Artykuły

Dwie Alicje i co z tego?

"Alicja" w reż. Pawła Miśkiewicza w Teatrze Dramatycznym w Warszawie na Międzynarodowym Festiwalu Teatralnym Warszawa Centralna "Stygmaty Ciała". Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

U Lewisa Carrolla Alicja, tytułowa bohaterka jego dwóch powieści "Alicja w krainie czarów" i "Alicja po drugiej stronie lustra", jest dziewczynką poruszającą się w rzeczywistości odrealnionej, w świecie snu. Czytelnik znajduje ją śpiącą w ogrodzie. Marzenia senne przenoszą dziewczynkę do krainy czarów, gdzie wędrując podziemnym tunelem pełnym zawiłości i niespodzianek, spotyka najróżniejsze zwierzęta i fantastyczne twory wyobraźni mówiące ludzkim głosem. Tutaj wszystko zdarzyć się może i nic nie podlega zdziwieniu, wszak świat snu rządzi się własnymi prawami. Logiczne związki przyczynowo-skutkowe zostały na zewnątrz, czyli w świecie realnym. Tutaj przedmioty nabierają zupełnie innej formy, słowa zmieniają znaczenie.

Te dwie powieści uważane są za prekursorskie dla gatunku fantasy przeznaczonego dla dzieci i młodzieży. Ze względu na specyfikę narracji szybko jednak z kategorii powieści popularnej utwory Lewisa zostały przekwalifikowane do kategorii wysoko artystycznej. Uważa się Lewisa Carrolla za prekursora teatru absurdu. Rzeczywistość przedstawiona u Carrolla jest rzeczywistością, którą rządzi logika absurdu, przynależna poetyce snu. Alicja jest dziewczynką w takim wieku, który pozwala na pobudzenie baśniowej wyobraźni i tym samym współtworzy ów zaczarowany świat dziecięcych marzeń. W przedstawieniu Teatru Dramatycznego są dwie Alicje i żadna z nich nie jest już dziewczynką przynależną wiekiem i - co za tym idzie - kształtem wyobraźni do świata stricte baśniowego. Pierwsza Alicja - świetnie grana przez Barbarę Krafftównę - jest kobietą dojrzałą, wiekową, panią z bagażem doświadczeń życiowych. I przez pryzmat tychże doświadczeń uczestniczy w zaprojektowanej rzeczywistości przedstawionej. Drugą Alicją jest bardzo młoda aktorka Klara Bielawka, tegoroczna absolwentka krakowskiej PWST (często pozostawia reżyser aktorkę samą sobie, nie prowadząc jej, szkoda). Nie gra Alicji jako dziecka o świadomości jeszcze dziecięcej, skłonnej do pojmowania rzeczywistości w kategoriach świata bajkowego. Ma w sobie coś ze słynnej Lolitki. Nie jest jeszcze kobietą, ale też nie jest już dzieckiem. Budzi się w niej sfera dojrzewania zmysłowego. Ta Alicja jest projekcją starej Alicji, wydawałoby się, że stanowi jedynie wytwór wyobraźni starej, dojrzałej Alicji. Tymczasem po wyjściu Alicji - Krafftówny, Alicja - Bielawka, funkcjonuje samodzielnie. Powtarza kilkakrotnie, że jest prawdziwa. Niezupełnie czytelny jest tu status młodej Alicji. Podobnie nieprzekonywające jest owo podwojenie głównej bohaterki, ponieważ w przedstawieniu niewiele z tego wynika.

Spektakl składa się właściwie ze scen etiud. Rozpoczyna się niemiłosiernie długim prologiem, kiedy to widz ma przed sobą oświetloną jarzeniowymi światłami przestrzeń przypominającą poczekalnię dworcową, w której po prawej stronie umieszczono rząd foteli dla podróżnych oczekujących na pociąg, z lewej zaś widzimy wydłużoną ladę baru, którego nikt nie obsługuje. Tę przestrzeń utrzymaną w tonacji pomarańczowej (dlaczego?) można też interpretować jako przestrzeń przedziału w wagonie pociągu, do którego to raz po raz ktoś wchodzi, czy to Biała Królowa (Joanna Szczepkowska - wyraziście indywidualna w swojej etiudzie, zagranej z humorem), czy to Czerwona Królowa (Katarzyna Figura), czy Kumotry, czy zwierzaczki. Początek sugerowałby, że będzie to gra z czasem jako kategorią przemijania, starzenia się, pojawiania się nowych zjawisk, ale w trakcie spektaklu ginie gdzieś ta początkowa sugestia. Kot z Cheshire - w świetnym wykonaniu Krzysztofa Dracza - w pewnym momencie traci impet, nie wiadomo dlaczego, pewnie tak chciał reżyser. Dobre, zabawne scenki Zająca (Władysław Kowalski) i Susła (Henryk Niebudek) w rozmowie z Alicją - Bielawką, wnoszą ożywienie na scenie i widowni.

Rozpędził się Teatr Dramatyczny, dając aż trzy premiery w krótkich odstępach czasu. Co kilka dni premiera. A to "Borys Godunow" (pisałam o tym spektaklu w ubiegłym tygodniu), a to "Szczęśliwe dni" Becketta (właściwie wznowienie po latach przerwy w graniu), a to "Alicja" według powieści Lewisa Carrolla. Wszystkie prezentowane w ramach trwającego tu Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Warszawa Centralna. Festiwal ma się odbywać co dwa lata. Pierwszej edycji nadano tytuł "Stygmaty ciała". Tytuł pojemny i właściwie wszystkie przedstawienia można tu umieścić, wszak ciało aktora jest przecież niezwykle istotnym środkiem wyrazu. Mówi się przecież "mowa ciała". I określenie to funkcjonuje nie tylko w gatunku pantomimy, gdzie ciało jest tym podstawowym środkiem przekazu, ale we wszystkich gatunkach teatralnych, nawet w teatrze rapsodycznym, gdzie zasadniczy akcent spoczywa na słowie poetyckim. W repertuarze festiwalu znajdują się spektakle z Niemiec, Grecji, USA, Szwajcarii, no i firmowane przez gospodarzy tych prezentacji, czyli spektakle Teatru Dramatycznego. We wstępie zawartym w programie do festiwalu organizatorzy napisali m.in.: "Ciało - ten konkretny i fizyczny język sceny - chcemy zderzyć ze słowem, nadmiernie zamykającym świat w granicach racjonalności. (...) Zaproszeni na festiwal artyści za pomocą rozmaitych form teatralnych i różnorodnych mediów badają ciało człowieka jako miejsce styku sfery intymnej i publicznej. Pokazują ciało jako pole, w którym ujawnia się oddziaływanie ideologii, religii, totalitarnych systemów, ale i jako przestrzeń wolności - jednostkowych decyzji, świadomych ingerencji w jego tkankę". O tym, czy są to tylko napuszone słowa i jak się ma to "ufilozoficznienie" ciała aktora do rzeczywistych idei zawartych w przedstawieniach festiwalowych, będzie można stwierdzić po zakończeniu prezentacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji