Artykuły

Za późno na Brechta?

"Piekarnia" w reż. Wojtka Klemma na Scenie Kameralnej Starego Teatru w Krakowie. Pisze Joanna Derkaczew w w Gazecie Wyborczej.

Głos nowej lewicy w polskim teatrze staje się coraz bardziej naiwny.

Po Janie Klacie, który wystawił "Szewców" ze Sławomirem Sierakowskim, także Wojciech Klemm w Starym Teatrze przygotował spektakl z dramaturgiem z "Krytyki Politycznej".

Gdy spytać młodych ludzi, dlaczego nie angażują się po stronie prawicowych wartości, można usłyszeć odpowiedź: bo to obciach. Bo patriotyzm, naród, Bóg, honor, ojczyzna to napuszone, kanciaste hasła. Przeciwwagą dla pachnącego naftaliną języka bogoojczyźnianej prawicy miał być inteligencki dyskurs środowiska "Krytyki Politycznej". Kwartalnik sprawdza się zarówno jako alternatywa dla pozbawionego dystansu języka konserwatystów, jak i dla niewyszukanego populizmu "starej lewicy". Ale od kilku sezonów "KP" zaczyna wkraczać do sfery, która u nas jest strefą sacrum, wehikułem misji. Do teatru. I co ciekawe, im dalej się tam zapuszcza, tym bardziej poważnieje, traci ironię i dystans do własnych tez.

Tak stało się w przypadku "Szewców u bram" (TR Warszawa, wg Witkacego) Jana Klaty, nad którymi opiekę dramaturgiczną sprawował Sławomir Sierakowski. Narzekanie na bezideowość i interesowność elit przybrało kształt kabaretu politycznego - częściej jednak przypominało apodyktyczny wykład.

To, co nie udało się w Warszawie, "KP" spróbowała przeforsować w Krakowie. Wojciech Klemm (dyrektor artystyczny Teatru Jeleniogórskiego, reżyser m.in. świetnej "Omyłki" w Powszechnym w Warszawie) przy współpracy dramaturgicznej Igora Stokfiszewskiego wystawił tam rzadko wznawiany, nieukończony dramat Brechta, z okresu, gdy ten kończył już z konwencją "Lehrstücke" (sztuk pedagogicznych, zwykle koncentrujących się na krytyce burżuazji). "Piekarnia" to sztuka o wdowie Queck (Małgorzata Hajewska-Krzysztofik), pozbawionej środków do życia przez kolejne zbiegi okoliczności, wady systemu, przypadkowe ruchy wielkiej polityki i ekonomii. Brecht zastosował prostą konstrukcję dużych ryb pożerających mniejsze. Na światowych rynkach panuje krach. Krach odbija się na handlu nieruchomościami. Agent nieruchomości Flamm (Adam Nawojczyk), by ratować własną korporację, musi ściągnąć odsetki od piekarza i kamienicznika Meiningera (Zbigniew W. Kaleta). Meininger, by nie zbankrutować, musi wyrzucić z mieszkania wdowę Queck wraz z piątką jej dzieci. Gazeciarz Meyer (Błażej Peszek) za pomoc wdowie musi zapłacić utratą pracy i śmiercią z rąk policjanta (Bogdan Brzyski). Porucznik Armii Zbawienia (Małgorzata Gałkowska) musi doprowadzić do odebrania dzieci wdowie. Wdowa musi umrzeć pokornie na ulicy. Musi, bo taka jest logika rynku.

Bezkrytyczny fatalizm sztuki Brechta udzielił się spektaklowi, co prowokuje do pytania: czy Brechta można grać dziś jeszcze na poważnie? Czy na serio, bez groźby bycia posadzonym o naiwność, można mówić o wyzysku, ucisku, burżujach, beneficjentach systemu, walce klas, "rekinach połykających szprotki"? Klemm próbuje walczyć z zaprogramowanym w tekście szantażem emocjonalnym wszelkimi środkami nowoczesnego teatru. Jego przedstawienie przypomina często koncert zaangażowanej politycznie grupy rockowej. Z tła sceny zespół co chwila rozbija teatralną iluzję, wcinając się ostrymi riffami, albo akompaniuje aktorom skandującym swoje monologi. Młoda, muskularna, męska reprezentacja zespołu Starego, jako "Chór bezrobotnych" dokonuje najśmielszych popisów gimnastyczno-choreograficznych. Mieszkańcy Meiningerowej kamienicy w najbardziej karykaturalny sposób użalają się nad wdową Queck, kompromitując wszelkie symboliczne gesty pomocy, działalności charytatywnej, "grosików na rzecz" i "1 proc. dla sprawy", jakie dziś poprawiają nam samopoczucie.

Reżyser spotęgował Brechtowski "efekt obcości", każąc aktorom usztuczniać grę, wychodzić z ról, "gotować się", kłócić o kolejność wypowiadania kwestii, pozostawiać w urządzonym jak garderoba tyle sceny przez cały czas spektaklu. Uprzedził nawet oskarżenia o ckliwość, tworząc apogeum ckliwości - scenę, gdy wdowa i jej obrońca Meyer stają w słupie złotego światła, a płatki śniegu zaczynają sypać się na ich opromienione ufnością twarze. Małgorzata Hajewska-Krzysztofik także nie gra nędzarki. Gra raczej nieśmiałą, niedocenioną aktorkę gotową wykonać każde zadanie. Kobietę spragnioną jakiegoś zadania.

Dystans jest więc zachowany, konwencja przełamana, machina teatralna działa bez zarzutów, postulaty są słuszne i piękne. Co jest zatem nie tak? Dlaczego historia wdowy ani nie przekonuje, ani nie wzrusza, nie prowokuje, nie wkurza, nie boli? Dlaczego nie ściska w żołądku, gdy widzi się strasznych mieszczan usmarowanych ciastkami, a tuż obok - trupa Queck, która oddała przed chwilą swoje ciało za kawałek chleba? Czy to plotki o lewicowej wrażliwości współczesnych widzów były przesadzone, czy może to lewica powinna uważać, by przez zbytnią naiwność nie wyjść z mody i nie stać się obciachem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji