Artykuły

Życie mnie zmieniło

- Nie mam poczucia, że pociągi odjeżdżają, a ja stoję na przystanku i cały czas na coś czekam. Choć nie ukrywam, że bywa ciężko, kiedy miesięcami wstaję rano o piątej, żeby pojechać na plan, zdążyć na próbę i wieczorem zagrać przedstawienie, a i tak w końcu ktoś zapyta Jarockiego: "Po co pan profesor zatrudnia serialowe aktorki?" - mówi MAŁGORZATA KOŻUCHOWSKA, aktorka Teatru Narodowego w Warszawie.

Z Małgorzatą Kożuchowską rozmawia Barbara Hollender

RZ: "Senność" to film o ludziach, którzy budzą się z życiowego letargu. Co jest letargiem dla aktora?

- Poczekalnia - czas, gdy się nie gra, gdy nie przychodzą propozycje, nie dzwoni telefon, nie ma potwierdzenia swojej zawodowej wartości. Ale również rutyna - kołowrót zajęć, które nas nie interesują i nie inspirują.

Czy zgoda na rutynę nie jest czasem ucieczką od bezrobocia?

- Myślę, że między tymi dwoma stanami jest długa droga. Rutyna nie jest "zamiast". Ona pojawia się, gdy człowiek za daleko zabrnie, nie powie w porę "stop". Senność ogarnia nas wtedy, gdy przestajemy się buntować, rezygnujemy z marzeń, zapominamy, dlaczego zostaliśmy aktorami.

A dlaczego pani została aktorką?

- Pochodzę z rodziny nauczycielskiej, bez artystycznych tradycji, nie wiedziałam, na czym polega ten zawód, to była intuicja. Od dziecka coś mnie ciągnęło na scenę. W szóstej klasie podstawówki trafiłam na zajęcia Studia Poetyckiego przy Młodzieżowym Domu Kultury w Toruniu. To był rodzaj warsztatów teatralnych, spektakle dawaliśmy rzadko, ale zawsze stawały się wydarzeniem w życiu kulturalnym miasta. Dla mnie to był cudowny, fascynujący świat. Chciałam w nim zostać.

Na egzaminach wstępnych do Akademii Teatralnej młodzi ludzie zwykle mówią monologi Gustawa-Konrada czy wiersze Norwida. Pani recytowała "Pchłę-szachrajkę"...

- Miałam w repertuarze Norwida, Mickiewicza, Miłosza, ale też Tuwima i Brzechwę. Komisja wybrała wiersz Brzechwy, bo pewnie była już zmęczona tym ciężkim repertuarem. A ja lubiłam "Pchłę", pasowała do mojego charakteru, temperamentu, poczucia humoru. Zawsze byłam osobą patrzącą na świat przez różowe okulary.

Udało się pani nie zdjąć ich w szkole?

- Nie, Akademia Teatralna czasem bardzo okrutnie odkrywa ludzi, pokazuje, kim są, jakie mają predyspozycje, a jakich im brakuje. Ale też zmusza do szukania. I przyznam, że podczas studiów czułam się jak łamana kołem.

Miałam w sobie naturalną pogodę, otwartość i komediową charakterystyczność, więc pedagodzy starali się wydobyć ze mnie inne tony. Na przykład kiedy przygotowywaliśmy "Balladynę" dostałam rolę tytułową, mimo, że wszystko predestynowało mnie do zagrania Aliny.

Zamykałam się na całe godziny w sali prób, zasłaniałam okna ciemnymi kotarami i starałam się dogrzebać do mroków własnej osobowości, znaleźć w sobie tę Balladynę. Zrozumiałam, że w aktorstwie nie wszystko jest proste. Że mamy całe pokłady wrażliwości, które musimy odkryć. I że szczęściem jest trafić na kogoś, kto zechce nam w tym pomóc, choć czasem taka wiwisekcja może boleć. Dziś myślę, że to właśnie jest fascynujące.

Szkoła panią zmieniła?

- Życie mnie zmieniło.

Na początku kariery zależało pani chyba głównie na teatrze, gdzie zresztą spotkała się pani z wybitnymi reżyserami: Warlikowskim, Jarzyną, Jarockim.

Te spotkania były fantastyczne. Nie zawsze łatwe. Grzegorz Jarzyna przyszedł do mojego Teatru Dramatycznego zrobić jedno przedstawienie. W "Niezidentyfikowanych szczątkach ludzkich" Brada Frasera grałam w dublerze z Magdą Cielecką, która występowała u nas gościnnie. Zaczęłam próbować dopiero po premierze. Jarzynie chyba już nie za bardzo chciało się ze mną pracować, miał gotowe świetne przedstawienie. Ale po dwóch dniach zapalił się do naszej wspólnej pracy. Może dlatego, że miałam na postać Candy zupełnie inne, własne spojrzenie. Ta rola była totalna, bezkompromisowa. Trzeba się było dla niej co wieczór rzucać na głowę z dziesiątego piętra. Przez półtorej godziny skrajne uczucia, skrajne emocje. To było balansowanie na krawędzi. Tęsknię za tym. Chciałabym przeżyć coś takiego jeszcze raz.

To dlaczego po "Poskromieniu złośnicy" Warlikowskiego, po Jarzynie, po obu "Kilerach", przyjęła pani rolę w serialu "M jak miłość", którego atutem są przyziemność i zwyczajność?

- Aktor musi grać. Po filmie Machulskiego, który zresztą był świetnym doświadczeniem, w kinie proponowano mi głównie role energicznych dziennikarek. Nie chciałam się powielać. No i chyba podświadomie próbowałam wzmocnić swoją pozycję. Po pierwszych spotkaniach z producentami obiecałam sobie, że zrobię coś, by mężczyzna wstawał jak się ze mną wita, a nie siedział rozparty, jedząc sardynki z puszki, gdy ja - posłusznie stojąc w progu - recytuję swoje CV.

Hanka, na początku przecież dziewczyna znikąd, zła i przewrotna, miała w sobie intrygującą tajemnicę. Wtedy nie było mowy, że ta praca potrwa dłużej niż parę miesięcy. Polubiłam "M jak miłość" i chciałam ze swojej postaci zrobić coś interesującego. A potem nagle serial zaczął mieć jakąś porażającą siłę. Dostawałam listy, byłam zapraszana na spotkania, ludzie dziękowali mi za siłę, jaką daje im ta postać.

Nie czuje się pani za bardzo utożsamiana z Hanką?

- Nie. Ani role filmowe, ani moja ostatnia, pięcioletnia współpraca z Jerzym Jarockim w Teatrze Narodowym, to nie były zajęcia na marginesie. Moje życie nie zaczyna się i nie kończy na Hance Mostowiak. Pracuję naprawdę ciężko, żeby połączyć różne formy uprawiania swojego zawodu i daje mi to satysfakcję.

A nie boi się pani, że ileś propozycji mogło pani uciec? Zawsze można zaplanować zdjęcia w serialu tak, by aktor mógł zagrać w filmie albo uczestniczyć w próbach teatralnych.

Ale reżyserzy często boją się serialowych aktorów, wolą szukać nowych twarzy...

- Ja już nigdy nie będę nową twarzą. Nikt mnie nie odkryje, chyba, że na nowo. Dużo gram. W teatrze jestem Leną w "Kosmosie" Gombrowicza i nieszczęśliwie zakochaną Tatianą w "Miłości na Krymie". Także Albertynką, Alicją i Ritą Gombrowicz w "Błądzeniu". W telewizji Hanką Mostowiak, pogubioną Mają w "Tylko miłość", wyrachowaną bizneswoman w "Teraz albo nigdy". W kinie właśnie odbyła się premiera "Senności", gdzie gram narkoleptyczkę, kobietę oszukiwaną i zazdrosną o męża. Nie mam poczucia, że pociągi odjeżdżają, a ja stoję na przystanku i cały czas na coś czekam. Choć nie ukrywam, że bywa ciężko, kiedy miesięcami wstaję rano o piątej, żeby pojechać na plan, zdążyć na próbę i wieczorem zagrać przedstawienie, a i tak w końcu ktoś zapyta Jarockiego: "Po co pan profesor zatrudnia serialowe aktorki?" Przyzwyczaiłam się, że stale muszę coś komuś udowadniać.

Teraz musi pani pewnie udowodnić, że Kożuchowska nie jest już dziewczyną, lecz młodą, dojrzałą kobietą. Nie będzie to łatwe, bo nie wygląda pani na osobę, która za kilka lat skończy czterdziestkę.

- Od jakiegoś czasu określenie "aktorka młodego pokolenia" rozśmiesza mnie, ale traktuję je jako komplement. Na przykład ostatnio, po dziesięciu latach od premiery dostałam nagrodę za debiut dekady w "Kilerze". Jakoś nie zdawałam sobie sprawy z tego, że to było tak dawno....

Rola w "Senności" przyniosła pani satysfakcję?

- Tak. Praca z Magdą Piekorz i jej ekipą była wspaniałym doświadczeniem, za takimi spotkaniami w kinie tęsknię. Teraz czekam na opinie publiczności, festiwalowa gdyńska przyjęła film niezwykle ciepło.

Jest pani bardzo zapracowana. Jak pani wytrzymuje takie tempo?

- Bywa, że chcę sobie powiedzieć: "Koniec z serialem. Teraz tylko teatr, czasem film. Chcę mieć więcej czasu dla siebie, założyć ogródek, ugotować obiad". Ale zaraz potem dzwoni telefon: "Pojedziesz do Pekinu na paraolimpiadę spotkać się z naszymi olimpijczykami? Zaśpiewasz na koncercie z okazji odzyskania niepodległości? Przyjedziesz do dzieci na oddział? Samochód jutro czeka na ciebie w wytwórni 6.30" Aktor lubi czuć się potrzebny.

Uchodzi pani za jedną z najelegantszych polskich aktorek, stała się pani bohaterką prasy kolorowej. Przyzwyczaiła się pani do artykułów w brukowcach?

- Trudno przejść do porządku dziennego nad tym, że ktoś cię oczernia wyłącznie z chęci zysku, absolutnie bez żadnej winy z twojej strony. Ja to wszystko traktuję jako zło konieczne, pewną konsekwencję mojej popularności. Nie wdaję się w komentowanie, sprostowania, staram się tego nie czytać. Oczywiście czasami pewne wyssane z palca informacje do mnie dochodzą, gdy ktoś na plan przyniesie jakąś gazetę. Ale nauczyłam się nie dementować nieprawdziwych informacji. Osoby, które je publikują doskonale wiedzą, że to wyłącznie plotki. Nie są otwarte na dialog. Dlatego nie wchodzę w polemiki na łamach mediów, tylko robię swoje.

Ostatnio bardzo dyskretnie wyszła pani za mąż, bez żadnych hec, sponsorów i sprzedawania zdjęć.

- Chyba jednak nie tak do końca dyskretnie Ale jak się zachować kiedy przez dwa tygodnie papparazzi stoją pod moim domem dzień i noc, jeżdżą za mną i za Bartkiem kilkoma samochodami, żebyśmy nie zdołali im uciec. Są dosłownie wszędzie, a w dniu ślubu od rana okupują pierwsze ławki w Kościele? Co wtedy zrobić? Udzieliliśmy jednego wywiadu, aby uciąć insynuacje, których pojawienia się byliśmy pewni. Chcieliśmy, żeby o najważniejszych momentach w naszym życiu napisano prawdę. I więcej mówić nie będę. Nie zasłaniam się parasolami, nie chodzę w kapturze, nie otaczam się ochroniarzami. Żyję jak każdy człowiek. I mam swoje prywatne sprawy, które chcę zachować wyłącznie dla siebie.

Małgorzata Kożuchowska

Dla milionów telewidzów jest przede wszystkim Hanką Mostowiak z "M jak miłość". Tę rolę w popularnej telenoweli Małgorzata Kożuchowska (rocznik 1971) gra od ośmiu lat. Od zeszłego roku jest także Mają Kryńską z "Tylko miłość". Ale telewizja to tylko część jej zawodowego życia. Aktorka zawsze była i jest nadal wierna scenie. Należy do zespołu warszawskiego Teatru Dramatycznego, gdzie grała m.in. w spektaklach Piotra Cieślaka, Krzysztofa Warlikowskiego, Grzegorza Jarzyny. W Narodowym wystąpiła gościnnie w "Błądzeniu" według Gombrowicza w reżyserii Jerzego Jarockiego. W kinie publiczność zapamiętała ją jako energiczną dziennikarkę z "Kilerów" Machulskiego. Grała też w filmach Ryszarda Zatorskiego, Feliksa Falka, Janusza Kamińskiego. W tym tygodniu na ekrany wchodzi "Senność" Magdaleny Piekorz, gdzie wciela się w postać aktorki-narkoleptyczki.

Tylko miłość

16.30 | Polsat | piątek

M jak miłość

20.35 | TVP 2 | poniedziałek

20.40 | TVP 2 | wtorek

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji