Artykuły

Wnuczka Arnolda Szyfmana albo Janda Polonia Restituta

Krystyna Janda próbuje przedefiniować pojęcie gwiazdorstwa w naszym biednym, głupiutkim, pozerskim kraju. Zaproponowała w swojej Polonii klasę i styl rozmowy z publicznością, jakiej nie widziano chyba od czasów Arnolda Szyfmana i jego wcielonej w życie idei warszawskiego Teatru Polskiego - pisze Łukasz Drewniak w Przekroju.

Trzy lata temu Krystyna Janda zdobyła się na bezprecedensowy akt odwagi: - Będę miała swój teatr w centrum Warszawy. Wyremontowała dawną salę kinową, zainwestowała sporo własnych pieniędzy. Nikt nie wątpił w sukces frekwencyjny, wielką niewiadomą pozostawał profil teatru. Czy będzie to tylko scena dla jednej gwiazdy? Nieustający one woman show? Rzeczywiście, najpierw przyciągała osoba aktorki i jej popisowe monodramy: "Shirley Walentine", "Skok z wysokości", "Ucho, gardło, nóż". Tyle że Janda ani przez chwilę nie próbowała być przymilna, delikatna, bezpieczna. Nie podlizywała się widzom, uwierzyła, że nawet za najbardziej charyzmatyczną postacią musi stać solidny program artystyczny, którego spójności nie zaburzy nawet jedno czy drugie premierowe niepowodzenie.

Drugim wabikiem było hasło "teatr dla kobiet i o kobietach" ("Trzy siostry", "Kobiety w sytuacji krytycznej"). Janda przygarnęła też spektakle bezdomne, ale mieszczące się w tej koncepcji: "Patty Diphusa" i "Miss HIV". I konsekwentnie budowała stylistyczną przeciwwagę dla własnej pozycji. Role Ewy Kasprzyk ("Patty") i Katarzyny Figury w "Badaniach terenowych nad ukraińskim seksem" pokazały, że Polonia może pomieścić różne osobowości i temperamenty aktorskie.

Trzecim filarem okazała się idea domu-teatru, miejsca, do którego przychodzi się popatrzeć na rodzinę i znajomych Jandy. Gdzie rozbłyska talent córki Marysi Seweryn, reżyseruje jej tata Andrzej (niemalże off-brodwayowski z ducha "Dowód"), a światła robi mąż Edward Kłosiński, współtwórca teatru. Pewnie, że fotele z tabliczkami z nazwiskami sponsorów i przyjaciół mogą śmieszyć. Jak i dziękowanie przed spektaklami firmom, które pomogły w realizacji danego tytułu. Ale nie śmieszy już repertuar i nie śmieszy Janda, motor napędowy teatru. Gwiazda, która próbuje przedefiniować pojęcie gwiazdorstwa w naszym biednym, głupiutkim, pozerskim kraju. Zaproponowała w swojej Polonii klasę i styl rozmowy z publicznością, jakiej nie widziano chyba od czasów Arnolda Szyfmana i jego wcielonej w życie idei warszawskiego Teatru Polskiego. Scenicznego przedsięwzięcia z kapitałem prywatnym i popularnym repertuarem, w którym komercyjne spektakle zarabiały na ambitne tytuły: klasykę, Szekspira, wieszczów.

Nabita każdego dnia do ostatniego miejsca mała lub duża scena Polonii świadczą, że Janda znalazła sposób na mądry teatr środka dla klasy średniej. Do pracy zaprasza reżyserów nierewolucjonistów: Piotra Cieplaka, Przemysława Wojcieszka, Łukasza Kosa. I afisz ma taki, że połowa dyrektorów w tym kraju powinna oblać się rumieńcem, jeśli już nie benzyną.

Polonia to także wielki poligon doświadczalny Jandy reżyserki i Jandy superaktorki. Jej reżyserskie próby cechuje wyczucie stylu, eksperymenty z jakoby umarłymi konwencjami gry ( "Grube ryby" Bałuckiego). Wierzy przede wszystkim w aktora, reżyser ma dobrze sztukę obsadzić, przeprowadzić temat i generalnie nie przeszkadzać. Jako aktorka nadal sprawdza siebie w najrozmaitszych "okolicznościach przyrody". Choćby w takich "Szczęśliwych dniach" Becketta w reżyserii Piotra Cieplaka - opowieści o uczuciu, które zmaga się ze starością i zniedołężnieniem. Janda-Winnie z Jerzym Trelą-Willym odkryli dla polskiego teatru, że "Szczęśliwe dni" to nie wielka damska partia solowa, ale przejmujący duet miłosny. A potem "Boska" Quiltera w reżyserii Andrzeja Domalika. Nabijając się z przywar i głupstewek chorobliwie ambitnej pani Jenkins, nieudanej śpiewaczki operowej, Janda zakpiła także poniekąd z siebie. Oczywiście nie z siebie jako aktorki, ale z wątpliwości, jakie rodzą się w głowie każdej artystki wsłuchanej w wiwaty na swoją cześć.

Nie wiem, czy teatr może być prawdziwym domem. Ale wzruszyłem się na wieść o tym, że w dniu śmierci męża Krystyna Janda jak gdyby nigdy nic wyszła na scenę Teatru Polonia. Bo na ból i parszywość świata teatr może odpowiedzieć tylko w jeden sposób. Teatr musi grać.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji