gentlemani. Tam pewno mieszka biskup, aktorka i ci co piszą książki. Bo z tymi książkami też jest kłopot w Nyadnanawe.
OJCIEC DOMINEER:
Książka o Wolterze? Kobieto, ta książka jest na indeksie!
LORELEEN:
Naprawdę? W takim razie muszę przeczytać jeszcze raz.
OJCIEC DOMINEER:
A to co?
JEDNOOKI LARRY:
Uliss-ssess czy jak?
OJCIEC DOMINEER:
Jeszcze gorsza! Zanieś do zakrystii, zniszczymy je.
Z literaturą kłopot, z kobietami też, a w ogóle to straszy. Może tak straszyć sto lat, albo dwieście, w Nyadnanawe nic nie wiadomo! Antyklerykał irlandzki zaimprowizował zabawę w teatr w trzech odsłonach: jest w niej odrobina plebejskiego humoru, mnóstwo poezji, folklor okraszony zadziornym chłopskim sarkazmem. Ma to wdzięk ludowej ballady i jak w balladzie straszy - oraz nic nie wiadomo. Też kłopot; ostatecznie wydarzyło się już to parę razy w dziejach ludzkości. Lecz na Scenie Kameralnej w przedstawieniu jakie nam pokazano - inaczej, wszystko wiadomo od samego początku. Rzecz oparta jest na twardej "koncepcji" reżyserskiej; pełna namysłów aktualizacyjnych. Żeby nie było wątpliwości. A więc Shanaan, mędrek okolicy i wędrowny dziad ubrany został w chałat, a żeby było trudniej zgadnąć ma pomarańczowy guz. Kiedy odprawia egzorcyzmy i wygłasza swoje przypowieści o dziwach i cudownych zdarzeniach, sięga szybkim ruchem do kieszeni chałata. Potem zagląda do broszurki w formacie notatnika agitatora i równie demonicznym ruchem chowa rzecz do kieszeni. Żeby nie było wątpliwości. Jak w odsłonie pierwszej sparaliżowana Julia wybiera się do Lourdes, ciągnie za nią procesja bab rozmodlonych i hałaśliwych, niczym, w najgorętszych okresach, kiedy kraj był widownią cudów lubelskich. Żeby nie było wątpliwości. Kiedy ojciec Domineer żąda tych zakazanych książek z domu Michała Marthrauna, okazuje się, że między innymi biblioteka wyposażona jest w esej Alberta Camusa "Człowiek zbuntowany". Cytowałem ten fragment, oczywiście chodziło o przysłowiową już powieść Joyce`a, która przez całe dziesięciolecia nie była wpuszczana do Wielkiej Brytanii, chociaż wydawano ją na całym świecie, a do kraju wwożono nielegalnie; i dopiero przed dwoma bodaj laty parlament angielski cofnął zakaz i zarzut o niemoralność. Za sprawą koguta Joyce został zaczarowany w Alberta Camus. I to też po to, żeby nie było wątpliwości. Rzecz w końcu błaha, tego rodzaju pociągnięcia aktualizacyjne zawsze stosowano, tylko czy widz, któremu nic niemówi tytuł powieści Joyce'a akurat odczuwa pełną satysfakcję na dźwięk tytułu eseju Camusa? A nawet przyjmując jego celowość - to płytkie nacięcie tekstu. Tak się nacina teksty w studenckich teatrzykach, powierzchownie, bez specjalnych skrupułów, dla potrzeb chwili. Nie przypuszczam, aby Sean O`Caseya dało się grać dla potrzeb chwili. Więc jak? Zygmunt Hübner nie miał łatwego zadania. Uległ pewnej orientacji teatralnej, która ma już u nas kilkuletnią tradycję, czasem nawat odnosi sukcesy. Gra-nie na aktualiach, szukanie pretekstów, nieznaczna skłonność do adaptowania tekstu - owszem, czemu nie. Teatr da się ustawić na natchnieniach prasy, chwili. Osobiście nie przywiązuję do tych zabiegów wagi, mogą być dodatkiem, może ich w ogóle nie być, ale nie mogą się stać podstawą inscenizacji, poza estradą. Sean O'Casey to potwierdził, tak nacięty w ogóle nie zabrzmiał. Prawdopodobnie trzeba go grać z większym pietyzmem, dokopać się głębokich pokładów irlandzkości w jego sztuce. A wtedy okaże się, że mała, ciemna Irlandia katolicka jest jakoś dziwnie podobna Polsce. Sean O'Casey to jednak pisarz współczesny. Żeby nie było wątpliwości.