Artykuły

Rzecz o Jazonie, czyli o niczym

"We are Camera/Rzecz o Jazonie" w reż. Krzysztofa Minkowskiego w Teatrze im. Norwida w Jeleniej Górze. Pisze Piotr Bogdańskiw Nowych Wiadomościach Wałbrzyskich.

Z propozycji dolnośląskich teatrów wybór padł na spektakl Krzysztofa Minkowskiego w teatrze Jeleniogórskim pt. "We ara camera - rzecz o Jazonie". Wybór okazał się chybiony.

Niestety Teatr Jeleniogórski kontynuuje marsz ku artystycznej pustce. Kolejny krok ku przepaści wykonał Krzysztof Minkowski. Do niedawna absolwent studiów aktorskich i teatrologicznych postanowił zadebiutować w Polsce dramatem Fritza Katera. Pisarz przedstawił tragiczne losy rodziny, w której Ernst (Bogusław Siwko) mąż, ojciec dwójki dzieci, uznany biolog jest jednocześnie szpiegiem politycznym. Autor książki pokazuje jak ciągła ucieczka powoduje konflikty małżeńskie i brak odpowiedniego wychowania dzieci - Sonii (Anna Ludwicka) i Mirco (Marcin Pempuś). Rzecz dzieje się w okresie ponad dwudziestu lat między rokiem 1969 a 1992. Fabuła zatem wydaje się intrygująca wręcz sensacyjno - kryminalna. Szkoda tylko, że Minkowski nie potrafił jej wykorzystać. W pogoni za gadżetami typu podskoki, bieganie, pokrzykiwanie, śpiewanie, czy wreszcie pseudo humor zapomniał o czym chciał naprawdę powiedzieć. Z każdą upływającą minutą spektaklu coraz bardziej dręczyło mnie jedno zasadnicze pytanie - "po co te wszystkie "błyskotki"? Za przykład może posłużyć monolog Sonii o pożarze mieszkania, podczas którego aktorka oblizuje niedwuznacznie lizaka. Rozumiem, że przyjęta konwencja teatru przedstawiającego kilkadziesiąt scenek z życia rodziny wymagała jakiegoś wypełnienia. Szczególnie, że twórca historię literacką Katera potraktował mocno wybiórczo, wyłącznie jako inspirację. Sam pomysł na flesze, a raczej zdjęcia z albumu był niezły i przez teatr już setki razy sprawdzony. Cóż, młodemu reżyserowi jednak nie wypalił. Za poniesioną klęskę nie tylko on ponosi odpowiedzialność. Swój wkład ma również zespół aktorski. Maniera szybkiej recytacji, a nie interpretacji tekstu nie sprawdza się. Chociażby z powodu niezrozumiałości wyrzucanych słów z prędkością pistoletu maszynowego. Problem szczególnie dotyczy Anny Ludwickiej. Większą rozpacz wywołał u mnie Robert Mania w roli Johna. W żaden sposób aktor nie pozwala uwierzyć, że jest choć na chwilę kimś innym niż tylko aktorem. Jedynie dwoił się i troił Bogusław Siwko. Starał się, aby jego postać nie była scenicznym trupem. Już tak zupełnie na marginesie to mówi się pierwszy stycznia, a nie styczeń, nadaje się dziecku imię, a nie nazywa się je. Wierzę jednak, że wkrótce Teatr Jeleniogórski zaskoczy widzów czymś wyjątkowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji