Teatr w dwunastu rundach
"SZTUKA dla aktorów" - to określenie Durrenmatta, który sparafrazował Strindberga i który wygłosił sporo komentarzy na temat własnej parafrazy, jest określeniem najbardziej trafnym. Mówił także o staroświeckości Strindberga, o jego mieszczańskości, o próbach zbliżenia Strindberga do wzorów Becketta, Ionesco i do własnego "Meteora". Ten komentarz jest już znacznie mniej rzetelny. Mieszczański Strindberg i antymieszczański Durrenmatt? Nowy Strindberg (i lepszy!), przyprawiony na modłę - pożal się Boże - "Meteora"? Jest to zręczny i naturalny w ustach autora chwyt reklamowy. Z prawdą ma niewiele wspólnego. Prawdą jest to, że Durrenmatt, pisząc w oparciu o Strindbergowski "Taniec śmierci" utwór "Play Strindberg" napisał zręczny tekst teatralny. I że napisał sztukę dla aktorów. I sztukę - jak przekonuje o tym przedstawienie w Teatrze Współczesnym - dla reżysera. Dla Andrzeja Wajdy.
Dzięki Wajdzie-reżyserowi i Wajdzie-scenografowi, dzięki Barbarze Kraf ftównie, Tadeuszowi Łomnickiemu i Andrzejowi Łapickiemu powstało w oparciu o tekst Durrenmatta świetne przedstawienie. Najgłośniejsze, najmodniejsze i w istocie najbardziej chyba jak dotąd autentyczne wydarzenie teatralne stolicy ostatniego sezonu. Od strony roboty teatralnej przede wszystkim. Raz jeszcze zdarzyło się Durrenmattowi to, co w zasadzie stale towarzyszyło jego premierom w Polsce, od czasów pamiętnej "Wizyty starszej pani" Ludwika Rene w Teatrze Dramatycznym: właśnie przedstawienie polskiego reżysera, zagrane przez polskich aktorów, kreowało go na świetnego dramatopisarza teatralnego. Nie ma to brzmieć zbyt samochwałczo. Proszę jednak pomyśleć, czym byłby ten modny "Play Strindberg" bez czwórki realizatorów warszawskich. I proszę także pomyśleć o tym, co poza efektownymi pomysłami teatralnymi i gładkim, współczesnym - jak tego chciał Durrenmatt (i co zapewnia także przekład Zbigniewa Krawczykowskiego) - dialogiem pozwala stawiać Durrenmatta nad Strindbergiem. A co sprawia, że patrząc na przedstawienie Wajdy, Krafftówny, Łomnickiego i Łapickiego odczuwamy pełną satysfakcję artystyczną. Durrenmatt czy autorzy przedstawienia w Teatrze Współczesnym?
PODZIAŁ na akty zamienił Durrenmatt podziałem na rundy. Scenę teatralną przekształcił Wajda na ring bokserski. Z Alicji, Edgara i Kurta, tria dramatu rodzinnego, uczynił zawodników walczących ze sobą to prawda, że o życie, o własną godność, o własne wygody, ale z widoczną dbałością o efekt widowiskowy. Nie jest to mecz bokserski, w którym obowiazują ściśle ustalone reguły i w którym przeciwnicy wystepują w ochronnych rękawicach. Tu walka toczy się zgoduie z zasadami catch as catch can. Bije się od przodu i od tyłu, drapie, kłuje, podstawia nogi, depcze leżącego przeciwnika, bez sekundanta, który może poddać przegrywającego zawodnika, bez ochronnych rękawic, bezwzględnie i okrutnie.
Podziwia się w tym przedstawieniu jednak nie okrucieństwo walki (walka czy jej efekty teatralne są nawet śmieszne), ale cudowną maestrię, z jaką aktorzy Teatru Współczesnego tworzą sztukę. Krafftównę, która po okresie dobrowolnego wygnania w "Syrenie" znalazła się w teatrze, w którym może znowu tworzyć i w którym od razu otrzymała rolę przylegającą do jej umiejętności, talentu i warunków. Łapickiego, który spokojnym gestem, nieruchomą twarzą, melodyjnie nosowym głosem w najmniej efektownej w tej sztuce roli partneruje kapitanowi i jego żonie. I przede wszystkim Łomnickiego, o niskim, przez całe przedstawienie utrzymującym chrapliwy akcent w głosie, purpurowiejącego i sztywniejącego, ruchliwego i zwaliście nieporadnego, antypatycznego i budzącego współczucie na przemian. Z wirtuozowską techniką i precyzyjną świadomością efektu artystycznego. Jest to jedna z kilku wielkich ról dwudziestopięciolecia powojennego.
Ważne, rewelacyjne jako pokaz tajemnic warsztatu aktorskiego, profesjonalne co się zowie i efektowne przedstawienie. Jeszcze jedna praca teatralna Wajdy (po "Kapeluszu pełnym deszczu", po "Weselu" i po "Dwoje na huśtawce"), po obejrzeniu której wiadomo już na pewno, że dla Wajdy warto pisać sztuki teatralne.