Nosorożec czyli Ionesco jakiego nie znamy
"Nosorożec" może rozczarować. Uczucia zawodu mogą doznać te osoby, które przyszły do teatru głównie po to, żeby poznać głośnego i modnego reprezentanta współczesnej awangardy teatralnej. Dla nich uczucie rozczarowania będzie płynąć z tego, że zamiast absurdalnej groteski teatralnej w stylu "Krzeseł" czy "Łysej śpiewaczki" ujrzeli sztukę, która bynajmniej nie usiłowała rozbić iluzji teatralnej, która zachowała akcję (wprawdzie dość anemiczną), w której autor przestrzegał psychologicznej motywacji postaci, w której wreszcie dialog pełnił zwykłą teatralną funkcję: porozumiewania się postaci i rozwijania akcji. Dla innych znów zaskoczenie będzie wypływało stąd, że nastawiwszy się na spędzenie wieczoru w atmosferze nihilizmu i bezideowości, którymi przepełnione są sztuki paryskich formalistów, zetknęli się z utworem zawierającym tendencję, wyrażoną wprawdzie za pomocą metafory, której rozszyfrowanie nie jest jednak rzeczą zbyt trudną dla widza.
Ku większemu zdumieniu tej drugiej grupy widzów pod tendencją Ionesco mogą się podpisać wszyscy uczciwi ludzie niezależnie od szerokości geograficznej, pod którą przyszło im żyć.
Już poprzedni utwór autora "Krzeseł", nie znany w Polsce "Morderca bez poborów" ("Tueur sans gages") świadczył o tendencjach Ionesco zbliżenia się ku "normalnemu" dramatowi. "Nosorożec" jest dalszym etapem na tej drodze, znacznie bardziej konsekwentnym. Nie znaczy to, że w "Nosorożcu" nie ma elementów znanych z poprzedniej twórczości autora "Lekcji". Widziałbym te elementy w absurdalnych dialogach Logika ze Starszym panem w pierwszym akcie, w przemieszaniu farsowości pierwszego aktu z tragiczną atmosferą dalszych części dramatu.
Dobrze się słało, że po "Nosorożca" sięgnął ZYGMUNT HÜBNER. Nie widzę w Polsce zbyt wielu reżyserów, którzy mogliby z tego dramatu zrobić dobre, ba, więcej, wybitne przedstawienie. Zainteresowania Hübnera dramaturgią zachodnio europejską i amerykańską znane są nie od dzisiaj. To on właśnie przedstawieniem "Tramwaj zwany pożądaniem" Tennessee Williamsa we Wrocławiu rozpoczął pochód tej sztuki po scenach całej Polski, pochód, przypominający tegoroczny "festiwal" dramatów Arthura Millera. Na Wybrzeżu sięgnął po Sartre'a "Niepogrzebanych", zwrócił na siebie uwagę całej Polski teatralnej świetną adaptacją "Zbrodni i kary" Dostojewskiego, pisarza, który klimatem swych sztuk blisko jest związany z obecną zachodnią literaturą, za jego dyrekcji ujrzeliśmy na scenie "Kapelusz pełen deszczu" Gazzo. "Smak miodu" Delaney i ostatnio "Zabawę jak nigdy" Saroyana.
Sądząc z głosów prasy o głośnej paryskiej premierze oraz niemieckiej prapremierze "Nosorożec" potraktowany został jako sztuka o przekształceniu się zwykłych ludzi w nazistów. Hübner w swym przedstawieniu nie ograniczył się tylko do ukazania nasorożców w brunatnych koszulach i cwałujących w. rytm Horst Wessel-Lied. W jego interpretacji "Nosorożec" ostrzega przed wszelkimi totalistycznymi systemami. Stąd w programie umieszczono zdjęcie nie tylko znanego nam aż zbyt dobrze pana z małym wąsikiem, ale i algerskich ultrasów czy płonące krzyże Ku-Klux -Klanu. Hübner posuwa się nawet dalej. Głośniki, z których rozlega się cwał nosorożców, umieszczone są na widowni. Aktorzy w pierwszym akcie dostrzegają nosorożce patrząc w kierunku widzów. Przedstawienie gdańskie ostrzega przed potencjalnymi nosorożcami, którzy mogą siedzieć obok nas.
Reżyser spektaklu w "Teatrze Wybrzeże" doskonale wydobył różnorodność nastrojów tkwiących w tej sztuce. Akt pierwszy rozegrany wśród dowcipnych dekoracji Jana Banuchy przedstawiających placyk małego miasteczka ma w sobie coś z groteskowej atmosfery "Wakacji pana Hulot". Doskonale nakładały się na siebie dialogi Logika (Tadeusz Wojtych) z Starszym panem (Antoni Biliczak) oraz Berengera z Janem (Zdzisław Maklakiewicz). Reżyser skomponował tutaj kapitalną scenkę pochodu pogrzebowego zmiażdżonego przez nosorożca kota.
W akcie drugim rozbudowane zostały do rozmiarów sceny obyczajowej wydarzenia w biurze. Hübner nie szukał chyba pomysłu do tej sceny aż nad Sekwaną? W tym akcie interesującą propozycję dał Bohdan Wróblewski jako Botard. Ukazał on demagogicznego oportunistę który w stadium "nosorożcowym" mógłby być groźniejszy od Jana.
W miarę rozwoju akcji zagęszczała się na scenie atmosfera. Coraz rzadziej widownia reagowała śmiechem na dowcipy słowne i sytuacyjne Ionesco i Hübnera. Widmo groźby nosorożców kładło się cieniem na teatr. Coraz większą sympatię zdobywał sobie Berenger. Przedstawienie to jest chyba ostatnią na Wybrzeżu okazją podziwiania Hübnera jako aktora. Do tej pory grał on tylko drugoplanowe role. Teraz sięgnął po centralną postać sztuki. W tej roli zaprezentował Hübner dojrzałe pod względem technicznym aktorstwo. Od lekkiej szarży w pierwszym akcie przeszedł do środków bardziej skupionych w dalszych scenach. Bardzo dobrze wypointował zakończenie drugiego aktu. W finale sztuki był doskonały. Z współwykonawców, prócz wymienionych, wyróżniłbym jeszcze Krystynę Łubieńską (Daisy) i Annę Chodakowska (Paniusia).
Wydaje mi się, że nasze słownictwo wzbogaciło się o nowe pojęcie. Termin "nosorożec" przejdzie chyba z kręgów zoologicznych do polityki. Osobiście wolałbym jednak nie być zmuszony w życiu do używania tego terminu. To są naprawdę niebezpieczne bestie.