Teatr to moja pasja
- Świadomie długo nie grałam nic. Po 10 latach pracy w Teatrze Starym zrezygnowałam, miałam kilkuletnią przerwę, gdy tylko śpiewałam, a teraz wróciłam do teatru z wielką ochotą i wolę grać niż śpiewać. Teatr to jest moja pasja - mówi BEATRA RYBOTYCKA, aktorka i piosenkarka.
Kilkudniowy pobyt w Kielcach przy okazji realizowania rewii kabaretowej "Zakochany Paryż" to pierwsza tak długa wizyta w tym mieście?
- Przy poprzednich, z Piwnicą pod Baranami czy z Jackiem Wójcickim, nie udało mi się niczego zobaczyć. Chcę zajrzeć do Muzeum Zabaw i Zabawek. To musi być coś niezwykłego.
To raczej ma pani dosyć niezwykłe jak na kobietę zainteresowania.
- Na przykład?
Na przykład renowacja mebli. Jak na scenicznego wampa, to dosyć dziwne zajęcie.
- (śmiech) Ale to było dawno. I z tak zwanej biedy. Miałam meble, których szkoda mi było wyrzucić, miały ładny kształt i fakturę. Wymyśliliśmy, meblując stary dom na Mazurach, że będziemy odnawiać takie meble. I papierem ściernym zdzierałam politurę, a potem malowałam je na kolory, które lubiłam. To wszystko.
Siedlisko na Mazurach, a przy okazji gospodarstwo agroturystyczne, to było pani marzenie czy męża?
- Na początku męża, a potem i moje. Z pewnością on więcej czasu spędza tam w ciągu roku niż ja, bo jest bardziej wolny, ja jestem zobligowana terminami występów, ale spędzam tam wakacje, święta, których w Polsce jest dużo.
A gdzie można panią obecnie, poza Kielcami, oglądać?
- W Teatrze Stu jako Judy Garland, to ostatnia premiera, w której dużo śpiewam jej hitów. Gram w "Biesach" Marię Lebiadkin, niedołężną dziwną osobę i Podstolinę w "Zemście", a także w "Sztuce kochania" Zbyszka Książka. Są to bardzo różnorodne postaci.
Wiele aktorek po przekroczeniu 30. narzeka na brak propozycji, a pani wręcz przeciwnie.
- To zasługa bycia żoną dyrektora (śmiech). Żartuję, ale nie do końca, bo świadomie długo nie grałam nic. Po 10 latach pracy w Teatrze Starym zrezygnowałam, miałam kilkuletnią przerwę, gdy tylko śpiewałam, a teraz wróciłam do teatru z wielką ochotą i wolę grać niż śpiewać. Teatr to jest moja pasja.
A występ w rewii kabaretowej jest powrotem do śpiewania?
- Takim bardzo chętnym, bo to są piosenki francuskie, a ja byłam uczennicą profesor Marty Stebnickiej, ona je uwielbiała i zarażała nas tą miłością. Więc jak usłyszałam, że mogę wziąć udział w takim przedstawieniu muzycznym, na które rzadko kogo stać, bo tu są orkiestra, balet i kostiumy, a ponieważ jestem żoną dyrektora, to wiem, ile to kosztuje ijakie z tym są problemy, to z tym większą przyjemnością biorę w tym udział.
Kiedyś była pani z profesor Stebnicką w Paryżu...
- Tak, jako asystentka pani profesor, która uczyła Francuzów, jak śpiewać ich piosenki. A ja pomagałam przy demonstracji ruchu. Pani profesor była wtedy starszą kobietą i nie bardzo mogła zatańczyć ognistego kankana. A ja mam przygotowanie, uczyłam się w szkole baletowej.
I zrezygnowała pani?
- Tak, bo nie miałam warunków do bycia tancerką klasyczną. Byłam za gruba i za duża. Większość tancerzy jest niska i ma problemy z podniesieniem dziewczyny mającej 170 centymetrów wzrostu.
Ćwiczy pani do dzisiaj?
- Ćwiczyłam jeszcze 1,5 roku temu jogę, ale wylądowałam w szpitalu i się skończyło.
Do rzeczy rzadko spotykanych, które pani robiła, należy jeszcze haft.
- Tak, wyszywałam krzyżykowo. To wspaniały wypoczynek, moja mama haftowała. Mnie udało się wyszyć duży obrus. Ale kiedy dziecko pojawiło się na świecie, nie mam już czasu.
Dziecko dorosło już i też ma swoje zainteresowania.
- Zosia ma 17 lat, interesuje się fotografią, zapisała się na kurs i chciała mieć dobry aparat fotograficzny. Bardzo drogi, więc ustaliliśmy, że jak chce, musi na niego zarobić. Pojechała więc do mojej koleżanki do Stanów i tam przez wakacje pracowała. Teraz robi zdjęcia, ale nam ich jeszcze nie pokazuje. Jest na początku drogi.
Głosując jako juror na najlepsze zdjęcia w konkursie "Życie jest piękne", zachwyciła się pani zdjęciem z psem, chartem o wielkich, smutnych oczach. Ma pani swoje psy?
- Tak, trzy na Mazurach. Najbliżsi twierdzą że mam trochę chory stosunek do tych zwierząt. A w Krakowie są dwa koty, Wincent i Lucjan, które jeżdżą z nami na Mazury i z powrotem. Maż twierdzi, że jak pobraliśmy się, to był dla mnie najważniejszy, potem gdy urodziła się Zosia, zszedł na drugą pozycję, a teraz ich oboje wyprzedziły kory. Jednego znalazła Zosia przed sklepem, drugi znalazł się w stodole. On twierdzi, że taka jest hierarchia w domu, ale prawdą jest, że jak wyjeżdżam i dzwonię do domu, to zawsze pytam o koty. To są pierwsze zwierzęta, jakie mam, tak na co dzień w domu.
Dziękuję za rozmowę.
***
Beata Rybotycka
Ma 44 lata. Piosenkarka i aktorka. Absolwentka Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej w Krakowie - dyplom w roku 1987. Występowaław krakowskich teatrach - Starym, Stu, a także w Piwnicy pod Baranami. Ma na koncie kilkadziesiąt ról teatralnych, filmowych oraz w Teatrze Telewizji, ostatnio występuje w rewii kabaretowej " Zakochany Paryż ", przygotowanej w Kieleckim Centrum Kultury. Żona Krzysztofa Jasińskiego, mama 17-letniej Zosi.
Na zdjęciu: Beata Rybotycka w "Zakochanym Paryżu".