Artykuły

Szkoła Filmowa szuka nowej formuły

- Szkoła bardzo rozrosła się w ostatnich latach, mamy ponad tysiąc studentów, bywa, że nie ma gdzie prowadzić zajęć. Dostaliśmy od miasta pałacyk przy ul. Targowej 59, gdzie trwa remont. Okazało się, że mogą zostać tylko ściany zewnętrzne, które skryją pięć sal dydaktycznych. Remont skończy się do końca roku, co nieco rozładuje sytuację. Za budynkami obecnego wydziału montażu ma powstać centrum dydaktyki nowych mediów - o planach łódzkiej PWSFTViT mówi nowy rektor Robert Gliński.

Leszek Karczewski, Jakub Wiewiórski: Na stronie internetowej uczelnia chwali się, że ukończyli ją Krzysztof Kieślowski, Andrzej Wajda, Roman Polański i Krzysztof Zanussi. PWSFTviT sięga do przeszłości, bo dziś nie ma już takiej pozycji?

Robert Gliński: Szkoła cieszy się dużym uznaniem, w świecie nawet większym niż w Polsce. Jej renomę budują nazwiska absolwentów: Andrzeja Wajdy, Krzysztofa Kieślowskiego, Romana Polańskiego, Jerzego Skolimowskiego, sławnych operatorów, którzy pracują na całym świecie. Wielu działa na mniej eksponowanych pozycjach, w telewizjach, w ekipach filmowych w Madrycie, Berlinie, Kolonii. O renomie zaświadcza liczba chętnych z zagranicy, bywają takie lata studiów reżyserii, że proporcje kształtują się pół na pół. Zdarzało mi się już prowadzić tu zajęcia po angielsku. Na naszą pozycję wpływa więc zarówno chlubna przeszłość, jak i teraźniejszość - w tej szkole dobrze uczymy warsztatu.

Jednak twarz szkoły to wizerunek historyczny, na ścianach uczelni i w na stronie internetowej widnieją zasępione oblicza znanych absolwentów. Czy pan jako rektor zamierza zmienić wizerunek szkoły?

- Staram się. Nie tylko słynne schody mają być symbolem szkoły. Choć te akurat są fajne. I mało kto wie, dlaczego na nich się siadało.

Dlaczego?

- Na dole, gdzie dziś mieści się dział współpracy z zagranicą, w pierwszych latach szkoły był bufet. Studenci kupowali herbatę czy kanapkę i jedli je na schodach. To było miejsce spotkań. To ich wkład w historię kina. Roman Polański podczas ostatniego Plus Camerimage zrobił sobie na nich zdjęcie. Chcę wzmocnić promocję współczesnej szkoły. Powołałem stanowisko pełnomocnika rektora ds. promocji, marketingu i dystrybucji. Szkoła wyjdzie na zewnątrz. Pierwszy krok zrobiliśmy w Gdyni na festiwalu. Zaprezentowaliśmy studenckie etiudy i fotografie, panel "Jacy jesteśmy - bunt czy pokora", dotyczący pedagogiki w szkołach artystycznych. Zorganizowaliśmy też urodzinowy bal z okazji 60. urodzin szkoły, zagrał na nim szkolny zespół rockowy No Talents, który zabawnie wykonywał pastisze rockowych przebojów. Bale były tradycją szkoły, organizował je Polański, jedną zabawę nawet rozbił. Więc w Gdyni zaistnieliśmy. Także artystycznie - dyplomowy "Luksus" Jarka Sztandery zajął pierwsze miejsce w konkursie kina młodego. Wydaliśmy też na DVD trzypłytową edycję filmów szkolnych.

Czy każdy może je kupić?

- Niestety, nikt. Szkoła nie dysponuje pełnią praw autorskich. Choćby do muzyki Krzysztofa Komedy użytej w filmach Polańskiego.

Od lat jedną z nagród na Festiwalu Szkół Teatralnych jest telewizyjna rejestracja dyplomu młodych aktorów. Tych filmów też nie sposób zdobyć.

- Nadal będziemy je rejestrować i wydawać. Zarejestrujemy też dla potomnych wszystkie dyplomy, które powstaną u nas w szkole, gorsze i lepsze... Chcę wzmocnić wydawnictwo. W Gdyni na naszym stoisku okazało się, że jest zapotrzebowanie na książki o wyrazistym profilu zawodowym - o inscenizacji, warsztatu pracy reżysera czy operatora. Na 25 października zaplanowaliśmy dzień otwarty szkoły. Wszystkie wydziały coś zaproponują. Operatorzy - "kamerowanie filmówki", choć oba słowa są obrzydliwe. "Kamerowanie" oznacza kręcenie. "filmówka"...

Nie lubi pan tego słowa?

- Nie. Oznaczało ono dziewczynę, która romansowała ze studentami tej szkoły.

Jest pan pierwszym rektorem, który przyznaje się gazecie do flirtu.

- Studenci flirtują, namiętne romanse są właściwe dla tego wieku. "Filmówka" to była muza, przy której poszukiwali natchnienia. To określenie dla szkoły przyjęło się dopiero po wydaniu albumu "Filmówka. Powieść o Łódzkiej Szkole Filmowej". Mam dystans do tego wyrazu. Wracając do "Kamerowania..." - zaprosimy łodzian, by swoim aparatem lub kamerą albo użyczonym przez nas coś nakręcili. O sobie, o tym miejscu, pod okiem studentów wydziału operatorskiego, którzy udzielą wskazówek, a potem omówią efekty wraz z pedagogami. Będą fragmenty egzaminów i spektakli młodych aktorów, premiera dyplomu "Księżniczka na opak wywrócona" Calderona, pokaz planu zdjęciowego. Będą punkty informacji o szkole i o rekrutacji dla kandydatów. A wieczorem bal. Nad dniem otwartym pracują studenci. To ich pomysł. Dzień otwarty zbiegnie się w czasie z finałem festiwalu Mediaschool, pokazującego etiudy z ponad 30 szkół z całego świata.

To realizacja pana przedwyborczych obietnic. Zapowiadał pan także znane nazwiska.

- Z mojej inicjatywy od 27 października będziemy gościć Olivera Schütte, wybitnego znawcę i praktyka warsztatu scenariuszowego, autora przetłumaczonej na polski książki "Praca nad scenariuszem", moim zdaniem najlepszej w Europie, przystępnej i klarownej. Poprowadzi on warsztaty z latami dyplomowymi. Zwróciłem się do Romana Polańskiego, który obiecał, że przyjedzie nie tylko po to, by sfotografować się na schodach, ale że przygotuje warsztat. Naturalnie mamy pewien problem z ustaleniem terminu. Podobnie z Andrzejem Wajdą, wielkim mistrzem polskiego kina. Uważam, że powinien zaistnieć w szkole.

Trudno nie zapytać o Mistrzowską Szkołę Reżyserii Andrzeja Wajdy - czy to nie konkurencja dla szkoły łódzkiej?

- Zdrowa konkurencja. Większość jej słuchaczy do nasi absolwenci. Wajda nie przyjmuje ludzi surowych, lecz tych, którzy mogą pokazać swoje filmy. Dlatego trafia do niego sporo naszych absolwentów.

A wraz z nimi - splendor...

- W szkole Wajdy znakomicie funkcjonuje promocja. Dotąd na gdyńskim festiwalu nasza uczelnia nie istniała, za to zawsze widać było szkołę Wajdy. Dopiero w tym roku było na odwrót. Myślimy o współpracy, nawet o wspólnych zajęciach. Jest pomysł, by powołać warsztat dokumentalny "Między Łodzią a Warszawą" w Żyrardowie. Spotykaliby się tam słuchacze szkoły Wajdy i nasi studenci. Część naszych wykładowców już uczy u w Mistrzowskiej Szkole Wajdy. Wojciech Marczewski, jej współzałożyciel, jest naszym profesorem. To z góry zakłada płaszczyznę porozumienia.

Podobną kwestią jest otwarcie Festiwalu Szkół Teatralnych na słuchaczy prywatnych studiów aktorskich? Dotąd władze uczelni aktorskich odnosiły się do tego pomysłu sceptycznie.

- Trzeba go otworzyć. Jeśli powstają spektakle, które słuchacze chcą pokazać - dlaczego nie. Ale musimy porozumieć się w gronie rektorów.

Zmiany, o których pan mówił, wydają się omijać wydział aktorski.

- Co prawda dziekanem jest Bronisław Wrocławski, ale pełnomocnikiem dziekana do spraw studenckich jest Michał Staszczak, młody człowiek. Problemem naszej szkoły jest spora grupa starszych pedagogów. Ci potrafią wiele rzeczy, ale trzeba tu także wpuścić świeżą krew. Spójrzmy na Wydział Operatorski. Uczą tu Witold Sobociński, Wiesław Zdort, Jerzy Wójcik, wielkie nazwiska, olbrzymia wiedza i doświadczenie. Ale wchodzą już w wiek emerytalny. Młode pokolenie ma zaś swój punkt widzenia.

Przed wyborami dla studentów uosabiał pan zmiany w szkole. Wręcz organizowali się w "bojówki".

- Robimy drobne zmiany. Na reżyserii przeszliśmy z systemu studiów pięcioletnich na system trzy plus dwa, licencjat plus studia uzupełniające magisterskie. Kręcimy coraz więcej coraz bardziej skomplikowanych filmów. Etiudy produkowane przez nas składają się rocznie na czas ośmiu fabuł rocznie. Od paru lat wykłada tu Jan Jakub Kolski - ściągnięcie go do szkoły było moim pomysłem. Teraz zaprosiliśmy Filipa Bajona i Marię Zmarz-Koczanowicz. Niebywały postęp zauważam na kierunku montażu, z którego powoli wręcz wykształca się samodzielna jednostka. Te jedyne w Polsce studia montażowe cieszą się szalonym powodzeniem. Mieliśmy chyba 15 kandydatów na jedno miejsce. Nie dziwię się, bo na absolwentów czeka dużo atrakcyjnej finansowo pracy, wszak rozwijają się sztuki audiowizualne. A wykładają tam doborowe nazwiska polskiego montażu. I sami studenci montażu sporo potrafią, co udowadniają montując filmy kolegów z reżyserii. Szukamy takiej formuły programowej, by wydziały uczelni współpracowały ze sobą, co dotąd było bolączką szkoły. Jestem rektorem dopiero od września, a już co nieco udało się zrobić.

Jak radzi pan sobie z problemami lokalowymi?

- Jest kiepsko. Szkoła bardzo rozrosła się w ostatnich latach, mamy ponad tysiąc studentów, bywa, że nie ma gdzie prowadzić zajęć. Dostaliśmy od miasta pałacyk przy ul. Targowej 59, gdzie trwa remont. Okazało się, że mogą zostać tylko ściany zewnętrzne, które skryją pięć sal dydaktycznych. Remont skończy się do końca roku, co nieco rozładuje sytuację. Za budynkami obecnego wydziału montażu ma powstać centrum dydaktyki nowych mediów. Marzeniem przyszłości jest przejęcie ulokowanej po sąsiedzku fabryki termometrów, związane z powstaniem klastera medialnego...

Co z Teatrem Studyjnym - chyba najsłabiej doinwestowanym z teatrów szkolnych w Polsce?

- Proszę napisać, że najsłabiej. I to, że rzecz zmienimy. Teatr szkolny to moje oczko w głowie. Dostaliśmy na jego remont środki z Ministerstwa Kultury, w przyszłym roku będą to dwa miliony złotych. Ale to nie wystarczy. Powstał ciekawy projekt zadaszenia całego patio. Będziemy to remontować, aż osiągniemy charakterystyczny dla Łodzi stan, w którym nowoczesny budynek będą kryć stare mury. "Studyjny" nadaje się do tego typu adaptacji. Ale najważniejsi są ludzie. Marzę, by przejęli to miejsce studenci, grali w nim spektakle, także muzyczne, prowadzili kabaret, kawiarnię, by było to żywe miejsce. Świetnie funkcjonuje krakowski teatr szkolny, studenci grają spektakle z pedagogami, na przykład z profesorem Krzysztofem Globiszem. Namawiam dziekana, by dał dobry przykład.

Powiedział pan, że charakterystyczną cechą Łodzi są nowoczesne wnętrza w zabytkowych zewnętrzach. Ale także i to, że rzuca się tu wiele pomysłów, a z ich realizacją jest dość średnio.

- Rzucam. Ale ciągle też wyszarpuję kolejne pieniądze na ich realizację.

Myśli pan, że uda się zatrzymać absolwentów szkoły filmowej w Łodzi? Przy obecnej konstrukcji przemysłu filmowego, kto może - wyjeżdża stąd.

- Studenci zostaną, jeśli znajdą pracę. Łódź na wielkie tradycje filmowej. Była tu wytwórnia na ul. Łąkowej, była wytwórnia filmów oświatowych, naturalny pomost do zawodu dla większości absolwentów, którzy realizowali tam pierwsze dokumenty. Teraz tego zabrakło. Dobrze prosperuje Opus Film. Jeśli będzie więcej takich miejsc, studenci będą zostawać.

***

Robert Gliński [na zdjęciu]

* Rocznik 1952. Ten rok akademicki będzie dla Roberta Glińskiego, absolwenta wydziału reżyserii z 1979 r., pierwszym w charakterze rektora PWSFTviT. W fabule zadebiutował nagradzanymi w Polsce i za granicą "Niedzielnymi igraszkami". Za "Cześć Tereska" dostał Złote Lwy Gdańskie, paszport "Polityki" oraz nagrodę specjalną na festiwalu w Karlovych Varach. Na zakończonym w sobotę FPFF w Gdyni był przewodniczącym jury.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji