Artykuły

Bądźcie mądrzy w swych snach

Wielka uroda teatralna tego przedstawienia uderza od pierwszych scen. Ciemne pustkowie, w którymna łańcuchach sza­moce się Segismundo, w dali niskie pasmo górskie, za nim wschodzi krwawe słońce. Przez drzwi na wi­downię wchodzą wędrowcy - Rosaura i błazen Clarin brną przez mroczną Polskę, od sceny mgły z wolna ogarniają salę... Pejzaż pół­senny, plenery mrocznej baśni, przy­powieści może - wypełnia wspania­le przestrzenna i wielokon­dygnacyjna w asocjacjach muzyka Stanisława Radwana. W "Życie jest snem" Calderona i Starego Teatru życie jest snem, teatr jest realnością - jej wyższym piętrem, planem uo­gólniającej syntezy zjawisk rozpię­tych pomiędzy jawą a fantasmagorią.

Estetyka teatru totalnego raz po raz wraca na tę scenę - po "Dziadach" Swinarskiego, po "Śnie o bezgrze­sznej" Jarockiego pojawia się w jego "Życie jest snem" w kształcie wyraźnie rozpoznawalnym, świadomie operu­jącym cytatami z dawnych insceni­zacji; kształcie jakby już własnym Starego Teatru. W akcję wtopiona jest cała scena i cała widownia. Kiedy przy huku salw na scenę wchodzi z dworkami infantka, na widowni wzdłuż tylnej ściany od­bywa się przemarsz wojska. Książę Moskwy i jego żołnierze w strojach stylizowanych na carskie mundury otaczają widzów, trwają za ich ple­cami - opasują pierścieniem. By­łoby lepiej, gdyby stojąca przed sołdatami armata wystrzeliła zgod­nie z klasyczną zasadą, wedle której na gwoździu wbitym w ścianę w pierwszym akcie ktoś się powinien w ostatnim akcie powiesić. Armata milczy, lecz atmosfera okrążenia i tak gęstnieje. Dopiero po zgodzie księcia Moskwy na projekt króla, by Segismundo objął tron, książę daje znak i jego wojska ustępują.

Na kurtynie i na tylnym planie komnaty królewskiej wykresy, ma­tematyczne i astronomiczne znaki. U sufitu pośrodku widowni anioł trzyma na długim sznurze kulę - astronomiczne wahadło. Anioł, a może los? Starego Basilia, króla Pol­ski, gra Jerzy Stuhr. Włosy i brodę ma siwą, pobieloną twarz, obniżony chrapliwy głos. Udaje starca z baj­ki. Chciałoby się, aby ten król-analityk, wierzący w matematykę, gwiazdy i Przeznaczenie, który rzu­ca podstawowe pytanie etyczne, my­ślał i logicznie dochodził do odpo­wiedzi. Stuhr wrze, dygoce niczym Herod z bajki dla dzieci. A może znak to tylko w baśni dla dorosłych?

Za sprawą Jarockiego i scenogra­fii Jerzego Juka-Kowarskiego wi­dzów coraz szczelniej osacza ta baśń o życiu-śnie. Wszyscy niejako znaj­dujemy się na scenie fantasmagorycznej Polski Calderona. Oto jeste­śmy w pałacu królewskim: słudzy odsłaniają trzy okna na widowni - na czarnym tle bocznej ściany ra­my okienne są tak samo złote, jak framugi drzwi w głębi sceny - wszyscy znajdujemy się w tym sa­mym wnętrzu. Owe drzwi ostro od­cinają się od czerni ścian komnaty. Za pierwszymi drzwiami następne, i jeszcze jedne - głąb złoconej amfilady zamyka kędyś w najgłębszej dali złota ściana. Oślepia swym blaskiem. Blask władzy oślepia. Odbiera możność jasnego widzenia rzeczy. Tutaj odbywa się koronacja Segismunda. Zza okien - od strony placu Szczepańskiego - przez cały czas słychać szum morza. Przez to samo okno, przez które kiedyś w "Dziadach" wyskakiwał Rollison, Segismundo wyrzuca jednego z dworaków. Monotonny szum morza i ła­godny dźwięk stojącej na scenie ha­rfy tworzą dźwiękowe tło fantasmagorycznej sceny koronacyjnej. Sur­realistycznej w nastroju, w odreal­nionej atmosferze - choć rozgry­wanej "czyściutko", bez jakichkol­wiek "pomysłów" i senno-wizyjnej ornamentyki. Tylko czasem, gdy na­pięcie akcji nabrzmiewa szczególnie, staje się groźnie - w głębi, przez złoty korytarz bezszelestnie przesuwa się Śmierć... Barokowa śmierć. Memento mori - swojej, ale i ma­rzeń, ale złudzeń także.

Jak Stuhr króla, tak Krzysztof Globisz przez całą scenę koronacji urowadzi Segismunda w jednym planie: wypuszczonego na wolność troglodyty. Segismundo podkuje na małpich przykurczonych nogach, precyzyjny aktorsko w geście, mi­mice, w ruchu. Lecz poza tym jednym planem i jego wypracowaną formą gubi się szansa szerszej calderonowskiej refleksji - o poczuciu niejednoznaczności, balansowaniu pomiędzy imaginacją a ralnością i zadziwieniu rozwojem wypadków, które - nie wiedzieć - na jawie się toczą czy we śnie. Wcześniej, uwięziony Segismundo nie przejawiał siły tragicznej - on tylko żałośnie jęczał. Teraz gra jedynie plan tro­glodyty, któremu wyśnił się sen o władzy. Tylko na krótką chwilę, w rozmowie z ojcem-królem, tekst partnerów brzmi "prawdziwie" - podawany jest serio, z psychologicz­ną i intelektualną podbudową. I zno­wu powrót do jednowymiarowości marionetek z halucynacyjnej baśni.

Skoro jednak obracamy się w poe­tyckiej baśni, to może Jerzy Jarocki ma rację tak właśnie ujmując boha­terów. Istnieją oni tutaj nie tyle po­przez swe pełne osobowości, ile po­przez konkretne funkcje w opowie­ści. Żal, trochę żal, wielopłaszczyznowości, która drzemie pośród Calderonowych pytań o ludzką kondy­cję, o granice jawy i złudzenia, pole realności i przestworza marzenia. Ale Jarocki wyraźnie eliminuje; w na razie jeszcze niejasnym dla widza celu selekcjonuje potencjalne plany uogólnień. Monolog powtórnie uwię­zionego Segismunda ze słynną kodą - i nawet sny tylko są snem - jest wyraźnie "puszczony", nie stanowi punktu docelowego. Zatarcie granicy między rzeczywistością a złudzeniem nastąpiło już wcześniej. Teraz oka­zuje się, iż nie było tematem, głów­nym w przewodzie myślowym tego przedstawienia. Było tylko wytycze­niem owej szczególnej płaszczyny świata, na której rozegrać się ma temat zasadniczy. Jarocki punkt cię­żkości opiera na ostatnim wielkim monologu Segismunda, który Globisz mówi wprost do widowni:

"Szlachetni Polacy /historia chce mieć świadków! bądźcie więc świadkami (...) kto czyta w gwiazdach/ i twierdzi że zrozumiał wszystko/ i chce wykorzystać/ to co błędnie odczytał dla swoich celów /nikczem­nych (...) kto podburza los /przeciw­ko sobie/ nie pokona losu/ roztropni i przebiegli /moglibyście go pow­strzymać/ i zwyciężyć/ ale nie wy­starczy wiedzieć/ że się wydarzy/ i wystrzegać się tego/ co się wydarzy/ nim się wydarzyło/ i tak się wyda­rzy

Wówczas bądźcie mądrzy

Polacy

niech was czegoś nauczy

ten spektakl".

Teraz wszystko jasne. Porządek baśni, barokowa ambiwalencja wszelkich zjawisk, norm, praw i prawd - zostały potraktowane jako tło scenicznej rozmowy o relacjach wolnej woli człowieka i Prze­znaczenia, jednostki i Losu, czyli sił ponadindywidualnych. Nastąpiło istotne przesunięcie miejsca i sen­sów akcji - z baśniowej Polski Calderona do Polski naszej, w sferę na­szych realnych narodowych mitów i dylematów.

Jarocki bardzo pięknie metaforyzuje - wydobywając go i ukonkretniając - uogólnia "polski wątek" i "polski sens" sztuki, który tak łatwo by było prostacko naszpi­kować bezpośrednimi, spłaszczają­cymi aluzyjkami. Mówiąc widzom: "bądźcie mądrzy Polacy", niech was czegoś nayczy ten spektakl" i wasz spektakl historii, Jarocki uwypukla nie tylko kontekst współczesnych realiów, ale i prawdę ogólną - iż każdy fakt, zdarzenie, zamęt i każda racja ma też swoją stronę odwrotną. I że w każdym fakcie i każdej racji tkwi równocześnie jej zaprzeczenie, zaś skutek działań jest często odwrotny od zakładane­go. I to jeszcze, że każda prawda może być kłamstwem - tak samo, jak każde kłamstwo może być praw­dą.

Jakże mało brakuje, by młodzi rebelianci, miast Segismunda, przez pomyłkę uczynili królem błazna Clarina... Byłby pewnie zresztą złym władcą, bo za dużo... wie, rozumie, zbyt mądrze potrafi wątpić. Takiego właśnie Clarina znakomicie gra Je­rzy Trela - mądrego błazna, jedy­nego pośród tych marionetek, który szydzić potrafi z świata i z siebie, bowiem pojął całą iluzoryczność błazeństwa świata. Świata-kosmosu oraz świata teraz i tutaj. Młodzi buntownicy pod wodzą Segismunda, w mundurach polskich podchorą­żych, z werblami, z bagnetami na karabinach gnają zwycięsko przez noc listopadową. Znaki ikoniczne są tu jednoznaczne. Jarocki żonlguje nimi i ... nicuje narodowe mity. Rosaura pojawia się w zbroi... Ateny z dramatu Wyspiańskiego, lecz strojna jest niemal operetkowo - aż lśni, aż krzyczy złotem i czer­wienią. Zwyciężają. Finał, opowieści znowu baśniowo - godzi wszyst­kich. A w tyle, za pogodzonymi, spo­kojna i niespieszna stoi...Śmierć. "Zgoda! zgoda! A Bóg wtedy rękę poda"... I rozradowany Segismundo, który jeszcze niedawno przestrzegał

- "bądźcie mądrzy" - teraz z za­pałem wytańcowuje krakowiaczka. Hop sa sa! I hop sa sa! Pełen opty­mizmu, wiary w powszechną zgodę. Jest klawo. Tylko Gombrowicz, gdzieś za kulisami, wykrzywia pew­nie wargi w ironicznym usmiechu...

W programie premiery zamieszczono czterowiersz Szekspira:

"Cnocie własne rysy,

złości żywy jej obraz,

a światu i duchowi wieku

postać ich i piętno"

"Królestwo podzielone", spory nie­wygasłe, a młody zwycięzca tańczy krakowiaczka. Jakaś upiorna niemo­żność, bezsiła rozsądku, brak potrze­by przystanięcia w tańcu i rozejrzenia się wokoło - dla zrozumienia. Niemożność w tej krainie fantasmagoryj, zawieszonej między jawą a snem. Bo może tutaj granica między jawą, faktami a złudzeniem i zbożnymi życzeniami w ogóle nie funkcjonuje. Tutaj złuda zdaje sie prawdą, a prawda imaginacją, zas o rozróżnianiu obydwu tych warstw jedynie subiektywne pragnienia. W calderonowskiej optyce dojmująco objawia się nasz własny czas, nasza zasada istnienia - zasada naszej egzystencji i naszej historii. Życie jest snem to gra jawy i snu, ale - gra z Losem. Gra z Losem o los. "Kto - mówi Segismundo - pod­burza los przeciwko sobie - prze­grywa". Zwyciężyć mogą tylko roz­sądni. Więc - bądźcie mądrzy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji