Artykuły

Zaczynałem od komedii

- Przy większości ról komediowych wciąż spotykam się ze zdziwieniem, że mogę być śmieszny. A tymczasem zacząłem uprawiać swój zawód dlatego, że potrafiłem rozśmieszać. Byłem klasowym dowcipnisiem i moje pierwsze amatorskie role w Teatrze Ochoty państwa Machulskich czy nawet pierwsze role w spektaklach dyplomowych to były najczęściej role komediowe - mówi PIOTR ADAMCZYK, aktor Teatru Współczesnego w Warszawie.

Rz: Udało się panu uciec od wizerunku filmowego papieża?

- To pytanie pojawia się zbyt często. Sęk w tym, że wcale nie czuję potrzeby uciekania od tego wizerunku. Bardzo się cieszę, że miałem okazję zagrać Ojca Świętego. Ta rola wcale nie zamknęła mi drogi do innych propozycji. Przeciwnie, jestem przekonany, że otworzyła wiele drzwi.

A nie jest pan zazdrosny, kiedy ktoś inny gra Karola Wojtyłę, tak jak ostatnio zrobił to Andrzej Chyra?

- Nie widziałem spektaklu, ale nie jestem zazdrosny. Wydaje mi się, że wszystko, co chciałem wyrazić w postaci naszego wielkiego Polaka, zrobiłem w obu częściach filmu Battiato. I dlatego nie przyjąłbym już tej roli w innych produkcjach. Na taki Mount Everest wchodzi się tylko raz.

Rola papieża, zwłaszcza dla młodego aktora, była rzeczywiście wysoko zawieszoną poprzeczką. I wielu zadawało sobie pytanie, jaki będzie pana następny krok.

- Jerzy Pilch z przekąsem powiedział, że po tej roli właściwie powinienem umrzeć. Ale mam inne plany. Przed papieżem grałem różne postacie i jakoś nikt mnie nie pytał, jak to jest zagrać Charona po Łgarzu czy Chopina po Stawroginie.

Ale w świadomości wielu tą rolą wszedł pan niemal do panteonu świętych polskiego aktorstwa. Kiedy więc pojawiły się informacje na temat filmu o księdzu Popiełuszce, uważano, że pan będzie grał tę postać.

- I kiedy zdecydowałem się na rolę kryptogeja w "Lejdis", sądzono, że zrobiłem to specjalnie, by odciąć się od tamtego wizerunku.

A nie było tak?

- Nie. Aktorstwo to zawód, który sprawia mi ogromną frajdę. I zagram każdą rolę, która wniesie do mojej drogi artystycznej coś nowego. Postacie w "Testosteronie" i "Lejdis" nie były wyrazem manifestacji. Przyjąłbym je, gdybym nie grał papieża, bo były interesujące. Z dużą nadzieją patrzę na rozwój kinematografii w Polsce, ale nie osiągnęliśmy jeszcze poziomu, w którym aktor może przebierać w dziesiątkach wyjątkowych ról. Staram się przynajmniej wybierać to, co wydaje mi się ciekawym wyzwaniem, przygodą. Czymś, czym będę potrafił widzów zaskoczyć.

W "Nie kłam, kochanie" nawet producent był zaskoczony, że tak świetnie czuje pan komedię.

- Przy większości ról komediowych wciąż spotykam się ze zdziwieniem, że mogę być śmieszny. A tymczasem zacząłem uprawiać swój zawód dlatego, że potrafiłem rozśmieszać. Byłem klasowym dowcipnisiem i moje pierwsze amatorskie role w Teatrze Ochoty państwa Machulskich czy nawet pierwsze role w spektaklach dyplomowych to były najczęściej role komediowe. Koledzy znają mnie głównie z nich. To dla nich było zaskoczeniem, że nagle pojawił się jakiś Stawrogin, Chopin czy Konrad w "Wyzwoleniu". Przez lata wróżono mi, że będę się świetnie realizować w farsach.

Jan Paweł II, uważany przez wielu za najwybitniejszego Polaka naszych czasów, wspaniale rozsławił imię Polski na świecie. Czy pana zdaniem potrafiliśmy to docenić?

- Na pewno mogliśmy zrobić więcej. To przecież paradoks, że to Włosi, wykorzystując cały nasz potencjał: historię, polskie lokacje, polskich aktorów i ekipę, zrobili film o nas, ale mimo wszystko bez nas. To wyłącznie włoska produkcja. Dzięki filmowi Włocha Giacomo Battiato wielu ludzi na świecie dowiedziało się o naszej historii, o naszych pokręconych, bardzo skomplikowanych i tragicznych losach.

Od lat próbujemy prostować ewidentne zakłamania, kiedy mówi się "polskie obozy koncentracyjne", protestujemy, wysyłamy noty dyplomatyczne. Tylko dlaczego nie potrafimy zrobić fascynującego filmu o naszej historii, który chętnie by obejrzała publiczność na całym świecie. Kręcąc obecnie film w Portugalii, rozmawiam z bardzo wykształconymi ludźmi i oni nie mają pojęcia o wejściu wojsk radzieckich do Polski, o Katyniu. Nasza historia jest jak świetnie napisany scenariusz filmu, tylko wciąż brakuje nam odwagi, by przenieść ją na międzynarodowe ekrany. I dlatego robią to Włosi, Anglicy. Volker Schloendorf nakręcił film o Annie Walentynowicz.

Słyszałem, że Giacomo Battiato po filmie o papieżu tak bardzo zainteresował się naszą historią, że planował nawet opowieść o Katyniu.

- Tak. Scenariusz wyglądał bardzo zachęcająco, to miała być wielka międzynarodowa produkcja. Jednak producent wycofał się, gdy usłyszał, że powstaje film Andrzeja Wajdy. Giacomo bardzo zagłębił się w tę tragiczną opowieść i postanowił przenieść niektóre wątki do swojego filmu o tragedii w Srebrenicy. Cieszę się, że w tym filmie - "Resolution 819" - jest polski wątek, bo główną rolę kobiecą gra tam Karolina Gruszka. Wciela się w postać lekarza patologa panią Klonowski, która brała udział przy ekshumacji masowych grobów. Film zakwalifikował się na rzymski festiwal filmowy.

Pokaz będzie 29 października. Potem, mam nadzieję, zobaczą go Polacy. Ta ludzka tragedia opowiedziana jest niezwykle wzruszająco, świetnie pokazuje koszmar i bezsens wojny. Nastrój potęguje muzyka Ennio Moricone, czyli podobny zestaw twórców, który brał udział przy produkcji "Karola". "Karol" świetnie rozszedł się także na płytach DVD.

- Tak w milionach egzemplarzy na całym świecie. Przykro mi jednak, że jedynie Polacy nie mają możliwości obejrzenia pełnej wersji tego filmu. W Polsce pierwszą część dystrybuowała TVN, drugą zaś TVP. Na wydaniu DVD z drugą częścią jest tylko wersja krótka, tzw kinowa, bo nikt nie zrobił polskiego dubbingu całości. Wycięto ponad 40 minut, w tym kilka scen, które mówiły o papieżu z poczuciem humoru i pewnym oddechem. Pozostawiono jedynie wersję dubbingowaną, nie ma możliwości usłyszenia wersji oryginalnej, a przecież nagrywaliśmy ten film po angielsku. To nie jest wersja, którą Giacomo Battiato chciałby pokazać Polakom, ani taka, którą ja bym chciał pokazać.

Zanim po Chopinie i Janie Pawle II zagra pan kolejnego wielkiego Polaka, pojawi się film o Einsteinie. W jakiej roli tam pan wystąpi?

- Jest niewielka, ale bardzo ciekawa. Po filmie Battiato potraktowano mnie jako włoskiego aktora. Gram przyjaciela Einsteina, który - studiując z nim w Zurychu - miał opinię najlepszego studenta. Potem jednak sukcesy Einsteina tak bardzo go bolały, że stał się jego największym wrogiem. Będąc w NSDAP, niezwykle mu szkodził. To postać fikcyjna, ale bardzo bliska życia. Uosobienie wszystkich antagonistów i wrogów, których Einstein na swojej drodze spotykał niemal każdego dnia. Liliana Cavani, reżyserka filmu, lubi prowokować i jestem przekonany, że powierzając mi tę postać, myślała sobie: zaskoczymy wszystkich, papież zagra złego.

Ostatnio sporo gra pan w filmach, rezygnując z tego, co zawsze było pana wielką pasją, czyli teatru. Nie tęskni pan za sceną?

- Bardzo. Na szczęście "Władza", w której partneruję Januszowi Gajosowi, jest wciąż w repertuarze Teatru Narodowego. I pewnie kiedy będzie okazja, znów coś zagram. Są plany, by "Emigrantów" Mrożka, których grywam we Włoszech, włączyć do repertuaru jednego z rzymskich teatrów.

Od pewnego czasu bardzo pociągają mnie jednak podróże. Poznawanie kolejnego miejsca na Ziemi nie z perspektywy turysty, który wysiądzie z autokaru i zrobi kilka zdjęć, tylko człowieka, który przez chwilę się tam zatrzyma, pozna ludzi, nawiąże przyjaźnie. To mi się zawsze bardzo podobało. I teraz wreszcie mogę spełnić swe marzenia. Dlatego - może to nieładnie zabrzmi - jeśli mam zagrać w teatrze albo wyjechać na dwa miesiące w nieznane, to w tym momencie życia wybieram to drugie.

A była jakaś egzotyczna propozycja filmowa?

- Co najmniej kilka. Pamiętam, jak podczas jednej z moich podróży do Meksyku zaproponowano mi postać Jimmy'ego, pierwszoplanową rolę w powstającej tam telenoweli. - Ale ja nie mówię po hiszpańsku - przekonywałem reżysera. - Nie szkodzi - odpowiedział. - Jimmy też nie mówi, więc będziesz się uczył tego języka razem z nim. Mimo wielu zachęt Jimmy'ego jednak nie zagrałem, bo przestraszyłem się, że ten meksykański tasiemiec mógłby być kiedyś pokazywany w Polsce. Ale gdzieś podświadomie tego pół roku spędzonego w Meksyku trochę mi jednak żal. Byłaby to wspaniała przygoda, a przy okazji nauczyłbym się hiszpańskiego.

Podobno grał pan nawet na Syberii?

- To prawda, zdjęcia do filmu "Czeluskin 2" kręcone były pod kołem podbiegunowym. Film nagrywany w języku rosyjskim, jednym z polskich współproducentów była TVN oraz spółka, którą sam założyłem - Aperto Films. To była naprawdę męska przygoda, wymagająca hartu ducha i sporego poświęcenia. Mieszkając tam przez trzy tygodnie, uzyskaliśmy taką surowość, której w żaden sposób nie dałoby się zagrać. I charakteryzacja nie była potrzebna, bo niemal wszyscy mieliśmy odmrożone nosy. W maju temperatura dochodziła do minus 15 stopni.

Karol. papież, który pozostał człowiekiem, 21.00, TVP 2, niedziela

20.40, TVP 2, czwartek

Piotr Adamczyk

Jeden z najciekawszych aktorów filmowych i teatralnych młodego pokolenia. W 1995 roku ukończył warszawską PWST. Na drugim roku wyjechał do Londynu na stypendium do Brytyjsko-Amerykańskiej Akademii Teatralnej. Tam w przedstawieniu dyplomowym zagrał tytułową rolę w "Hamlecie" (w języku angielskim). Przez wiele lat był aktorem Teatru Współczesnego w Warszawie. Ostatnio we "Władzy" w Teatrze Narodowym w Warszawie gra Ludwika XIV. Występuje też po włosku w "Emigrantach" Mrożka w Rzymie. Karierę na dużym ekranie rozpoczął tytułową rolą w filmie "Chopin. Pragnienie miłości". Międzynarodowe uznanie zdobył rolą Karola Wojtyły w filmach Giacomo Battiato. Ostatnio założyciel i prezes firmy producenckiej Aperto Films. Ma 36 lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji