Artykuły

Proces wodzireja

"Proces" w reż. Wojciecha Kościelniaka w PWST. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Ktoś musiał zapomnieć zrobić doniesienie na Józefa K., bo zamiast zostać pewnego ranka, jak w pierwszym zdaniu "Procesu" oznajmia Franz Kafka, po prostu aresztowanym - po prostu zaczął śpiewać i tańczyć. Pewnie z radości. Okaże się, że nie tylko on.

W wyreżyserowanym przez Wojciecha Kościelniaka na kanwie kafkowskiego arcydzieła ulepionym muzycznym spektaklu dyplomowym studentów IV roku Wydziału Aktorskiego specjalności wokalno-aktorskiej wszyscy najwyraźniej poczuli dancingową ulgę z powodu czyjegoś gapiostwa na początku. I stąd przez dwie godziny z dużym hakiem cały "Proces" Kościelniaka - śpiewa i tańczy. Jesteśmy na wczasach w tej ciemności lasach, tralalalalala lala lala laaaa! Muzyczka przygrywa skocznego "begina", tralalalalala lala lala laaaa!... W sumie jakoś brzmi przedstawienie. Wprawdzie "begin" Kościelniaka nie jest zbyt skoczny, nie ma też pewności, czy to w ogóle "begin", lecz tralala obowiązuje.

Tańczą więc, śpiewają i tańczą. Wszyscy i wszystko. Ludzie, fabuła, sprzęty i te jak diabli ruchliwe białe glisty, na ciemnej w oknie sceny zawieszonej gazie wyświetlane. Tam i sam glisty wciąż suną, tworząc labirynt form geometrycznych, ludzkie twarze, znaki tajemne. Tańcują robaczki, nuci Józef K., nuci Pani Grubach i Panna Bürstner, Sędzia Śledczy, Malarz Titorelli, Żona Woźnego i cała reszta. Pląsa stół na głowach dwojga śpiewających, sceny w sądzie falują niczym polonez, postacie chętnie zmieniają się w dziwacznie rozkolebane grupy tańca nowoczesnego. Tralalalalala tralala la laaaa... Na widowni też miło, ciepło, przyjemnie. Zajadam "krówki". Popijam sok bananowy. Czasem cmoknę sobie cicho - od dziecka nie lubię, jak mi się słodziusieńka "krówka" zbyt namiętnie do zęba przyklei. I myślę o niebieskich migdałach. Bo niby o czym innym?

O czym myśleć, skoro od początku wszystko jasne? Kościelniak idzie wiernie za Kafką. To znaczy - za krótkimi streszczeniami rozdziałów grzecznie podąża. Jest więc początek, są sekwencje środka, jest epilog. Znam to dobrze, wiem, co będzie za chwilę, potrzeby powtórzenia sobie fabuły nie czuję - więc nie śledzę. Owszem. Kościelniak coś tam wyrzucić, skreślić musiał, to przecież nieuchronne. Nieuchronne, ale i bez znaczenia, kompletnie bez znaczenia. Gdzieś po kwadransie więc myślę już tylko o niebieskich migdałach i tylko widmowego piania niebieskich migdałów słucham w głowie mej. Nie z pogardy dla studentów. Nie. Wręcz odwrotnie.

Adrian Wiśniewski, Mariusz Budkowski, Mateusz Kaczmarek, Aleksander Reznikow, Anna Bugajska, Anna Mierzwa, Marta Krawczyk i Barbara Kurdej. Otóż, nie trzeba mieć słuchu absolutnego, by w sekundę odkryć, że co jak co, ale śpiewać młodzież ta potrafi. I nie trzeba mieć słuchu absolutnego, by w sekundę odkryć pytanie: czy koniecznie należało wokalno-ruchowy talent młodzieży Kafką udowadniać? "Procesem" oświetlać i nagłaśniać, przy okazji zmieniając "Proces" w rodzaj elegancko lukrowanej śpiewogry?

Pamiętacie obraz Edwarda Muncha "Krzyk"? Tamtą twarz potworną? Tamto szeroko rozwarte gardło i w gardle krzyk czarny i jak makiem zasiał? Gdyby czerń ta nagle zapiała, dajmy na to: "Brunetki, blondynki, ja wszystkie was dziewczynki całoooowaaać chcęęęę!" - co wtedy? Nic. Zupełnie nic. Po prostu - koniec rozmowy. Tak jak i miły śpiew Józefa K. w prologu przedstawienia - kończy rozmowę o "Procesie" Kościelniaka. Kończy, lecz koniec ten nie jest cenzurką.

W.H. Auden powiada, że Kafka to może największy mistrz czystej paraboli. I dalej: "Znaczenie paraboli jest (...) różne dla każdego czytelnika". Nie ma więc żadnego "my", żadnej wspólnoty doświadczenia czytania Kafki. Są tylko rozrzucone po świecie miliony samotności, pochylonych nad "Procesem", "Zamkiem" albo "Przemianą". Cóż mnie do samotności Kościelniaka? Cóż jemu do mojej? Żadnych przejść tutaj nie ma. Nigdy nie otworzą się między nami żadne furtki. Do Muncha wracając: co można poradzić, wedle jakich reguł karcić można kogoś, kto w czarnym gardle widma dostrzegł i usłyszał Kiepurę w szczytowej formie? Na "Procesie" rozśpiewanym i roztańczonym ja "krówki" zajadam, lepką słodyczą je popijam i z każdą minutą czuję się coraz lepiej, jak u Pana Boga za ciepluchnym piecem. I nic na to nie poradzę.

"Ale na gardle jego spoczęły ręce jednego z panów, gdy drugi tymczasem wepchnął mu nóż w serce i dwa razy nim obrócił". Taki jest koniec Józefa K. Zdąży jeszcze zobaczyć z bliska twarze pochylonych nad nim katów, śledzących ostateczne rozstrzygnięcie, zdąży powiedzieć do siebie: "Jak pies", zaś Kafka zdąży napisać finalną, pamiętną frazę: "było tak, jak gdyby wstyd miał go przeżyć" - i to już wszystko. Nic na to nie poradzę - dla mego ucha jedynym śpiewem i tańcem "Procesu" jest mlask ostrza kręcącego w piersi K. dwa ostateczne piruety. Ktoś musiał zapomnieć donieść Kościelniakowi, by rozważył, czy śpiew taki, tylko ten i tylko ten taniec nie jest aby wszystkim, czego potrzebują doskonale czyste ciemności Kafki.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji