Kapelusz pełen słońca
Zmienne są dzieje TEATRU WYBRZEŻE. Po krótkotrwałych "przejaśnieniach" następują długie okresy mroku. Przybycie nowego kierownika artystycznego uważane jest za "przełom", "objawienie"... aż do nieuniknionego odjazdu śmiałka. Nie ugruntowała się na Wybrzeżu tradycja świetnego teatru Iwo Galla, który pracował tutaj przez parę lat. Nie wytrwała długo Lidia Zamkow z krakowskim zespołem młodych absolwentów szkoły teatralnej, pomimo że w okresie jej pracy zrealizowano kilka znakomitych przedstawień m. in. "Tragedię optymistyczną" Wiszniewskiego w reż. L. Zamkow i "Pana Puntillę" Brechta w reż. L. Golińskiego. Był to rok 1954. Potem znowu ciemności okryły gdyńską scenę. Aż dopiero przybycie Zygmunta Hubnera otworzyło nowy etap pracy teatru. Przeniosła się na Wybrzeże aktorka warszawskiego Ateneum, Mirosława Dubrawska. Wrócili na łono teatru: Zbigniew Cybulski i Bogumił Kobiela. Kilka wybitnych premier obudziło zainteresowanie całej "kulturalnej" Polski. Wiele mówiono o "Makbecie" i niedawnej "Zbrodni i karze" w reż. Zygmunta Hubnera, powszechne zainteresowanie wzbudził "Jonasz i błazen" Broszkiewicza w reż. Z. Cybulskiego i B. Kobieli. No i wreszcie ostatnia premiera - "Kapelusz pełen deszczu" Michaela Gazzo. Zygmunt Hubner, kierownik artystyczny, zapytany o aktualną sytuację teatru odpowiedział: "Publiczność Wybrzeża dzieli z zasady sztuki na "smutne" i "wesołe". Smutne gwarantują generalną klapę - wesołe świecą triumfy. Postanowiliśmy nie iść na ustępstwa. Zrezygnowaliśmy z tradycji grania repertuaru ułatwionego, głównie komedii muzycznych (od tego jest operetka). Obraliśmy inną drogę postępowania. Pragniemy rozbudzić snobizm teatralny, który być może z czasem przeobrazi się w trwałe przywiązanie większej grupy ludzi do teatru. Będziemy zapraszać znanych reżyserów. Był już Korzeniewski, ostatnią premierę przygotował Andrzej Wajda. Będziemy także w większym niż dotychczas stopniu uwzględniać sztuki o tematyce marynistycznej..."
Praca teatru nie ogranicza się tylko do przygotowywania spektakli - teatr wychodzi również na przeciw widowni. W porozumieniu z miejscowym Klubem Międzynarodowej Książki i Prasy odbywają się wieczory dyskusyjne, poświęcone aktualnym premierom. Na pierwszym spotkaniu omówiona została twórczość E. Rice`a, autora granej w Sopocie sztuki "Maszyna do liczenia". Równocześnie organizuje się wieczory poetyckie. Dużym powodzeniem cieszył się na przykład wieczór poezji Gal-czyńskiego pt. "Kawa dla aniołów".
Ostatnie premiery na scenach Trójmiasta wprowadzają w życie ambitne założenia polityki repertuarowej Zygmunta Hubnera. Gdynia: "Kapelusz pełen deszczu" Gazzo. Sopot: "Gra o pięć minut", bardzo interesująca sztuka francuskiego pisarza, Robert Malleta. Gdańsk: "Kordian" Słowackiego (powodzenie ogromne!). Oczywiście największe zainteresowanie wzbudza sztuka Gazzo, rozsławiona przez adaptację filmową Freda Zinnemanna. Film był wyświetlany na ubiegłym Festiwalu Festiwali Filmowych w Warszawie.
O zainteresowaniu tym zresztą decyduje nie tylko atrakcyjność nazwiska autora, ale również zalety samego spektaklu, jednego z najlepszych, jaki publiczności polskiej dane było oglądać w ostatnich latach. Debiut teatralny reżysera filmowego Andrzeja Wajdy dowiódł, jak świetne rezultaty może dać czasowa zmiana warsztatu, przeniesienie się z ekranu na scenę. Czy spektakl "Kapelusza pełnego deszczu" miał cechy filmowe? Nie, był po prostu - i to najważniejsze - znakomitym spektaklem teatralnym. Wajda zdołał zachować w przedstawieniu to co jest tak istotne dla amerykańskiej dramaturgii, a co można by nazwać zasadą "płaskiego malowidła". Amerykanie: O`Neill, Tennesee Williams, a również i Gazzo ukazują nam "kęs życia", nie poddający się schematowi dramaturgicznemu (introdukcja, kulminacja i rozwiązanie), do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Zamiast tego mamy coś, co dałoby się może określić "dramaturgią nastroju" albo dramaturgią przeżyć poszczególnych postaci - gdy tymczasem intryga generalna utworu kręci się w zamkniętym kole nie wykazując tendencji rozwojowych, nie zmierzając konsekwentnie do nieuniknionego rozwiązania. To samo mamy w "Kapeluszu". Z punktu widzenia tradycyjnej dramaturgii w sztuce tej właściwie nic sie nie dzieje. Jest tylko "sytuacja rodzinna", maleńkie piekiełko, zaludnione postaciami, którym nie udało się życie. Są nimi: Johnny, narkoman i jego żona Celia, brat Polo zakochany w swojej bratowej i opłacający z konieczności narkotyki swego brata, wreszcie ojciec, który właściwie nie zna swoich synów. Andrzej Wajda jako reżyser i scenograf nie usiłuje wydobywać na siłę jakichś "wielkich spraw", czy "filozoficznych problemów". Raczej przeciwnie, dba o tę płaskość wizji, o jednolite rozmienienie przedstawionego świata na "drobne" poszczególnych sytuacji, faktów, realiów. Doskonałym przykładem tej metody reżyserskiej mogą być ważniejsze dialogi, zazwyczaj wybijane na plan pierwszy na zasadzie operowej arii. Tutaj przeciwnie, podczas decydującej rozmowy Celii z Polo - ten ostatni gra na pianinie, rozpraszając "gęstość" dialogu (ten chwyt powtarza się kilkakrotnie); gdy dochodzi do rozmowy Johnnyego z żoną - Celia oczyszcza w tym czasie podłogę hałaśliwym odkurzaczem...
Spektakl gdyński przyniósł kilka świetnych ról - choć właściwie wszyscy grali tak dobrze, że bardzo trudno dokonać "wyboru". Oszczędna, prosta, nieco chłodna, a jednak pełna kobiecego uroku Celia w wykonaniu Mirosławy Dubrawskiej jest rolą wysokiej klasy. Ale szczególnie wiele refleksji nasuwa porównanie kreacji Zbigniewa Cybulskiego (Johnny) i Edmunda Fettinga (Polo). Cybulski odtwarza postać narkomana bezbłędnie, precyzyjnie - aż może nazbyt precyzyjnie. Jego gesty, mimika, reakcje są wyliczone, niemakże przewidziane z góry. I ta właśnie maniera gry nasuwa nieodparcie myśl o ekranie, który jednak jest główną domeną aktorskiej działalności Cybulskiego. Rola Johnny'ego potwierdza jego talent, ale nie ukazuje nam jakiejś nowej "twarzy" aktora. Natomiast pewnego rodzaju rewelacją aktorską przedstawienia jest Polo w wykonaniu Edmunda Fettinga. Aktor ten "błysnął" już rolą Raskolnikowa w "Zbrodni i karze". Tutaj - w odróżnieniu od Cybulskiego tworzy postać raczej o "zamglonych" rysach, początkowo trudną do zdefiniowania. O ile Cybulski jest ostry w konturach, zewnętrzny, impulsywny - o tyle Fetting nie od razu wyjawia swoją dobroć, zagubienie, beznadziejną miłość do Celii, maskując to lekką ironią, dowcipem, nieporadnością... Polo w wykonaniu Edmunda Fettinga jest jedną z najciekawszych ról wśród ostatnich kreacji aktorskich na naszych scenach.
Scenografia Andrzeja Wajdy: jasna, żywa kolorystycznie zrywa z szablonem brudnych, amerykańskich rupieciarni.
Tytuł omawianej tu sztuki Michaela Vincente Gazzo jest przenośnią. Kapelusz zdarty z głowy przez wiatr w czasie ulewy i napełniony wodą - jest symbolem niepowodzenia, prześladującego pecha, złego fatum... Po czwartej czy piątej znakomitej premierze w TEATRZE WYBRZEŻA można śmiało powiedzieć, że w tytule sztuki Gazzo nie można się dopatrzyć jakiejkolwiek aluzji do sytuacji sceny gdyńsko-sopocko-gdańskiej. I dlatego pozwoliliśmy sobie strawestować ten tytuł, aby zamiast przygnębienia budził otuchę i nadzieję: "Kapelusz pełen słońca".