Artykuły

W pajęczej sieci

"Proces" w reż. Wojciecha Kościelniaka w PWST w Krakowie. Pisze Joanna Targoń w Gazecie Wyborczej - Kraków.

Jako pokaz umiejętności aktorskich ten "Proces" się sprawdza. Jako spektakl - niekoniecznie. Jest nużącym, stereotypowym odczytaniem powieści Kafki z dodatkiem ciężkiej i agresywnej muzyki.

Na scenie jest ciemno i prawie pusto; ułożone na podłodze białe sznury tworzą zarys labiryntu. Ciemna scena służy jako tło dla projekcji - szkicowanych białą kreską rysunków sugerujących miejsce akcji czy podpowiadających klimat sceny. Gdyby tylko sugerowały czy podpowiadały, byłoby może dobrze. Ale nie, reżyser i scenograf dopowiadają - na wypadek gdyby widzowie nie zrozumieli, że "Proces" opowiada o człowieku uwikłanym w przerastającą go sytuację. Na początku oglądamy więc białego pająka metodycznie zasnuwającego okno sceny białą pajęczyną. Dosłowność i przegadanie panują na scenie mimo wirtualnej scenografii, która mogłaby nadać spektaklowi lżejszą, dyskretniejszą formę.

Wojciech Kościelniak w programie pisze, że chciał pokazać "wyprawę prowadzącą przez ścieżki podświadomości Józefa K.". I że "sąd i proces, któryjest jego udziałem, jest w większym stopniu doświadczeniem wewnętrznym bohatera niż walką z zewnętrznym systemem". Pięknie i słusznie, tyle że dla przekonania nas o wewnętrznym charakterze tego, co dzieje się na scenie, Kościelniak sięgnął po zestaw dość konwencjonalnych środków. Wszyscy od początku do końca zachowują się dziwnie, jak to w teatralnych sennych koszmarach bywa.

Wiją się, wyginają, skradają na ugiętych nogach, wybuchają posępnym śmiechem, podkreślają groteskowość i cielesność swych postaci. Łącznie z samym podmiotem owych koszmarów, czyli Józefem K., który jest tutaj zaszczutym biedakiem w przykrótkich spodniach plączącym się po kolejnych scenach.

A przecież u Kafki Józef K. jest wysokim urzędnikiem wielkiego banku, mającym uzasadnioną nadzieję na awans, człowiekiem racjonalnie myślącym i racjonalnie starającym się pojąć, czemuż to nagle go aresztowano. A perwersyjność "Procesu" tkwi w chłodzie i precyzji języka służącego opisaniu sytuacji przekraczającej możliwość racjonalnego zrozumienia. Może to i oczywiste, ale bez tego zderzenia "Proces" na scenie będzie jedynie "sytuacją kafkowską", takjak sieją rozumie potocznie. Czyli koszmarem przedstawionym środkami koszmaru. I taką "sytuację kafkowską" mamy w spektaklu Kościelniaka.

Dobrze, że przynajmniej studenci (specjalność wokalno-aktorska) mogli w tym spektaklu wykazać się talentami. Muzyka Tomasza Gwincińskiego nie jest ani piękna, ani szczególnie ciekawa, ale zaśpiewana została starannie i z ogniem. Pomysły choreograficzno-ruchowe - odtworzone precyzyjnie. Aktorzy stworzyli postaci plastyczne i wyraziste, a że nie były one ani głębokie, ani wieloznaczne, to już wina reżysera i jego koncepcji. Adrian Wiśniewski (Józef K.) zagrał człowieka przygniecionego rozrastającym się koszmarem. Aleksander Reznikow był uprzejmie groźnym Sędzią Śledczym i demonicznym Księdzem. Mateusz Kaczmarek i Mariusz Budkowski straszyli jako Oprawcy. Anna Bugajska pięknie zagrała tajemniczą Pannę Bürstner, Marta Krawczyk - seksowną żonę woźnego, Barbara Kurdej - liryczną Leni, Anna Mierzwa - groteskową panią Grubach. Każdy z aktorów (oprócz Wiśniewskiego, który jako główny bohater był cały czas na scenie) zagrał po kilka ról, więc zadanie szkolnego dyplomu zostało wypełnione. Aktorzy udowodnili, że potrafią śpiewać, tańczyć, grać i poddawać się temu, co wymyślił reżyser. A że reżyser niezbyt ciekawy, to już inna sprawa

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji