Artykuły

Ławka nad rzeką

"Rozmowy poufne"w reż. Iwony Kempy na Scenie Miniatura Teatru im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Kiedy Anna (Dominika Bednarczyk) przyszła do Jakuba (Tomasz Międzik) i wyznała mu, że zdradziła męża - nie nastąpił koniec świata. Jakże to tak?! Ona - mężatka przecież! Kochanek zaś, Tomas (Tomasz Augustynowicz) - młody kandydat na pastora! Mało? Mało! Bo na dokładkę sprawy ułożyły się tak, iż mąż Anny, Henryk (Sławomir Maciejewski) to też pastor! A gdy zdradzę, że Jakub jest w tym układzie pastorem najstarszym, najmądrzejszym, oraz że prywatnie to wuj Anny - co sobie pomyślicie...?

Niezła historia! Kobieta pastora wyznaje staremu pastorowi, że zdradza pastora-męża z pastorem-gówniarzem - i chciałaby wiedzieć, co na to Bóg... Współcześni ideolodzy katolicyzmu mają tu niezłe ścierwo do szlachetnego pożarcia. Wmyślcie się tylko: Bóg, zdrada, miłość splamiona, wierność zgruchotana, cnota - w poniewierce! A do tego duchowni kościoła wprawdzie nie naszego, lecz jednak duchowni naszej wiary - główne skrzypce tu grają! Ależ gęsty asumpt do wykazania się szlachetnością chrześcijańską! Nieprawdaż?

Otóż - nie. "Rozmowy poufne" Ingmara Bergmana Iwona Kempa wyreżyserowała tak, że w sumie - zachowajcie oburzenie na później. Scena to kawałek ziemi z czernią kulis za plecami. Jest trochę miękkiego światła. I pustka w świetle. Nic, jeno stół dostojny, krzesła pamiętające tysiące innych historii, i ludzie w kostiumach z sepii - jakby ich kto ubrał w szaty krojone ze starych fotografii. Jest tak, jak zwykle. Gdy się fakturom i kolorystycznym tonom swej scenicznej opowieści o bólu ludzi cierpiących wedle boskich przykazań, uda wstrzyknąć smak starych albumów rodzinnych - bogowie rzeczywiście nie są potrzebni. Łza radzi sobie sama, bez mszy.

Tyle więc - kawałek pustki i resztki ludzi w pustce. Ludzi na sztorc, jak by rzekł Beckett. Wciąż jeszcze na sztorc. Tak się zaczyna teatr spowiedzi. Tak się zaczyna zestaw kilku wyznań Anny, które się złożą na jej życie całe. Anna będzie niezwykła - opowie tylko o tym, co sprawdziła własną czułością. Niezwykła jest Dominika Bednarczyk. Jej Anna zrobiła, co zrobiła. Męża zdradziła - nie ma się czym szczycić. Tak. Ale godność jej brudu jest nie do zapomnienia. Tak gra Bednarczyk. Godność brudu Anny ucisza kryteria niebieskie, choć o kryteriach niebieskich gada się tutaj wciąż.

Bednarczyk gra tak, że wielkie bergmanowskie tematy: siódma pieczęć - człowiek, pamięć - człowiek, grzechy - człowiek, seks - człowiek, serce - człowiek, stają się rzeczywiście bergmanowskie, ergo - na naszą miarę. Wchodzi Bednarczyk, mówi, dotyka dłoni Międzika, patrzy w oczy Anny Tomaszewskiej (grającej Matkę Anny), przytula przyjaciółkę swą Martę (Joanna Mastalerz), słucha wyznań Marii (Bożena Adamek) - żony umierającego Jakuba, a raczej zdychającego, gnijącego na raka Jakuba. Wchodzi, dotyka, patrzy słucha, mówi - i cała historia, w końcu prosta bardzo, prosta i odwieczna historia człowieka, który w cieniu kamiennych tablic zdradza ukochanego człowieka - zaczyna być bliska, najbliższa.

Naprawdę, tyle wystarczy. Tyle, co Kempa dała. Jeszcze raz tego posłuchajmy, zostawiając niebieskie kryteria. Powtórzmy. Bóg? Msza? Dekalog? Wierność? Niewierność? Ból?... Owszem, ale na scenę wchodzi Bednarczyk - i pięknie maleją wszystkie te litery duże. Zaczyna się teatr, teatr czysty nadzwyczajnie. Kilka krzeseł, dobranych ze smakiem niebywałym, szklana szafka z tyłu sceny, wielkie łoże, co je techniczni wniosą na chwilę do sceny nocy nieudanej miłości Anny i Tomasa, światła miękkie, nut mało. Tu, nie gdzie indziej, kilkoro opowie sobie historię własnych dni przeszłych.

Doprawdy, by bolało - bóg jest niepotrzebny. W każdym razie - bóg jest niepotrzebny, by zwyczajny, niewielki ból szarego fiaska skoku szarego serca opowiedzieć dojmująco. Rzecz jasna (a może wcale nie aż tak jasna), zdruzgotana życiem z Henrykiem, zakochana w Tomasie - Anna zostanie z Henrykiem. Kempa opowiada czysto. Żadnych lukrowanych sentymentalizmów. Anna kocha. Anna nie ma siły zostać z mężem. Mimo że Jakub namawia do wyznania prawdy - Anna odmawia. Odmawia? Tak. Tyle że gdy nadchodzi godzina nie do wytrzymania - Anna wyznaje Mężowi wszystko. Czuje ulgę? Będzie wolna? Czy koniecznie trzeba ustalać skalę naiwności tych nadziei?

Rzadko, od lat prawie w ogóle, nie zdarzają się w polskim teatrze opowieści snute tak krystalicznie. I nie zdarzają się historie tak cierpkie w finałach swych. Bo co się stało w efekcie? W kilku (ośmiu?) rozmowach scenicznych, godzinę i czterdzieści minut trwających rozmowach-konfesjach, Kempie udało się pokazać siedem ludzkich samotności. Bez patosu, bez łkań, bez dewocji. Dlatego - dojmująco. Nadzwyczajna Bednarczyk i smakowita reszta aktorów i aktorek. Po prostu - gdzieś na świecie nie udała się miłość. Bóg nie pomógł. W sumie - był zbędny. Zostali ludzie. Ludzie najbliżsi. Ludzie najbliżsi i świadomość, że za chwilę wszystkie krzesła będą puste. I że gdy poczujesz bezradność - nie pomogą ni żywi, ni umarli. W finale Jakub zdycha na raka. Jemu jako pierwszemu Anna wyznaje na początku samotność swego grzechu. Scena ostatnia - rozmowa Jakuba z Anną przed konfirmacją Anny - to pewnie maligna Jakuba. Pamięta ławkę nad rzeką. Anna obok - słucha jego opowieści o cudzie miłości. Jest zachwycona. Bóg jeszcze nie jest potrzebny. Grubo później poczuje, że to tylko zestaw ukłuć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji