Artykuły

Z papieru i sznurka

"Utwór sentymentalny na czterech aktorów" w reż. Piotra Cieplaka Teatru Montownia w Teatrze Praga w Warszawie. Pisze Magdalena Zielonka-Kowalska w Teatrze.

Chłopaki do zadań specjalnych - tak aktorów Teatru Montownia nazywa Piotr Cieplak. "Chłopaki" już po pięciu minutach załatwili dwóch moich sąsiadów z widowni, którzy w trosce o swój cenny czas opuścili salę. Może teatr to też czasem zadanie specjalne i dla widza?

Trzecie spotkanie Montowni z Cieplakiem - po plenerowej "Historii o raju utraconym, czyli będzie lepiej" i wystawionej na Dworcu Centralnym "Historii o narodzeniu Pana Jezusa" - zaowocowało spektaklem, podobnie jak poprzednie, niecodziennym i eksperymentalnym. Choć tym razem zagranym pod dachem prawdziwego teatru. Scena Teatru Praga to jednak tylko miejsce, w którym artyści zbudowali - własnoręcznie! - swoją własną przestrzeń gry. Wyznacza ją rusztowanie z bambusowych prętów tworzących prostopadłościan, "pudełko" z otwartą w stronę widzów "czwartą ścianą". To taki (miniaturowy) teatr w (niewiele większym) teatrze. Teatralnych metafor jest zresztą w przedstawieniu więcej. Już sklejona z rulonów pakowego papieru kurtyna, z poprzyczepianymi kawałkami kolorowego papieru w kształcie zbliżonym do konturów kontynentów, podsuwa widzom skojarzenia z barokowym toposem theatrum mundi.

Losy bohaterów tworzących ten świat nie są bardzo skomplikowane. Każdy z aktorów przyszedł do reżysera z własną historią, czymś, co każdemu z nich jest najbliższe, co chciałby zagrać. Każdy starał się być oryginalny - i rzeczywiście żadna z historii się nie powtórzyła. W trakcie prób te cztery opowieści zmieniły się w cztery postacie, budowane na scenie z charakterystycznych gestów, odruchów, zwyczajów, drobnych, codziennych zdarzeń, takich jak prysznic, parzenie herbaty, podlewanie kwiatów, okradanie automatu z gazetami Styl gry aktorów - zwłaszcza Macieja Wierzbickiego - przypomina trochę konwencję komedii dell'arte, w której powstały "Szelmostwa Skapena", jeden z pierwszych spektakli Montowni.

Kloszard (Rafał Rutkowski) śpi pod rynną, a w przepastnej kieszeni marynarki chomikuje wiele rzeczy - od wygrzebanych z automatu monet, przez sztućce (wielki drewniany widelec jest jego emblematem przyczepionym do przykusego sweterka), po pety i resztki jedzenia. Przedmioty, które zdobywa - kradnąc, zbierając, znajdując je - to obraz tego, jaki jest i czym naprawdę żyje Kloszard. Zawsze zadba o jedzenie, a od jego ust praktycznie nie odkleja się pet. Znaleziona w rynnie trąbka okazuje się dla niego bezużyteczna, więc ją wyrzuca. Ale jedna ze zdobytych rzeczy - na pierwszy rzut oka naprawdę nieprzydatna - sprawia, że staje się innym człowiekiem.

Postać stworzona przez Adama Krawczuka żyje tuż obok, w zamkniętym światku małego pokoiku z komodą, która każdej nocy zamienia się w okazałe łoże. Funkcjonuje zgodnie z własnymi rytuałami, podlewa kwiatki, zawsze pije w ten sam sposób starannie zaparzoną herbatę, cały czas też starannie unika kontaktu ze światem. Drzwi swojego mieszkania otwiera tylko po to, by wyrzucić śmieci. Za każdym razem jednak z wyraźną obawą. Wszystko się zmienia, gdy do jego uporządkowanego, pedantycznego świata trafia pies

To, co buduje postać graną przez Macieja Wierzbickiego, przypomina bardziej rutynę niż rytuał.

Człowiek w beżowym garniturku każdego dnia tą samą drogą wędruje do pracy, w tym samym automacie kupuje tę samą gazetę, a potem zawsze tak samo kiwa się nad tekturową teczką-liczydłem. Po powrocie do domu ten anonimowy, szary urzędnik rozpoczyna drugie, nocne życie. Co wieczór, gdy wszyscy zasną,

wychodzi ze swojego mieszkanka, którego większą część wypełnia papierowo-foliowy prysznic, i udaje się w miejsce, w którym dzięki wielkiej papierowej monecie, uprzednio ochuchanej i wypolerowanej charakterystycznym gestem o rękaw marynarki, może zaspokoić swoje seksualne potrzeby. Każdej nocy w ten sam mechaniczny i pośpieszny sposób. I nic pewnie nie zmieniłoby jego trybu życia, gdyby pewnego razu nie został zaatakowany przez szczury...

Dopiero jednak w zetknięciu z oprawą plastyczną aktorstwo "chłopaków" z Montowni sprawia, że spektakl nabiera pełnego dowcipu i uroku lekkości. Całą scenografię opracowali wspólnie aktorzy, reżyser i Paulina Czernek, studentka ASP. Każdy jej element - od maleńkiego papierowego kaktusika wyrastającego na oczach widzów, przez składany w harmonijkę dom publiczny czy papierową latarenkę, aż po ogromną roletę zamontowaną na prowadnicach i obsługiwaną przez kolegów-aktorów - zrobili sami.

Najpierw wymyślili role, a potem to, jak ich postaci będą funkcjonować w tym świecie "własnej roboty". Jak zmienić komodę w łóżko, jak zatkać psu uszy, jak go nakarmić, jak "zjeść" papierowe jabłko czy skorzystać z tekturowego prysznica. Codzienność bohaterów wyrażają więc na scenie za pomocą papierowych, bambusowych i sznurkowych mechanizmów. Czasem technicznie naprawdę skomplikowanych.

Bambus, sznurki, tektura, folia, taśma klejąca tworzą świat jak z dziecięcych zabaw w teatr. Świat trochę tandetny, zbudowany z kawałków o oberwanych brzegach - czasem doklejanych, dowiązywanych, noszący jeszcze ślady wykonywanej pracy - a jednak po brzegi wypełniony życiem bohaterów opowieści. Mimo że czasem cała ta ich plątanina zrywa się z bambusowego szkieletu, aktorzy starannie nanizują sznureczki i grają dalej. Tak jak w prawdziwym świecie.

Metateatralny charakter "Utworu sentymentalnego na czterech aktorów" najmocniej chyba podkreśla czwarta z postaci - Pan Przygoda według pomysłu Marcina Perchucia. To Pan Przygoda najczęściej i jak najbardziej świadomie pociąga za teatralne sznurki - całkiem dosłownie, gdy pozostałe postaci dopiero prezentują widzom siebie. Dzięki niemu wyrasta na scenie wielkie papierowe drzewo, on puszcza w ruch maszynerię nanizanych na sznurek znaków sugerujących przepływ czasu czy ruch uliczny, on wreszcie inspiruje do działania Kloszarda, który pewnego dnia opuszcza swoją norę pod rynną.

W spektaklu nie pada ani jedno słowo. Pęd całej karuzeli teatru i życia nadaje muzyka, którą na żywo tworzą Paweł Szamburski i Patryk Zakrocki (SzaZa) - dwie trzecie tria Tupika. To muzycy, z którymi Cieplak współpracował już wcześniej - przy "Szczęśliwych dniach" w Polonii czy w dyplomowym spektaklu Akademii Teatralnej "Nosorożce, czyli studium przedmiotu". Gra multiinstrumentalistów ilustruje to, co się rozgrywa na scenie (na przykład działanie postaci), współtworzy świat sceniczny (klarnet w roli korków ulicznych) i pełni w spektaklu funkcję narracyjną ("opowiada" chociażby, jak zmieniają się pory dnia i nocy). Wyjątkowym popisem muzyków SzaZy jest imitacja operowej arii, odtwarzanej z papierowego adaptera przez jedną z postaci.

W finałowej scenie orkiestra wraz z jej dźwiękami zostaje wciągnięta do spektaklu, w którym wszyscy zdążyli się już zamienić swoimi rolami. Kloszard jest teraz właścicielem psa, właściciel psa Panem Przygodą, Pan Przygoda urzędnikiem, a urzędnik - kloszardem. Wszyscy też gotowi są do kolejnej zmiany, a zważywszy na ilość możliwych kombinacji, "sentymentalny" spektakl Cieplaka mógłby się właściwie nie kończyć. Ciąg metamorfoz teatralnych postaci przerywają jednak oklaski widzów. Widzów czy już aktorów?

Magdalena Zielonka-Kowalska - absolwentka polonistyki Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie, doktorantka w Instytucie Sztuki PAN.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji