Artykuły

Pijane rymy Kochanowskiego

Sztuka przeniesienia widzów o pięć wieków do tyłu w teatrze nie jest problemem. Ale wykonać to wiarygodnie jest trudniej - o spektaklu "Jan Kochanowski - miło szaleć, kiedy czas po temu" w reż. Sławomira Gaudyna w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie pisze Barbara Skrok w Nowej Siły Krytycznej.

Otwarcie nowego sezonu w rzeszowskim Teatrze im. Siemaszkowej zapowiadało się całkiem interesująco. Z plakatów nawoływał tekst: "Jan Kochanowski - miło szaleć, kiedy czas po temu" w reżyserii Sławomira Gaudyna, zapowiadający spektakl dowcipny i pełen humoru.

Ukazanie prawdziwego wizerunku czołowego poety renesansu - Jana Kochanowskiego - uruchamiało wyobraźnię. Władze teatru zapowiadały, że nie chcą już Kochanowskiego jako autora tkliwych "Trenów", czy nudnej "Odprawy posłów greckich". Jaki on był? Był zwykłym normalnym, szesnastowiecznym szlachcicem - słychać głos reżysera. Człowiekiem z krwi i z kości. Mężczyzną, który lubował się w miodzie pitnym, piwie i winie. Szlachcicem, który nie odmawiał hulanek. A w końcu - poetą niezwykle utalentowanym.

Na pierwszy rzut oka zdumiewa uderzające podobieństwo aktora grającego postać Jana Kochanowskiego. Oto staje przed nami Jan z Czarnolasu. Jak żywy, z siwą brodą, z brzuchem dużym od dobrobytu, z gustownymi ubraniami, aż w końcu z szykowną żoną przy boku. Kreacja aktorska nie pozostaje bez znaczenia, doskonale uwypuklone zostały cechy artysty-szlachcica: stonowany, dumny, kiedy trzeba skory do zabawy, nie gardzący trunkiem. Posługujący się wymówką: "znał kto kiedy poetę trzeźwego?" Zgodnie z tym pytaniem wino leje się strumieniami. Bohaterowie (trzy kobiety, trzech mężczyzn i Jan Kochanowski) nie folgują sobie alkoholu, a stan upojenia był dla reżysera pretekstem, by ukazać przegląd szesnastowiecznych stanów. Mamy zatem biskupa, mnicha, królową, doktora, chłopa, poetę i jakże zacne stanowisko żony. Artyści pod wpływem wszelkich trunków słowami "prawdziwego" Jana Kochanowskiego chcą w jak najbardziej plastyczny sposób pokazać widzom renesansowy świat - wcale nie tak odległy jakby mogło się wydawać. Bowiem życiowe wartości ciągle pozostają niezmienne. To czas, kiedy dobra żona i wierna czeladka to klucz do szczęścia. To okres, kiedy harmonia, radość i zadowolenie z życia wydobywa się z każdego domostwa. A do satysfakcji wcale wiele nie potrzeba.

Chapeau bas należy się artyście, który dopasował muzykę tak, że była ona ósmym bohaterem spektaklu. W porywający sposób stanowiła o epoce odrodzenia. Świat aktorów uzupełniany jest o dźwięki lutni od samego początku przedstawienia. Delikatne i subtelne, czasem mocniejsze i porywające melodie podkreślały nastrój. Muzyka wystylizowana na renesansową, śpiew i taniec aktorów przeniesiony z XVI wieku, uwypuklały hulaszczy tryb życia poety i jego środowiska. I przenosiły nas w beztroskie rejony Czarnolasu.

Cały tekst spektaklu składa się z utworów Jana Kochanowskiego - fraszek i pieśni. Począwszy od "Na lipę", przez "O doktorze Hiszpanie", "Na zdrowie", a na "Pieśniach" skończywszy. Wiersze są wymieszane, przetasowane tak, że widz bez trudu rozpoznaje fragmenty. Ale urywki włożone w usta aktorów żyją swoim życiem, są autonomiczne. Całość utrzymana jest w stylistyce renesansowej, co przybliża wizję tej epoki.

Sztuka przeniesienia widzów o pięć wieków do tyłu w teatrze nie jest problemem. Ale wykonać to wiarygodnie, tak by każdy siedzący na widowni mógł poczuć zapach lipy, usłyszeć wino lejące się z dzbanów środkami czysto teatralnymi, do banalnych nie należy. Jednym słowem Jan Kochanowski i jego świta przekonują, że w świecie bez telewizji i komputerów żyło się weselej, radośniej i na pewno bardziej beztrosko.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji