Romans cieniów
Nie grywano u nas sztuk Jerzego Szaniawskiego w ciągu paru ostatnich lat: ani napisanych i wystawianych tuż po wyzwoleniu "Dwu Teatrów", ani żadnej z jego jedenastu przedwojennych sztuk. Działo się to zapewne dlatego, że chwilami przekracza ową niezwykłą granicę o jakiej jest mowa w "Ptaku": nie wyznaczona jeszcze przez żadnego geometrę granicę między prawdą a bajką.
Jak wielka to szkoda i jak bardzo publiczność pragnie te sztuki oglądać świadczyć mogły długotrwałe oklaski widzów zgromadzonych na przedstawieniu "Ptaka" na wieśc o tym, że na sali znajduje się autor.
Na szczęście, zaczynamy znowu grywać Szaniawskiego i oto Teatr Wybrzeża przywiózł go Warszawie w podarunku w czasie swych występów gościnnych.
"Ptak" jest jedną z wcześniejszych sztuk znakomitego pisarza, toteż potrosze patrzymy na ten utwór, zrodzony w roku 1923, jak na komedię historyczną. Tak też zresztą pojął ją i reżyser, uwydatniając nie tylko w strojach, ale w całej strukturze oddaloną od nas datę utworu.
Ostatni ze swoich krytyk teatralnych nazwał Boy "Romanse cieniów". Tytuł ten narzuca się uparcie przy oglądaniu "Ptaka".
Gdy rozsuwa się kurtyna i widzimy na scenie salę posiedzeń (tak, "posiedzeń"!, przypomnimy sobie ten wyraz, który teraz zastąpiło "zebranie") racy miejskiej w małym zabitym deskami od świata miasteczku, ukazaną w wizyjnym obrazie, gdy do sali tej schodzą się czcigodni radcy w jednakowych melonikach i z jednakowymi parasolami i zasiadają na krzesłach z wysokimi oparciami; pod wieżą, widniejącego z daleka, miejskiego zegara - nie możemy się opędzić wrażeniu, że to przywędrowały cienie i że to między cieniami przeszłości toczyć się będą jakieś wypadki. Dalsza akcja nie wyprowadza nas z tego wrażenia, bo i dalej przed oczyma naszymi toczy się nie co innego tylko romans cieniów.
Do małego zatęchłego miateczka, którego burmistrz drży przed wszelką nowością, przybywa nagle gość ze świata. Z tego szerokiego świata, o którym marzy jeden jedyny z grona zabranego na ratuszu: sekretarz rady miejskiej. Ale o którym marzy takża w tajemnicy przed swym ojcem śliczna Burmistrzanka. Ten gość ze świata to młody student, który chce że strychu jednego z domów miejskich wypuścić pod niebo wyhodowanego przez siebie wspaniałego, złotopiórego ptaka. Doprawdy, nie pragnie niczego więcej, tylko tego, by jak sam zapewnia "było ładnie".
Ale miasteczko znajduje się przecież w Polsce, a Szaniawski zna dobrze psychikę mieszkańców polskich miast, wsi i miasteczek, więc bohaterowie przez niego stworzeni nie wierzą temu, co jest oczywistą prawdią, ale w wypuszczeniu ptaka upatrują coś symbolicznego, początek czegoś, co jak się mawiało w czasie okupacji "już się zaczyna"'. Tę wiarę podzielają wszyscy: zarówno ci, którzy lękają się jakichkolwiek zmian (Burmistrz i radcy), jak i ci, co pragną zmian (Burmistrzanka i Sekretarz).
Na tle tych właśnie zdarzeń wysnuł autor swoją opowieść, utkaną z baśni, która staje się prawdą i z prawdy, ktorą wszyscy uważają za baśń.
Mimo pewnych motywów, które zwietrzały z czasem (najlepsze nawet wino niekiedy wietrzeje), wyraźnych powiązań ze sztuką młodopolską, pozostaje "Ptak" i dla dzisiejszego widza czymś ogromnie pociągającym, gdyż w blasku jego piór lśni prawdziwa poezja.
REŻYSER najwidoczniej umiał dostrzec tę poezję i starał się, ją na każdym kroku uwypuklać. Nie zawsze mu się to jednak w równej mierze udawało, wykonawcy bowiem mimo niezwykłej staranności, graniczącej z pietyzmem, nie we wszystkich rolach i nie we wszystkich momentach dorabiali do kreowanych przez nich postaci.
Nie należy, zapominać o tym, te "Ptak" w chwili swych narodzin miał najwspanialszą, jaką można sobie wystawić obsadę: grany w Reducie w reżyserii Juliusza Osterwy, który sam grał Studenta, mógł się poszczycić Jaraczem w roli Sekretarza, Mieczysławem Frenklem - Burmistrzem, nie mówiąc już o królewskiej urodzie Majdrowiczówny, grającej Burmistrzankę. Trudno konkurować z takimi cieniami przeszłości.
Dzisiejsi wykonawcy stworzyli kilka dobrych postaci, jak choćby postać Burmistrza w wykonaniu Ryszarda Wasilewskiego, trafnie obsadzonych radców, których grali Talarczyk, Nawrocki, Sielicki i Walewski. Bardzo udane momenty miał Sekretarz, grany przez Tadeusza Gwiazdowskiego.
Trafną niesamowitość włożył w rolę Wynalazcy Gwido Trzywdar-Rakowski.
Najsłabiej może wypadły dwie role liryczne: Studenta i Burmistrzanki. Student (Zbigniew Korepta) robił wrażenie nieporadnego i poezję, jaką nasycił autor tę postać, zmienił w ckliwy sentymentalizm. Burmistrzanka, mimo że ładnie i nawet baśniowo wyglądała, nie potrafiła wzru-
szyć, ani przekonać widza.
Scenografia dobrze oddawała atmosferę pewnej wizyjnej niesamowitości jaka powinna otaczać tę pełną uroku sztukę, której barwy może nieco wyblakły od chwili jej narodzin, ale jeszcze są bardzo pociągające.
Jesteśmy wdzięczni Teatrowi Wybrzeża, że jednym z nas ją przypomniał, a innym po raz pierwszy u-kazał.