Artykuły

Apokalipsa według Klaty

"Witaj/Żegnaj" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim w Bydgoszczy na Festiwalu Prapremier. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

"Witaj/Żegnaj" w Teatrze Polskim w Bydgoszczy to dowód kryzysu modnego reżysera. Najbardziej boli i irytuje głęboka przepaść między założeniami inscenizacji a ich odbiciem na scenie. Nie pierwszy raz Jan Klata rysuje świat komiksową kreską, o "Witaj/Żegnaj" trudno się jednak nawet z nim pokłócić.

Długo oczekiwane "Witaj/Zegnaj" Suzan-Lori Parks w reżyserii Jana Klaty jawi się jako wielka mistyfikacja. Przedstawienie udaje mocny teatr, a karkołomny w zamyśle tekst amerykańskiej pisarki - literaturę. Całość podszywająca się pod wielką metaforę współczesności dowodzi zaś, że estetyka teatru Klaty na naszych oczach fundamentalnie się wyczerpała.

Najpierw była wielka obietnica. W programie tegorocznego Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy ("Witaj/Zegnaj" w wykonaniu zespołu tamtejszego Teatru Polskiego w niedzielę otworzyło imprezę) czytam słowa dyrektora bydgoskiej sceny Pawła Łysaka o tym, że spektakl "będzie uzurpował sobie prawo pokazania świata w jednej chwili i w całości jak na rodzinnej fotografii". Wyżej mierzyć nie sposób.

A skoro miało tak być, a na dodatek w przedpremierowych spekulacjach mówiono, że widowisko będzie trwać sześć godzin, można się było spodziewać opus magnum Jana Klaty. Dzieła w najbardziej bezkompromisowy sposób mierzącego się z dzisiejszą rzeczywistością, stanowiącego summę jego dotychczasowych doświadczeń. I w wielu punktach dla artysty granicznego. Przecież dotychczas mierzył się on z szeroko rozumianą klasyką, a jeśli nie - wystawiał własne teksty. Także i pod tym względem bydgoskie przedstawienie mogło stanowić przełom.

Sam Klata nazywa "Witaj/Zegnaj" przypadkiem precedensowym. W oryginale rzecz nie przypadkiem nosi tytuł "365 dni/365 sztuk". Projekt Suzan-Lori Parks zakładał, że na każdy dzień roku przypadać będzie jedna sztuka. Podjęło go między 2002 a 2007 rokiem 700 teatralnych miejsc - od wielkich scen repertuarowych po amatorskie zespoły. Oddźwięk był zatem olbrzymi, lecz po bydgoskim spektaklu wydaje się, że niezasłużony. Być może karkołomne przedsięwzięcie Parks spełniło jakąś społeczno-terapeutyczną funkcję, jednak artystycznie wydaje się czystą grafomanią. I to z gatunku tych szczególnie nieprzyjemnych, bowiem roszczących sobie pretensje do rozwikłania na własny rachunek wszystkich tajemnic współczesności. Ambicje Parks są wprost proporcjonalne do zbanalizowania jej wywodów. A ingerencje reżysera dodatkowo pogarszają sytuację. Jan Klata na scenie Teatru Polskiego zostawia z cyklu Parks kilkadziesiąt fragmentów. Powiedzieć historii znaczyłoby skłamać, bo sceniczne sekwencje w istocie opowieściami nie są. Przypominają czasem drobne etiudy ruchowe, zbiorowe układy choreograficzne, najczęściej zaś kabaretowe skecze i gagi. Przed oczami widzów przesuwa się korowód kilkuset pewnie postaci. Aktorzy dostają po kilkadziesiąt sekund, by wyposażyć je w jakikolwiek charakterystyczny rys, z góry stojąc na przegranej pozycji. Dlatego pozostaje skupiać się na detalach

kostiumów czy próbować rozkładać na czynniki pierwsze język bohaterów. Można też próbować śledzić zasady adaptacji scenicznej utworu. Za każdym razem jednak rozliczenie wychodzi na minus. "Zegnaj/Witaj" - tak w tej koncepcji być musiało - jest tylko przedstawieniem tła. Spokojnie wyobrażam sobie, że ktoś wychodzi w trakcie seansu na kawę, a potem jak gdyby nigdy nic wraca na swoje miejsce. Traci kilka ułamków całości, ale nie zmienia na nią spojrzenia.

Spektakl w Polskim zamiast projektowanych niegdyś sześciu godzin trwa niespełna trzy. Jeśli łączyć go ściśle z projektem 365 sztuk na 365 dni, na każdą z nich wypadnie niespełna pół minuty. A mogłoby jeszcze mniej, bo bez trudu wyobrażam sobie kolejny skrót, powiedzmy o połowę. Co więcej, przyniósłby pełnemu dramaturgicznych dziur i niekoniecznych scen spektaklowi tylko korzyść. Najbardziej boli i irytuje jednak co innego. Głęboka przepaść między założeniami inscenizacji ("pokazanie świata w jednej chwili i w całości") a ich odbiciem na scenie. Nie pierwszy raz Klata rysuje świat komiksową kreską, ale o "Witaj/Żegnaj" nawet trudno się z nim pokłócić. Ma bowiem do zaproponowania tylko kilka myśli wcale nienowych, i to łatwych do wyczytania w codziennych porcjach newsów. Dowiadujemy się zatem, że historię współczesności piszą pospołu wielkie szlagiery tych najważniejszych i nieco mniej istotnych zespołów rockowych, kursy akcji na giełdach światowych i rozmiary biustów różnej maści celebrities. Ze nasze czasy trawią wojny i co rusz wracają z nich pokaleczeni duchowo mężczyźni. Że rodziny znajdują się w totalnej rozsypce i tylko kretyn widziałby w nich podstawową komórkę społeczeństw. A te ostatnie też są bardzo chore, bo dopuszczają przemoc i szaleńczą pogoń za bogactwem. Na domiar złego degeneracji ulega język zamieniony w medialno-uliczną nowomowę. Słowem, apokalipsa niby globalna, a w wymiarze myśli kieszonkowa.

Scenki autorstwa amerykańskiej pisarki nie wnoszą, jeśli sądzić po bydgoskim widowisku, niczego więcej ponad te obserwacje. Czasem Parks wplecie gdzieś cytat z Szekspira albo bezpośrednie odwołanie do antyku, żeby nie było, że ma wąskie horyzonty. Klata dokłada do tego gierki z Mickiewiczem, Piłsudskim, Wałęsą czy Balcerowiczem - w końcu rzecz powinna mieć również polski kontekst. Czasem to bywa i zabawne, jednak koncepty autorski i reżysera działają na bardzo krótką metę. Nie chcę domyślać się, co było w dłuższej, skracanej na gwałt przed premierą wersji przedstawienia. W wersji pokazanej publiczności też roi się od powtórzeń.

Ogląda się to wszystko raz lepiej, raz gorzej, zachodząc w głowę, co w istocie oprócz tytułu uwiodło twórcę w 365 sztukach na 365 dni. Chwilami widowisko, choć poszatkowane niczym kapusta na bigos, nabiera prawdziwego tempa, a niektóre rozwiązania Klaty mogą imponować kuglarską zręcznością. Z uznaniem patrzy się na zaangażowanie aktorów Polskiego, choć reżyser oczekuje od nich przede wszystkim gimnastycznej sprawności. Zatem tańczą, szaleją i wymachują głowami, zazwyczaj zapominając o interpretacji szczątkowo rysowanych w scenariuszu ról. W efekcie przedstawienie niebezpiecznie przypomina rozciągnięty ponad miarę sitcom. Gag goni skecz, a zachwycona publiczność złożona z fanów wciąż modnego artysty pokłada się ze śmiechu. W walce o rechot widza trudno doszukać się spójnej konwencji grania.

Wyraźnie widać też, kto styl Klaty czuje, a kto jest kompletnie nie na miejscu. Z konfrontacji najlepiej wychodzi Anita Sokołowska, bo jej energia nie jest tylko pustym efektem, a częścią przedstawianego w urywkach komiksu. Tak czy inaczej na jej wejścia się czeka.

Klata rozgrywa inscenizację na kręcącej się bez przerwy obrotówce i ten nieustanny ruch jest jedyną metaforą, która mu się udała. Najlepiej zaś wypadają sceny bez słów, gdy karuzela świata gna sama w rytm muzyki jak zwykle dobrze dobieranej przez reżysera. Wtedy na chwilę można zapomnieć o foliówkach wciąż spadających z sufitu na głowy bohaterów - takiego zobrazowania zgniłego kapitalizmu nie powstydziliby się socrealiści.

Prawdziwy paradoks przedstawienia tkwi właśnie w mistyfikacji. "Witaj/Żegnaj" ma być zaproszeniem do rozmowy o współczesności, a jednocześnie, biorąc ją nieustannie w cudzysłów, w istocie wszelką dyskusję unieważnia. I pod tym względem rzeczywiście jest dla Jana Klaty punktem granicznym. Obrana estetyka do cna się wyczerpała, teraz trzeba będzie szybko wynaleźć nową.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji