Artykuły

Przyjaźń z Toskanią

Rzeczą, która wprawia mnie w Toskanii w doskonały nastrój, jest też łagodność mieszkańców - mówi KRZYSZTOF KOWALEWSKI.

Lubię na przykład zatrzymywać się w restauracjach przydrożnych w cieniu oliwek i patrzeć na gospodarza. Taki właściciel, który posiada nie tylko restaurację, lecz również winnicę i sklep, w którym można kupić jego wyroby, ma na ogół swój stół pod ścianą, przy którym siedzą jego znajomi, z którymi przez cały dzień sobie popija i gwarzy. Tak, oni potrafią się cieszyć obecnością innych ludzi i rozmową nawet wtedy, kiedy pracują...

Jaka jest technika?

Technika jest, że tak powiem, promienista. Czyli trzeba wybrać miejsce dogodne do promienistego rozjeżdżania się w wielu kierunkach.

Musi to być wieś?

Nie musi, ale tak jest chyba najlepiej. I tak właśnie było ostatnio - w tym roku mieliśmy najbardziej wiejski ze wszystkich dotychczasowych domów. Co prawda był to parter, i to zakratowany, a w dodatku dom był z kamienia, ale to jeszcze dodawało uroku. Bo przez to zakratowane okno z ciemnego wnętrza widać było cudowny łan zboża, dalej - stary kościół i całe mnóstwo światła. I obserwacja tej świetlnej masy z mroku domu była źródłem zupełnie niesamowitego przeżycia.

Powiedział Pan "tym razem". Przyjaźń z Toskanią nie jest więc świeża?

Świeża w duchu, ale nie w doświadczeniu. Najpierw był pierwszy raz, a po tym pierwszym były cztery następne, z dwiema przerwami na Sardynię. Tuż za Toskanią jest Umbria...Umbria również została mocno przećwiczona.

Czy potrafi Pan rozróżnić na oko wzgórza toskańskie i umbryjskie?

Wzgórza nie, ale wina to bym rozróżnił na pewno.

Jest Pan zwolennikiem chianti?

O, tak! Właściwie to piję wyłącznie wino, i to właśnie Włochy, a nie Francja, nauczyły mnie smakowania i rozróżniania gatunków.

Trzeba smakować na miejscu?

Nie ma wyboru, bo w większości przypadków transport psuje wino, zwłaszcza to młode. Wstrząsy je zabijają i do domu przywozi się ocet. A środki, które umożliwiają przewożenie, to głównie siarka, więc zdecydowanie najlepiej jest smakować wino toskańskie dokładnie w tym samym miejscu, w którym zostało wyprodukowane.

Co jest najważniejsze prócz wina?

Światło. My, czyli ludzie pochodzący z obszaru, który ma takie światło, jakie widać choćby w tej chwili, w momencie gdy wjeżdżamy do Toskanii, doznajemy uczucia, o którym myślę może nie jako o przybyciu do raju, lecz na pewno jako o wędrówce w jego kierunku. Przy czym radość przynosi nie tylko bezpośrednia obserwacja światła, lecz również jego skutków. Zauważyłem na przykład, że w Toskanii inaczej starzeje się farba. Wiele domów jest tam zrujnowanych, z zaciekami, lecz nawet te zacieki zachowują walor dekoracyjny, tworzą scenografię. A oprócz światła jest, ma się rozumieć, kultura. Architektura. Uliczki...

A tak konkretnie?

Ostatnio mieszkaliśmy bliziutko Monteriggioni, lecz również nieopodal Sieny, i prawie codziennie byliśmy w Sienie. Bo Siena jest jak nałóg. Jak obłędna myśl - kiedy jest się blisko, a przez dwa dni nie widzi się placu, czyli Piazza del Campo, wówczas coś każe natychmiast tam jechać.

Po co?

Niekoniecznie po to, żeby się na nim położyć, co robi wiele osób, lecz choćby po to, by patrzeć. Niestety, nie mam takich miejsc w Polsce. I kiedy zdarza mi się nie być w Sienie przez rok czy dwa, to ona upomina się o mnie, wraca, żyje w wyobraźni.

Czy na Sienę potrzebne są przewodniki?

Mam wrażenie, że tak. Dzięki Agnieszce [żonie - red.] moje podróże są uporządkowane, mają swoje didaskalia i sens. Agnieszka jest bardzo chłonna, a ja przy niej się uczę. I szansę na to, żeby dowiedzieć się czegoś o widzianych miejscach, mam tylko podczas naszych wspólnych, rodzinnych podróży. Bo podczas wyjazdów zawodowych, występów czy zdjęć wszystko widzimy tylko przy okazji, nie dociekając, skąd się to wzięło i jakie ma znaczenia. A kiedy jedziemy sobie sami, podczas wakacji, to nagle na samym czubku góry widzimy miasto. - Jak w bajce - mówię. I często postanawiamy, żeby skręcić do tego miasta. Czyli wjechać do bajki - na ogół krętą i malowniczą, równie bajeczną drogą.

Wino, światło, kultura... A zieleń?

W Toskanii zieleń jest bardziej intensywna, ale w naszym klimacie zieleń ma chyba więcej odcieni. A może tylko tak mi się wydaje, bo w Polsce przechodzę przez wszystkie pory roku, a we Włoszech bywam tylko w miesiącach letnich... W Toskanii zieleń jest soczysta i dość jednolita, zupełnie różna od zieleni na Sardynii, gdzie jest bardziej sucha, podobna do afrykańskiej.

A ludzie?

Zbyt blisko ich nie poznałem, bo nie znam języka, ale z obserwacji wyłania mi się ich bardzo szczególny i sympatyczny obraz. Lubię na przykład zatrzymywać się w restauracjach przydrożnych w cieniu oliwek i patrzeć na gospodarza. Taki właściciel, który posiada nie tylko restaurację, lecz również winnicę i sklep, w którym można kupić jego wyroby, ma na ogół swój stół pod ścianą, przy którym siedzą jego znajomi, z którymi przez cały dzień sobie popija i gwarzy. A równocześnie ma oko na wszystko. Tak, oni potrafią się cieszyć obecnością innych ludzi i rozmową nawet wtedy, kiedy pracują... Rzeczą, która wprawia mnie w Toskanii w doskonały nastrój, jest też łagodność mieszkańców. To zwraca uwagę przede wszystkim w nocy. Idziemy sobie z Agnieszką jakimś ciemnym zaułkiem, za nami idzie jakaś grupka ludzi, naprzeciw nas - jakiś krępy gość. Pytam: - Agnieszka, boisz się? A ona: - A skąd! I ja też się nie boję, nic a nic. A w Polsce czy na Ukrainie w analogicznym miejscu, za przeproszeniem, zesrałbym się ze strachu.

Czy podjąłby się Pan roli Toskańczyka?

Ciężkie zadanie, ale bym się podjął. Nie mam tego jednak w realnych planach, chociażby dlatego, że zamierzam jeszcze pograć w Polsce to i owo. Pisarze to mają dobrze - mogą pracować wszędzie, pisać we własnym języku nawet na obcojęzycznej ziemi.

Jak Pan sobie radzi z tęsknotą za Sieną w miesiącach, kiedy nie może Pan tam pojechać?

Mam na ścianie reprodukcję - widok przez otwarte okna na cyprysy, z całą masą toskańskiego światła. To pozwala dotrwać do wakacji. A w wakacje nie ma się co zastanawiać - trzeba się pakować i w drogę! Na południe!

Kim jest Krzysztof Kowalewski

Krzysztof Kowalewski: (ur. 1937 r.) - wybitny aktor znany przede wszystkim z ról komediowych. W latach 70. wystąpił w wielu filmach Barei: zagrał milicjanta w "Nie ma róży bez ognia", Michała Romana, któremu wróżka przepowiada, że zabije bruneta, w "Brunecie wieczorową porą" czy reżysera, który kręci w "Misiu" film o latającym słomianym misiu. Ma też szczęście do adaptacji prozy Henryka Sienkiewicza. Wystąpił w "Krzyżakach" (1960), "Potopie" (1974) i zagrał Zagłobę w "Ogniem i mieczem" (1999). Od lat 70. jest związany z Teatrem Współczesnym. Znamy go z kabaretów (Owca, Pod Egidą) i radia ("Kocham pana, panie Sułku"). Jego żona Agnieszka Suchła jest aktorką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji