Nosorożec
PCHNĄĆ teatr poza tę strefę pośrednią, w której nie jest ani teatrem ani literaturą, to przywrócić mu właściwe ramy, naturalne granice (...) Zanurzyć się całkowicie w grotesce, w karykaturze, poza stanicami nikłej ironii dowcipnych komedii salonowych. Zamiast komedii salonowych - farsa, szarża, parodia. Humor - owszem, ale humor groteskowy. Komizm brutalny, pozbawiony finezji, przesadny (...) Należy doprowadzić wszystko do paroksyzmu, będącego źródłem tragizmu. Tworzyć teatr gwałtowny: gwałtownie komiczny, gwałtownie dramatyczny".
TEMU artystycznemu credo pozostał wierny Ionesco w całej swej dotychczasowej twórczości scenicznej, rozbijając wszystkie dotychczasowe konwencje teatralne. I oto pojawił się "Nosorożec", niewątpliwie najwybitniejsza sztuka autora "Krzeseł', pierwszy jego utwór ideowo jednoznaczny i "zaangażowany".
Otóż w pewnym francuskim mieście pojawia się na ulicach nosorożec. Wkrótce liczba ich zaczyna się mnożyć - to różni ludzie, nawet, ci, którzy początkowo potępiali to zjawisko, pod wpływem różnych pobudek (zafascynowani brutalną siłą zwierza, jego bezwzględnością, kolorem skóry, drudzy - z poczucia fałszywej gromadnej "solidarności", inni z pobudek oportunistycznych czy chęci rzucenia się w wir "wielkiej przygody" itd.) - przekształcają się z większym lub mniejszym udziałem świadomości i moralnej aprobaty w nosorożce. Tylko jeden jedyny człowiek w mieńcie nie ulega tej obłędnej, stadnej metamorfozie: to urzędnik Berenger. Pozostaje do końca człowiekiem (mimo rozterek i chwilowych załamań) nawet wówczas, gdy opuszczają go najbliżsi przyjaciele i jego ukochana Daisy, powiększając galopujące po ulicach miasta gromady nosorożców.
Krytycy niemieccy odczytali sztukę jednoznacznie. K. Korn pisał w "Frankfurter Allgemeine Zeitung": "Utwór ten (...) pokazuje w jaki sposób człowiek staje się nazistą", a C. H. Bachmann zanotował w "Die Kultur": "Ta przypowieść, prawdziwa niestety w przeszłości, obecnie i w najbliższej przyszłości, to farsa apokaliptyczna (...), która stanowi odrażające odbicie totalnej nieludzkości".
TYMCZASEM po paryskiej premierze krytyka zamazywała tę jednoznaczność utworu, wynikły nieporozumienia i polemiki, słusznie więc Elsa Triolet, wybitny krytyk francuski, pisała w "Les Lettres francaises":
"Wszystko tu jest wyraźne: szaro-zielony kolor skóry nosorożców, muzyka konkretna, w której się konkretnie słyszy słowa niemieckie, ów ogromny, tu i tam się rozlegający stukot butów. Postacie przeobrażające się w nosorożce przyjmują nie tylko aspekt zwierzęcy, ale i ideologię hitlerowską (...) Trzeba zdumiewającego wysiłku, by przypuszczać tu jakieś inne "anty" prócz tego, jakie się dodaje do rzeczownika faszyzm".
Osobiście odebrałem tę sztukę - zarówno w lekturze jak i w teatrze - jako zdecydowanie antyfaszystowską, jest jednak w inscenizacji gdańskiej pewien drobiazg (dziennik "L'Humanite" w rękach ograniczonego rezonera Dudard, który zresztą jako jeden z pierwszych "doszlusowuje" do nosorożców), który w izolacji z ideowego kontekstu sztuki może na tę jednoznaczność rzutować zaciemniająco. Tym więcej, że reżyser przedstawienia, ZYGMUNT HÜBNER - zresztą jak najsłuszniej - wyszedł w swej inscenizacji poza dosłowność metafory, poszerzając jej ogólną, humanistyczną wymowę, dla jej wyrazistości warto więc zrezygnować z tego szczegółu.
I jeszcze jedna - pretensja? To może zbyt wiele, raczej - sugestia, zarówno pod adresem autora jak i reżysera. Otóż Berenger pozostaje do końca człowiekiem nie ze świadomego, moralnie i filozoficznie umotywowanego wyboru, lecz z konieczności. Po prostu nie może inaczej postąpić, nie może być inny niż jest, nie może zmienić się w nosorożca, mimo że w końcowych scenach sztuki dokonuje w tym kierunku wysiłków. Nie chodzi tu o chwile zwątpiń, rozterek i załamania - te są po ludzku zrozumiałe i tylko potęgują wymnwę i wartość ostatecznej decyzji. Rzecz w tym, że żadnej decyzji nie będzie, bo nie ma wyboru, jest tylko mus, wewnętrzny przymus, wybór taki wykluczający. Przy znikomych skreśleniach tekstu można by przesunąć ten istotny akcent ideowy z wewnętrznego przymusu czy konieczności na wybór jako świadomy akt woli. Wówczas kończący sztukę okrzyk Berengera - zwycięska manifestacja jego człowieczeństwa, wierności temu człowieczeństwu, wierności samemu sobie - zabrzmiałby z pełniejszym rezonansem.
PRZEDSTAWIENIE zrobione jest zresztą po mistrzowsku. Przy czytaniu sztuki, nawet przy sporej wyobraźni scenicznej, trudno sobie wyobrazić, że można z tego zrobić tak znakomity teatr. Hübner wpisał w tekst wiele dobrych pomysłów komediowych, obsadził trafnie role, ustrzegł się "udziwniań" (pamiętając, że "Nosorożec", to ten sam, a jednak już inny Ionesco), zadbał o czystość, wyrazistość i czytelność spektaklu (jeśli pominąć dwa krytycznie omówione jego elementy); ale sukces przedstawienia, to przede wszystkim rola Berengera. Hübner (gra ją też B. Kobiela) nie tylko jako reżyser ale i jako wykonawca tej roli nie uległ pokusie dystansu, relacjonuje swego bohatera z dużą prostotą, trzyma go mocno w garści, wie, że patos zamorduje nie tylko Berengera ale i jego aktorstwo (nieliczne momenty crescendo były właśnie jedynymi słabymi miejscami tej kreacji); nie ma w nim żadnych zadatków czy znamion "pozytywnego bohatera", nie pnie się na koturny - tym bardziej nam bliska i przekonująca jest jego sytuacja, jego postawa, jego końco-we zwycięstwo - zwykłego szarego człowieka. Piękna i mądra kreacja.
Ponad sumienne i dobre aktorstwo wyszły jeszcze dwie role: Jan ZDZISŁAWA MAKLAKIEWICZA (poradził sobie znakomicie z "metamorfozą" nosorożcową, choć można było sobie darować ostatni jej naturalistyczny akcent) oraz Dudard TADEUSZA ROSIŃSKIEGO.