Artykuły

Bywalcy z rozciętymi uszami

248. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Anny Achmatowej czytały: Anna Dymna, Bożena Adamek, Natalia Strzelecka. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

"Ależ musiała być z niej kolosalna...!". Jakim słowem Anna Dymna zakończyła zachwyt? Nie pamiętam. Dochodziła dwunasta. Co o bohaterce Salonu Poezji Anna Burzyńska we wprowadzeniu powiedzieć miała - powiedziała. Wiersze, które Dymna, Natalia Strzelecka i Bożena Adamek przeczytać miały - zostało przeczytane. I Andrzej Włodarz na akordeonie zagrał, co zagrać należało - stare ruskie zawodzenia. Zamilkł salon, już 248. Na świecie miła jesień. Ciepło. I w tym cieple Dymna nieoficjalnie, tylko w prywatne uszy, syknęła swój o Annie Achmatowej zachwyt. Nie pamiętam finałowego słowa. Pamiętam co innego. Zgrzyt. Znakomity zgrzyt zachwytu.

Suka? Franca? Co brzmiało w finale zdania Dymnej? W każdym razie nic z dokumentnie spranych słownych emblematów zachwytu nad cudzą kobiecością. Kolosalna czułość... Kolosalna delikatność... Kolosalna słodycz... Nic z tych bladości językowych, nic z semantycznych tych oczywistości, do których nawykły uszy, na co dzień słyszące leniwie - po linii najmniejszego oporu skojarzeń. Za oknami wiosna piękna, ciepło, miło, niedzielnie - a tu Dymna, gdzieś w kącie foyer, zamiast okoliczności przyrody i wierszy z odpowiednim słowem skojarzyć, nieoficjalnie syczy, dajmy na to, tak: "Ależ musiała być z tej Achmatowej kolosalna suka!". Zgrzyt. Słowo jak metal - tnie ucho utuczone oczywistościami, nawykami, tandetą.

W sumie - nic wielkiego. Po prostu - są zachwyty, którym nie wystarczają brzmienia powszednie. Są zachwyty, które potrzebują słów spoza planety codziennej naszej stylistyki szarej. Bywają takie zachwyty, takie bóle, takie radości, takie olśnienia, takie rezygnacje i takie wściekłości. Owszem, fakt, że słowo uznane za niesmaczne, nawet pieprzne, o wiele celniej mówi o pięknie, niż jakieś masowo dostępne, dokumentnie osłuchane, lukrowane cacko - to truizm. Niby tak. Lecz gdy przychodzi co do czego, w ciemno możesz majątek postawić, że usłyszysz: delikatność, a nie usłyszysz: suka. Skąd się ta małość uszu bierze, ta trąbki Eustachiusza fatalna pryncypialność, która między delikatnością a suką sprzeczność nie do usunięcia słyszeć każe?

Zostawmy na chwilę słowa pojedyncze, przejdźmy do napisanych obrazów. Czy ktoś kiedyś dekret ogłosił, że jakoś nie uchodzi, bo raczej trudne to do pojęcia - na jednym oddechu szeptać o sprawach na co dzień, czyli pozornie tak odległych, jak głębia uczuć, kwiat agrestu i powolne zsuwanie rękawiczki z lewej dłoni i zakładanie na dłoń prawą? Ktoś, coś - łatwość. Ucho wytresowane łatwizną prosi język o jazdę utartymi koleinami - a tu Achmatowa na jeden oddech nanizuje ciemne przygody serca, agrest rozkwitły i dziwność lewej rękawiczki na prawej dłoni. Co po tym w uchu zostaje? Wiadomo co.

Znakomity zgrzyt. W naszych uszach leniwych godzinne zgrzytanie słów pozornie nie na miejscu - tak brzmiał ostatni Salon Poezji. Trzy kobiecości, co nie mają z sobą nic wspólnego - Dymna pysznie rubensowska, Strzelecka jak hipnotyczne szyje malowanych niewiast Modiglianiego i Adamek niczym okutana gazą świętości służebnica boża na obrazie średniowiecznego anonima - czytały wiersze Achmatowej, kobiecości ponoć niebywałej. Dymna - cierpkość spokojnej, ciemnej ironii. Strzelecka - frenezja serca skaczącego. Adamek - czystość tonu. W sumie - łza. Łza twarda tak, że nie wypływa. Kości łzy. Świetne to było czytanie.

Kto by pomyślał... Achmatowa - rosła, ponad metr osiemdziesiąt, dostojna, śniada, egzotyczna, o niebywałych, jak rzekł Josif Brodski: "szarozielonych oczach rysia"... Kto by pomyślał, że spod pióra kobiecości takiej nie metaforyczny ogrom, a - to też określenie Brodskiego - "zduszony głos" wyjdzie? Kto by pomyślał, że poetycki gest tej Muzy Żałoby po miłości, po szczęściu, po życiu zgruchotanym, nigdy nie był - co przecież nakazuje nasze po najprostszej linii oporu słyszące ucho - ani krzykiem, ani posypywaniem głowy popiołem? Wciąż ten sam zgrzyt. Tak. Lecz gdzie jego początek? Dlaczego w słowach Achmatowej tylko kości łzy?...

Czas najwyższy przestać pytać fałszywie, bo nie tych, których pytać należy. Czas zacząć pytać siebie. Brodski powiada: "Nie rozcina się ptaka, aby odnaleźć źródło jego śpiewu; jeśli trzeba coś rozciąć to własne ucho". Tak, idzie tylko o ciebie. Kolosalna suka zatem... Bądź ból, agrest i pomylona rękawiczka, muskające się skórami na nici jednej... Trzeba pozwolić, by znakomity zgrzyt słów rozciął ucho. Na przykład twoje. Ucho, czucie, myśl, wszystko. A później trzeba chcieć uczyć się czytać siebie z tych strzępów.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji