Temperament i tęsknoty
- Z dramatem "Wspomnienia" Johna Murrela o Sarze Bernhardt styka się Pani nie po raz pierwszy. Co było powodem, że kolejny raz sięgnęła Pani po ten utwór?
- To jest moje trzecie podejście do tej sztuki. Z pierwszego, teatralnego, nic nie wyszło. Po raz drugi przygotowaliśmy, wraz z Jurkiem Trelą, spektakl w Teatrze Telewizji. Ale był to trudny czas w życiu prywatnym zarówno Jurka, jak i moim, stąd też z efektu pracy nie byłam zadowolona. Teraz, po latach, zaproponowałam krakowskiej PWST ten tekst, przy którym mogę spotkać się na scenie z Andrzejem Mrowcem, moim wieloletnim współpracownikiem w tej szkole i asystentem. Jak dotąd, graliśmy ze sobą bardzo rzadko.
- Dramat kanadyjskiego dramaturga powstał w oparciu o wspomnienia wielkiej aktorki, w której postać się Pani wciela...
- Przede wszystkim nie gram Sary Bernhardt, bo choć czytałam jej wspomnienia, to tak naprawdę nie wiem, jaką była aktorką. Minęło już przecież sto lat. Identyfikuję się w tej roli z taką postacią, jaką sobie sama wyobrażam. Niewątpliwie, w pewnym stopniu jest mi bliski jej typ osobowościowy, jej temperament kobiety dynamicznej i gwałtownej. Nie sądzę natomiast, by bliskie mi było jej aktorstwo. Z tego, co o niej czytałam, wynika, że jako aktorka eksponowała przede wszystkim siebie, a potem dopiero postać, którą grała. Dla mnie postać jest zawsze najważniejsza, staram się z nią identyfikować. Dlatego sądzę, że jako aktorki nie bardzo zgadzamy się ze sobą.
- A jako kobiety?
- Historia Sary opisana w tym przedstawieniu jest dla mnie pretekstem do powiedzenia także o swoim życiu. Chociaż, na szczęście, nie doświadczyłam tak dramatycznych momentów jak ona. Ani też nie osiągnęłam jej popularności. O mnie mówią, że jestem "mieszanką wybuchową", wręcz dynamitem. Sądzę, że ona też taka była. I miała podobną jak ja potrzebę miłości.
Jak kochała, to na zatracenie. Potrzebowała w miłości wzajemności, której nie zaznała. Ja chyba też mam takie tęsknoty.
- Czy przedstawienie jest przede wszystkim o aktorce czy o kobiecie?
- O jednym i o drugim, bo ona właściwie nie odróżniała teatru od życia. I tu też jesteśmy sobie bliskie. Ona kreując zdarzenia ze swojego życia, kreuje jednocześnie siebie. Ja też często łapię się na tym, że kreuję swoje życie, gdyż płaszczyzna jego i teatru przenikają się we mnie bez przerwy. Ten spektakl jest dla mnie również rodzajem podsumowania mojego dotychczasowego doświadczenia artystycznego i życiowego. O wiele więcej prawdy potrafię powiedzieć o sobie poprzez role niż w towarzyskiej rozmowie. W tej rzadko przyznaję się do swoich myśli, odczuć, frustracji czy radości. Scena mi to ułatwia. Z tego przedstawienia widz zapewne dowie się o niezwykłych przygodach Bernhardt, ale przefiltrowanych przeze mnie. Wszystkie te opowieści toczą się w obecności sekretarza Sary - Pitou, który spisywał jej wspomnienia. Pitou w tej sztuce jest nie tylko jej sekretarzem, ale także partnerem scenicznym, widzem, służącym - człowiekiem do wszystkiego. Ta historia jest po części o Sarze Bernhardt, po części o mnie, a tak naprawdę ma wymiar ponadczasowy, bo opowiada o losach dojrzałej aktorki, która w życiu i na scenie zaznała tyle złego, co i dobrego.
- Ten spektakl jest kolejnym dowodem współpracy artystycznej między pedagogami i studentami krakowskiej PWST.
- Agata Duda-Gracz, która jest reżyserem, autorką adaptacji i scenografii, rozpoczęła próby będąc jeszcze studentką naszej szkoły. Stąd też ta sytuacja mieści się w naszym zamyśle, który powstał podczas inauguracji Sceny im. S. Wyspiańskiego by spotykali się na niej nie tylko studenci ze sobą ale i ze swoimi pedagogami. Tak też się stało podczas kilku przedstawień. Jest to swoiste przekazy wanie artystycznej pałeczki. Gdy wspólnie stajemy na scenie, jesteśmy partnerami. Ma to służyć kon frontacji dojrzałości, doświadczenia, profesjonalizmu pedagogów z żarem młodości, temperamentem i entuzjazmem studentów. A także z myśleniem młodych o sztuce teatru.