Artykuły

Dylematy administratora i artysty

- Decyzje repertuarowe i późniejsza realizacja premier to działania dalekie od racjonalnych przesłanek. Kierują nami w tej pracy bardziej uczucia, niż rozum. Dopóki one są niezmącone trywialnymi kalkulacjami, dopóty istnieje szansa na powstanie dzieł sztuki - mówi MAREK WEISS GRZESIŃSKI, dyrektor Opery Bałtyckiej w Gdańsku.

Katarzyna Chmura: Ma Pan za sobą kilka miesięcy rządów w Operze Bałtyckiej. Czy tak wyobrażał Pan sobie sprawowanie funkcji dyrektora tej instytucji?

Marek Weiss: Mam za sobą również wiele lat doświadczeń kierowania teatrami, więc specjalnie mnie nic nie zaskoczyło. Umówiłem się z Marszałkiem Kozłowskim na określony tryb sprawowania mojej funkcji i kilkuletnią strategię, która ma zmienić oblicze Opery Bałtyckiej. Obie strony starają się wywiązywać z tej umowy i jak do tej pory jestem pełen uznania dla wysiłków Urzędu Marszałkowskiego, by sprostać dotrzymaniu złożonych obietnic. Związki zawodowe, którymi mnie tak straszono, jak zawsze okazały się konkretnymi ludźmi, którzy czują i myślą z troską o instytucji, w jakiej przyszło im pracować. Niespodzianką okazał się stan techniczny budynku i poważne zaniedbania w tej mierze. Drugą niespodzianką w Trójmieście jest dla mnie niezrozumiały brak akceptacji dla unowocześniania Opery Bałtyckiej, obecny także wśród głosów pojawiających się na łamach lokalnej "Gazety Wyborczej".

Zaplanowana na czerwiec ,,Salome" Straussa nie została zrealizowana, czy zgodnie z Pana zapowiedziami zobaczymy ją w tym roku ?

- Procedury finansowe opóźniły dotację, która miała zapewnić wystawienie "Salome". Zaryzykowałem krótkotrwałe zadłużenie tylko w granicach kosztów koncertowego wykonania. Mam nadzieję, że w tym sezonie uda się pokazać spektakl zgodnie z planem. Ale i tym razem liczymy na wsparcie Ministerstwa i Urzędu Prezydenta Gdańska. Z samej dotacji organu założycielskiego żaden teatr operowy w Polsce nie jest w stanie produkować nowych premier na wysokim poziomie. To osobny temat.

Na jakim etapie jest sprawa sądowa z wrocławskim Teatrem Muzycznym Capitol o prawa autorskie do Eurazji?

- "Eurazja" nie jest "włóczona po sądach" jak to z satysfakcją odnotował pewien dziennikarz Trójmiasta, lecz czeka na decyzję sądu okręgowego w Gdańsku, który bada arcytrudną sprawę fałszywej umowy podsuniętej choreografowi przez "Capitol" i wykorzystaną teraz w złej woli i w sytuacji, kiedy wrocławski teatr ani nie gra "Eurazji" od roku, ani jej grać nie będzie, bo w grudniu kończy mu się bezpowrotnie licencja udzielona na tę choreografię przez ZAiKS. Czekamy na wyrok przekonani, że będzie sprawiedliwy i że będziemy mogli wznowić spektakl, który był naszym wielkim sukcesem.

Czy doszło do porozumienia z dawnym strategicznym sponsorem teatru - Grupą Lotos?

- Sytuacja finansowa Opery jest, zgodnie z deklaracją pana Marszałka, znacznie lepsza niż w sezonie poprzednim. Oczywiście, że będziemy szukali wsparcia ze strony innych instytucji, gdyż, jak już wspomniałem, sama dotacja nie wystarczy na nowe premiery. Ale tak już jest w polskich operach. Tylko współfinansowanie Ministerstwa może ten problem rozwiązać tak, jak to się już stało we Wrocławiu, Poznaniu czy Bydgoszczy. Możliwości wsparcia finansowego sponsora typu Lotos nie wykraczają poza koszty jednej premiery. Jeśli chodzi o naszego wspomnianego potentata naftowego, który partnerował Operze Bałtyckiej od lat, ta współpraca została zawieszona wraz z odejściem dyrektora Nawotki, który w Lotosie cieszy się dużym autorytetem. Próbowaliśmy wiele razy wznowić rozmowy z władzami Grupy, ale wbrew ich sprostowaniom prasowym nie jesteśmy chwilowo obiektem zainteresowania tego zasłużonego mecenasa kultury.

Wspominał Pan, że jednym z głównych celów jest przyciągniecie do Opery Bałtyckiej młodej publiczności, za sprawą m.in. nowatorskich realizacji. A w jaki sposób przekona Pan do swojej nowej wizji prowadzenia gdańskiego teatru sporą rzeszę dotychczasowych bywalców opery, miłośników klasycznych konwencji?

- Staram się szanować każdego widza i nie dzielić publiczności na bardziej i mniej konserwatywną. Wszyscy w naszym teatrze pracujemy najlepiej, jak potrafimy. Staramy się być wierni wartościom artystycznym, jakie uznajemy za istotne. Teatr i sztuka w nim uprawiana nie są odpowiedzią na paletę najróżniejszych gustów. Z pewnością są ludzie, którzy nie zasmakują w naszych spektaklach. Oby było ich jak najmniej.

Jakie zmiany czekają Operę Bałtycką w tym sezonie?

- Rozpoczęliśmy pracę nad budowaniem repertuaru w oparciu o bloki spektakli. Odchodzimy od teatru repertuarowego, w którym gra się co kilka dni inny spektakl. Zwykle dzieje się to kosztem poziomu artystycznego, bo nie ma czasu na próby i dobór obsad. W Operze Bałtyckiej nad każdą premierą pracuje określony skład solistów. Grają kilka spektakli w bloku i przed następnym blokiem za miesiąc lub dwa muszą przejść cykl prób muzycznych i scenicznych, żeby osiągnąć poziom premiery. To wiąże się z zasadą, że do każdego spektaklu angażujemy zespół solistów z całego kraju, nie kierując się tym, gdzie są aktualnie na etacie. Etatowe zespoły operowe są przeżytkiem z wielu względów i w Bałtyckiej nie będziemy budować własnego zespołu solistów etatowych. Natomiast wręcz odwrotna sytuacja jest w balecie. Tutaj bazowanie na gościnnych solistach jest niemożliwe. Balet codziennie musi być na lekcji i codziennie próbować, żeby utrzymać właściwy poziom. Na całym świecie prym wiodą niewielkie zespoły tancerzy etatowych, którzy pod okiem jednego, czy dwóch choreografów budują swój specyficzny styl. Tak będzie, a właściwie tak już jest i u nas.

W ubiegłym sezonie zaznaczał Pan, że wystawianie baletu klasycznego na takim poziomie artystycznym, jakim stał dotychczas mija się z celem, a ściągnięcie dobrych tancerzy klasycznych do Opery Bałtyckiej przekracza jej możliwości finansowe. Zapytam więc przewrotnie, czy gdański teatr stać na realizacje z dziedziny tańca współczesnego na najwyższym europejskim poziomie?

- Na najwyższym jeszcze długo nie, ale jest nadzieja na bardzo wysoki poziom.

Spore kontrowersje wśród Pana zeszłorocznych publicznych wypowiedzi wzbudziła deklaracja o odejściu od baletu klasycznego na rzecz tańca współczesnego. Tym czasem zdecydował się Pan jednak na pewien kompromis wznawiając w tym sezonie balet ,,Dziadek do orzechów" Czajkowskiego. Czy realizacja Hansa Henninga Paara wniesie znaczące novum?

- Zdecydowałem się na współpracę z baletem monachijskim, którego kierownik Henning Paar ma w swoim dorobku znakomitą współczesną wersję "Dziadka" rymującą się z idiomem baletowym, nad którym pracuje nasz młody zespół. Wierzę, że ten spektakl spodoba się naszej publiczności, mimo, że nie odnajdą w nim obrazków, do jakich od lat są przyzwyczajeni.

Obecnie zespół baletu Opery Bałtyckiej stanowią także tancerze niewykształceni klasycznie. Kto zatem wykona ,,Dziadka"?

- To jest "Dziadek" tańczony współcześnie. Choreograf pracuje już z naszym zespołem dwa tygodnie i jest bardzo zadowolony z poziomu tancerzy. W jego choreografii nie wszyscy muszą tańczyć klasycznie, więc zmieszczą się tam również nasi genialni "amatorzy" jak ich nazywa środowisko "wykształconych klasyków" przekonanych, że tylko oni tańczą, a ta reszta tylko "szoruje tyłkiem po podłodze" że zacytuję nestorkę gdańskiej sceny.

W tym roku w ramach premier tanecznych zobaczymy trzy etiudy czołowych polskich choreografów. Dlaczego nie będzie to współczesne dzieło baletowe, czy XX - wieczne jak np. ,,Święto wiosny" Strawińskiego?

- No przecież to będą trzy właśnie jak najbardziej współczesne choreografie, a nie "etiudy" jak Pani nazywa propozycje Przybyłowicza, Komassy i Misiury. Jeśli przyjdzie do mnie interesujący choreograf z propozycją "Święta Wiosny", na pewno ją rozważę. Nie należę do dyrektorów, którzy zamawiają u twórców tytuły, tylko analizuję to, z czym do mnie przychodzą.

Nowy sezon artystyczny ma być rokiem promocji chóru Opery Bałtyckiej

- Poprzednie miesiące poświęcone były budowaniu nowej jakości zespołu baletowego. Teraz przyszła kolej na chór i orkiestrę. Ta ostatnia składa się z wielu znakomitych muzyków. Potrzebne jej jest wzmocnienie w kwintecie i dwa wybitne dęte instrumenty. Z chórem jest sprawa trudniejsza, bo nie ma aż tak wielu tytułów operowych, gdzie chór w tej ilości może się z sukcesem zaprezentować. Ale jesteśmy na początku drogi wraz z nowym, bardzo ciekawym kierownikiem Darkiem Tabiszem i marzymy, żeby w premierze "Halki" chór pokazał swoją artystyczną moc. Stąd konieczność jak najczęstszych występów również koncertowych.

Czym podyktowany był wybór ,,Gwałtu na Lukrecji" Brittena do realizacji dla Mezzo i jakie korzyści przyniesie Operze Bałtyckiej ta międzynarodowa koprodukcja?

- Ta pozycja jest realizowana we współpracy z festiwalem operowym w Szeged. Telewizja "Mezzo" jest współpartnerem tego festiwalu. Konsekwencją tej współpracy będzie więc obecność Opery Bałtyckiej w tym najważniejszym na świecie kanale muzyki poważnej. Myślę, że nie trzeba tego uzasadniać. Już teraz można oglądać tam zwiastuny naszych spektakli, 18 października zostanie wyemitowany dokument o gdańskiej Operze, a w listopadzie MEZZO zaprezentuje naszą inscenizację "Gwałtu". To nie tylko świetna promocja teatru, ale także miasta, regionu i kraju. A opera Brittena jest u nas niesłusznie nieznana. Więc korzyść będzie również taka, że ją poznamy. Tym bardziej, że w ujęciu węgierskiego reżysera, Petera Telihaya, będzie to wstrząsająca opowieść o znieczulicy. Główna bohatera odcina się od brutalnej rzeczywistości, udaje, że jej nie ma. Ale od życia i jego brudów nie można uciec. Pada więc ofiarą przemocy i tym samy musi uznać jej istnienie. Bardzo aktualne w czasach, gdy wojnę oglądamy przez pryzmat kanału informacyjnego, w kapciach, popijając herbatę.

Drugą tegoroczną premierą będzie ,,Wesele Figara" Mozarta w Pańskiej realizacji. Operę tę w inscenizacji Grzegorza Chrapkiewicza mieliśmy okazje oglądać nie tak dawno w Operze Bałtyckiej. Dlaczego, w obliczu stosunkowo niewielkiej liczby premier na jakie może sobie pozwolić Opera Bałtycka, nie wybrał Pan innego tytułu, zwłaszcza, że - pozwolę sobie przypomnieć - w zeszłym roku wyreżyserował Pan ,,Don Giovanniego" , czyli inne dzieło tego samego kompozytora dla naszej sceny?

- "Wesele Figara" jest drugą premierą tryptyku Mozartowskich arcydzieł, których realizację zaplanowałem raz w roku jako podstawowy kanon repertuarowy Opery Bałtyckiej. Następny będzie "Czarodziejski flet" przewidziany na wiosnę 2010 roku. Nie podejmuję się w tak krótkim wywiadzie tłumaczyć dlaczego Mozart. Ci którzy widzieli poprzednią realizację "Wesela" w naszej operze z pewnością wybiorą się na nową. Opera nie jest tym rodzajem teatru, do którego chodzimy, by obejrzeć jakąś nową fabułę, której treści nie znamy. Wręcz odwrotnie - im lepsza znajomość dzieła, tym większa przyjemność z delektowania się jego odmienną interpretacją. Tytuł ten realizujemy w koprodukcji z Operą Wrocławską. Wspólnie produkujemy dekoracje i kostiumy. Premiery odbędą się we Wrocławiu i Gdańsku w różnych obsadach. Takie praktyki wspólnych produkcji będziemy się starali kontynuować. Krytycy od lat postulowali takie rozwiązanie dla ubogich polskich scen operowych dając przykład szlachetnej bezinteresowności, bo to przecież oni jedynie będą oglądać te produkcje po dwa razy co najmniej.

Jakie są Pana dalekosiężne plany co do Opery Bałtyckiej?

- Najważniejszym zamierzeniem jest doprowadzenie do powszechnej zgody co do konieczności budowania po igrzyskach piłkarskich nowej, reprezentacyjnej dla Trójmiasta i całego regionu nowej Opery Bałtyckiej. Ten gmach przy starannych naprawach dotrwa do 2015 roku. Może rok dłużej. Pragnę do tego czasu stworzyć w tym zasłużonym budynku taki zespół ludzi i wydarzeń, żeby nikt się nie zastanawiał, czy w Gdańsku Opera jest w ogóle potrzebna. Mam nadzieję, że Opera Bałtycka pozyska grono nowych miłośników, którzy teraz dopiero rozpoczynają swoje życie w sztuce i których nie możemy zawieść. Moim marzeniem jest powołanie wielkiego europejskiego festiwalu operowego w Operze Leśnej. W obecnym stanie finansowo-prawnym należy jednak z tym poczekać. Niezbędne również byłoby w tym celu większe zainteresowanie tym gatunkiem w naszym kraju.

Próbowałem wysondować klimat dla stworzenia Federacji Oper Bałtyckich i powiększenia dzięki temu szans na pieniądze europejskie dla tej regionalnej inicjatywy. Jesteśmy jednak tak daleko w tyle za najbiedniejszą nad Bałtykiem operą Łotwy, że inicjatywa nie może wyjść od nas. Namawiam potężniejszych kolegów w regionie do przejęcia się tą sprawą.

Czy można liczyć, że Opera Bałtycka stanie się w najbliższej przyszłości miejscem prawykonań nie tylko baletów współczesnych ale i oper?

- Tak. Jesteśmy w trakcie pracy nad projektem Elżbiety Sikory przeznaczonym do prawykonania na naszej scenie, ale to jeszcze chwilę potrwa.

Czym są podyktowane Pana wybory repertuarowe?

- Bogactwa repertuaru operowego wystarczy nam wszystkim na całe życie. Nie mam jakiejś top listy tytułów. W teatrze liczy się tak naprawdę wykonanie danego dzieła. Niekiedy niepozorny utwór urasta do rangi wydarzenia z różnych powodów, a często arcydzieła grane w kółko przepadają bez śladu. Przeżycie wzruszenia na spektaklu to wynik działania sumy bardzo wielu czynników. Ich bukiet jest zawsze tajemnicą. Decyzje repertuarowe i późniejsza realizacja premier to działania dalekie od racjonalnych przesłanek. Kierują nami w tej pracy bardziej uczucia, niż rozum. Dopóki one są niezmącone trywialnymi kalkulacjami, dopóty istnieje szansa na powstanie dzieł sztuki. To jest właśnie dylemat człowieka, który musi być odpowiedzialnym administratorem i jednocześnie twórcą budującym wizerunek artystyczny teatru. Ale jakimś cudem czasami udaje się to pogodzić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji