Artykuły

Burleskowa rewolucja

"Sprawa Dantona" w reż. Jana Klaty w Teatrze Polskim we Wrocławiu. Pisze Rafał Węgrzyniak w Odrze.

Czterdzieści lat po pierwszej powojennej realizacji "Sprawy Dantona" Stanisławy Przybyszewskiej, dokonanej w 1967 przez Jerzego Krasowskiego, dramat ten wystawił również w Teatrze Polskim we Wrocławiu Jan Klata. "Sprawa Dantona" w postmodernistycznej inscenizacji Klaty rozgrywa się niejako na trzech planach czasowych. Realia tekstu, kostiumy i peruki przywołują Francję z okresu rewolucji 1789-1794. Warstwa dźwiękowa przedstawienia, złożona z różnych wersji "Marsylianki", ale przede wszystkim z angielskich piosenek z kręgu pop takich wykonawców jak Tracy Chapman ("Talking About a Revolution") czy T. Rex ("Children of the Revolution"), ewokuje rewoltę polityczno-obyczajową z roku 1968. Natomiast sceneria ulicznego bazaru z blaszanymi straganami i budami z dykty oraz niektóre akcesoria osadzają spektakl we współczesnej Polsce czasu transformacji. Gdy Komitet Ocalenia Publicznego przystępuje do rozprawy z dantonistami, w rękach jego członków pojawiają się spalinowe piły do cięcia drzewa, które zastępują w spektaklu gilotynę. Robes-pierre z taką piłą, gotową do użycia, przemawia w Konwencji, zwracając się wprost do widzów. Uzyskawszy zgodę parlamentu na aresztowanie przeciwników, robespierryści uruchamiają piły, które wydają jazgot. Podłoga od początku widowiska zarzucona jest zresztą trocinami, w które wsiąkać ma krew ofiar terroru. A trociny wraz z piłami przypominają slogan z okresu rewolucji bolszewickiej w Rosji, mający usprawiedliwiać ludobójstwo: gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą. Z kolei w epizodzie golenia szyi skazanych przed egzekucją fryzjer, nie dotykając ich, uruchamia elektryczną maszynkę, która miarowo buczy.

Pierwszym impulsem do wystawienia przez Klatę "Sprawy Dantona" - jak świadczył jego felieton "Aniołowie o brudnych twarzach" opublikowany w "Gazecie Wyborczej" przed ostatnimi wyborami do parlamentu, a osnuty właśnie wokół dramatu Przybyszewskiej - było pragnienie rozprawienia się, z pozycji rozczarowanego zwolennika, z kompromitacją idei rewolucji moralnej Prawa i Sprawiedliwości. Nieprzekupny Robespierre (Marcin Czarnik), zwalczający korupcję, żądający od polityków i obywateli respektowania surowych zasad moralnych, żyjący w ascezie i występujący w imieniu najbiedniejszych, lecz zarazem gotowy w każdym oponencie dostrzec wroga, ma w spektaklu wrocławskim pewne rysy Jarosława Kaczyńskiego. Szczególnie w dialogu ze skorumpowanym, cynicznym, rozpustnym, gardzącym motłochem - ale rozumiejącym, iż nie interesuje go kontynuowanie rewolucji, tylko podwyższanie dochodów - Dantonem (Wiesław Cichy). Danton reprezentuje niejako środowiska neoliberalne, proponujące Polakom zamiast porzuconych ideałów solidaryzmu kapitalistyczną konsumpcję. Ale toczony na dachach bazaru ów spór o charakter i kierunek polskiej transformacji zapoczątkowanej przez ruch Solidarność - podobnie jak w "Szewcach u bram" według Witkacego przygotowanych przez Klatę wraz ze Sławomirem Sierakowskim z "Krytyki Politycznej" w warszawskich Rozmaitościach w listopadzie 2007 - jest elementem szerszego dyskursu o możliwości wywołania i przeprowadzenia rewolucji socjalnej w warunkach turbokapitalizmu. Klata jako katolik i liberalny konserwatysta w "Sprawie Dantona" zademonstrował swój sceptycyzm wobec podobnych projektów politycznych, mimo iż ma świadomość znaczenia rewolucji w dziejach społeczeństw. Przekonuje, że na przeszkodzie do ich całkowitej realizacji staje zawsze skażenie natury ludzkiej złem, jej podatność na wszelkie grzeszne pokusy. Ukazał więc rewolucjonistów jako groteskowe figury i wydobył niskie pobudki ich działań, takie jak żądza władzy, mściwość, pazerność, sprzedaj ność czy lubieżność. Ukazał także destrukcyjny wpływ na przedsięwzięcia ideologiczne umysłowej gnuśności czy indolencji.

Danton pojawia się po raz pierwszy, goląc sobie łydki przy pomocy pianki. W przeciwieństwie do odzianego na czarno Robespierre'a, witalny i zadowolony z siebie Danton paraduje bowiem w eleganckim i jaskrawym fraku oraz w białych pończochach. Potem potwierdza na piśmie dostarczonym przez czołg-zabawkę odbiór wynagrodzenia za tajne dokumenty przekazane Angielskiemu Agentowi. Uprawia orgiastyczny seks w rozmaitych pozycjach z żoną Louise (Anna Ilczuk). Nie przeszkadza mu to później brutalnie pobić żonę z powodu jej złośliwej uwagi dotyczącej jego upadku. Nic dziwnego, że po aresztowaniu męża ograniczona, lecz sprytna Louise - w ogromnej peruce ozdobionej żaglowcem - nie ma zamiaru angażować się w jego obronę i natychmiast przyjmuje propozycję opieki w zamian za związek seksualny ze strony robespierrysty Legendre'a, skądinąd mówiącego jak Adam Michnik. W przypadku Robespierre'a Klata wyeksponował jego homoseksualną namiętność do Camilla Desmoulins (Bartosz Porczyk). W trakcie wizyty w domu Desmoulinsa i próby przeciągnięcia go na swoją stronę Robespierre uwodzi dziennikarza, zamknięty wraz z nim i jego żoną Lucile (Katarzyna Strączek) w tekturowym pudle sięgającym do pasa postaci i osłaniającym ich zbliżenia w różnych układach. Polityczna dyskusja przybiera formę biseksualnych igraszek z udziałem dwóch mężczyzn i kobiety, która ich stymuluje, a zarazem stanowić ma alibi dla homoerotycznych pragnień zwłaszcza jednego z nich. Desmoulins ulega Robespierre'owi, po czym go odtrąca. Urażony Robespierre dopiero wówczas postanawia rozprawić się z dantonistami, choć oprócz słabości do Desmoulinsa powstrzymywał go jeszcze respekt dla rewolucyjnych dokonań i popularności jego protektora. Dziennikarz Desmoulins, wymachujący płachtami gazety ze swym artykułem, uosabia wpływ środków masowego przekazu na nowoczesne życie polityczne. Kapryśny i próżny, targany sprzecznymi emocjami, Desmoulins jest też przykładem intelektualisty czy twórcy, którym manipulują politycy pragnący do własnych celów wykorzystać siłę jego talentu. Ów Desmoulins - wysuwający się na pierwszy plan w spektaklu - w peruce z komicznym czubem jest wyraźnie ironicznym autoportretem Klaty rozdartego między postsolidarnościową prawicą a nową lewicą.

We wrocławskim przedstawieniu debaty polityczne, zarówno w kręgu Robespierre'a, jak i Dantona, mają burleskowy charakter. Decyzje są rezultatem zderzenia osobistych ambicji lub partyjnych emocji. Proces dantonistów w Trybunale Rewolucyjnym, prowadzony przez dyspozycyjnego sędziego Fouquiera (Zdzisław Kuźniar) w monstrualnej peruce, jest parodią wymierzania sprawiedliwości. Danton na jego początku, tańcząc, pozoruje, że śpiewa "Do You Really Want to Hurt Me", a pozostali oskarżeni tworzą niejako chórek. Na melodię owego szlagieru Danton wygłasza też początek swej mowy obrończej. Potem cała grupa zagłusza wywody sędziego, nucąc Marsyliankę. Robespierre wprawdzie triumfuje, lecz wydaje się dotknięty niemocą i zwątpieniem. W prologu musi być wręcz reanimowany. Leży bowiem załamany - niczym zamordowany Marat na obrazie Davida - w wypełnionej wodą wannie, z której go wyciągają najbliżsi współpracownicy. Do działania pobudza go dopiero Eleonore-Marianna (Kinga Preis) w czapce frygijskiej i czerwonej sukni, ucieleśniająca zrewoltowany naród. Wali ona pałeczkami w bębenek i krzyczy: R-r-robespierre!, R-r-rewolucja! Potem parokrotnie wkracza bezpardonowo na teren gry. W trakcie jednego z przemówień Robespierre wsuwa mu do ust łyżkę zupy. W końcówce spektaklu, przy akompaniamencie utworu zespołu The Beatles "Revolution 9", robespierryści i Eleonore-Marianna błądzą po labiryncie sceny, jakby nie wiedzieli, w jakim kierunku mają zmierzać. Natomiast w epilogu z kartonowego pudła wystają tylko głowy Robespierre'a i Saint-Justa (Wojciech Ziemiański), jakby już zgilotynowane 9 thermidora. Robespierre dowodzi konieczności dalszego stosowania terroru. Stwierdza, że ktokolwiek drży w tej chwili, jest winny. Lecz Eleonore-Marianna, z miną wyrażającą sceptycyzm i znużenie, słucha jego wywodów, popijając ze szklanki czerwony płyn przypominający krew.

Nie wszystkie rozwiązania w dwuipółgodzinnej, ekscytującej i przenikniętej przewrotnym humorem inscenizacji Klaty są przekonujące. W toczących się symultanicznie epizodach ukazujących proces sądowy powstaje kakofonia, choć Klata raczej dbał, aby w przedstawieniu wybrzmiały wszystkie istotne kwestie ze sztuki Przybyszewskiej, i w zasadzie respektował jej konstrukcję, pomijając całkowicie wyłącznie pierwszą odsłonę, rozgrywającą się przed piekarnią. Z kolei dodana przez Klatę pantomimiczna etiuda, poprzedzająca zakończenie, wydaje się nazbyt enigmatyczna i długa. Atutem spektaklu Klaty jest jednak znakomite aktorstwo nieomal całego zespołu, a zwłaszcza pary antagonistów. Wyrażają oni bezbłędnie intencje reżysera i tworzą pełne i wieloznaczne postacie politycznych liderów. Z Cichym bowiem Klata współpracował już wcześniej trzykrotnie począwszy od Horodniczego w wałbrzyskim "Rewizorze" Gogola, natomiast z Czarnikiem aż cztery razy, poczynając od Lafcadia we wrocławskiej adaptacji "Lochów Watykanu" Gide'a. Niespodziankę stanowi rola Porczyka opracowana precyzyjnie, grana z poczucien konwencji i nieustannie balansująca na grani cy między tonem serio a buffo. W sumie wrocławski spektakl świadczy, iż Klata w córa większym stopniu panuje nad materią teatralną i prowadzi pewną ręką aktorów. A "Sprawa Dantona" jest jednym z najświetniejszych przedstawień w dorobku tego trzydziestopięcioletniego reżysera, który niewątpliwie uprawia obecnie najciekawszy teatr polityczny i społeczny w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji