Artykuły

To będzie nasza opowieść o Londynie

- Jestem przeciwnikiem tego, by w teatrze muzycznym stawiać ścisłe granice pomiędzy obowiązkami każdego z członków zespołu. Nie powinno być sytuacji, gdzie tancerz pracujący nad musicalem zdziwiony jest, gdy reżyser każe mu się odezwać na scenie lub gdy przyzwyczajony jedynie do śpiewu chór ma wziąć udział w scenie zbiorowego tańca - mówi reżyser Maciej Korwin przed premierą "My Fair Lady" w Operze Nova w Bydgoszczy. O przygotowaniach do premiery opowiadają też inni realizatorzy musicalu.

- Zapraszamy widzów nie na obyczajową rewolucję na scenie, ale do zabawy. Będzie barwnie, przebojowo i wesoło - zapowiadają twórcy premierowego musicalu. Rozmowa z realizatorami "My Fair Lady".

Michalina Łubecka: Sięgnęli państwo po utwór, którego treść znają dobrze nie tylko stali bywalcy teatrów muzycznych.

Maciej Korwin, reżyser: Sięgnęliśmy po prawdziwy hit, który rzeczywiście istnieje w ludzkiej świadomości, ale w repertuarach polskich zespołów nie pojawia się często.

Maciej Figas, kierownik muzyczny: Zdecydowaliśmy się dać operowej publiczności lekkie i przyjemne przedstawienie, które przyciągnie do Bydgoszczy ludzi spragnionych żywej opowieści i pięknej muzyki. Będzie nowocześnie?

Jerzy Rudzki, scenograf: Jedynie o tyle, że wykorzystujemy nowoczesną scenę Opery Nova. Jednak ten, kto spodziewa się na scenie fajerwerków, zapadni, obrotowej sceny, pokazów audiowizualnych, zawiedzie się. To przedstawienie, które daje duże pole do popisu od strony scenograficznej, ale nie miałem zamiaru wprowadzać tu rewolucji. Miałem dzieło Shawa i ono powiedziało mi wszystko, co chciałem wiedzieć. Z kart książki dowiedziałem się, jak powinien wyglądać Londyn przełomu wieków. I od tej strony będzie to spektakl tradycyjny. Dekoracje przedstawiać będą dość umownie angielską stolicę. Na scenie widzowie zobaczą klimatyczne miasto z zabytkami uwiecznionymi na starych widokówkach. A to, co zostanie pokazane poza dość umownym momentami tłem, to rekwizyty i meble bardzo rzeczywiste i tradycyjne. Gabinet głównego bohatera, Higginsa, udało nam się zbudować dzięki zabytkowym, stylowym meblom odnalezionym w bydgoskich antykwariatach.

M.K.: Muzycznie także nie będzie rewolucyjnie, co nie znaczy, że będzie nudno. Bazujemy na tym, co napisał Loewe i jest to świetna podstawa. O muzykę zadbała Orkiestra Symfoniczna Opery Nova. Uważam, że na takim etapie nie ma potrzeby, by sięgać po na przykład rockową muzykę. Osobiście źle jestem nastawiony do uwspółcześniania dzieł - nie na wszystkie dobrze działa taki zabieg. Dlatego właśnie nasza Eliza, angielska kwiaciarka, nie mówi po kaszubsku, nie sięga też po gwarę śląską ani więzienną grypserę. Nie dziwaczymy i nie pozwolimy na to, by nagle ktoś wyskoczył nam na scenę w dżinsach.

Barbara Ptak, kostiumolog: Nie wymyślamy czegoś bardzo współczesnego po to tylko, by zadziwić świat na nowo. Gmach Opery Nova zobowiązuje do tego, by zrobić tu coś pięknego, a nie błahego.

M.K.: Jestem przeciwnikiem tak zwanej multimedialności na scenie. Nie jest ona zła, ale uważam, że do "My Fair Lady" nie pasuje. Przychodzimy do teatru, by mieć kontakt z żywym człowiekiem. To dajemy naszej publiczności.

M.F.: Ta opowieść wraca do Opery Nova po 15 latach. Tym razem w zupełnie nowej odsłonie. Na deskach Teatru Polskiego spektakl odniósł wielki sukces i mamy nadzieję, że tegoroczna produkcja to powtórzy. Udało mi się zaprosić do współpracy sprawdzonego twórcę, Macieja Korwina, świetnego scenografa Jerzego Rudzkiego, legendę polskiego filmu - Barbarę Ptak oraz zasługującą na najlepsze recenzje choreografa Joannę Semeńczuk. Będzie to zupełnie inne przedstawienie, ale uważni widzowie dostrzegą podobieństwa - trzech członków naszego zespołu odegra te same role, w które wcielili się w 1993 r. Ryszard Smęda znów będzie Alfredem Doolittle, Stanisław Baron - Jamie'm, a Jacek Greszta - Harrym.

Wielu tych, którzy wybiorą się na bydgoską "My Fair Lady", będzie miało w pamięci inne, filmowe i teatralne realizacje. Czym zaskoczy ich bydgoski musical?

M.K.: Ciężko jest się odbić od tego, co już powstało - nie wiadomo jak należy odnieść się do tego, co już znamy - czy cytować to, czy zupełnie o innych produkcjach zapomnieć. Spektaklu Opery Nova sprzed 15 lat nie widziałem. Wiem jedno - robię to po swojemu i głównie po to, by było przyjemnie.

J.R.: Dajemy publiczności swoją opowieść. Skrojoną na miarę sceny, stylowo udekorowaną, okraszoną nieśmiertelnymi przebojami i ubraną w piękne stroje. Liczymy, że będzie to dla nich zabawa. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to przedstawienie z przyjemnością bydgoszczanie oglądać będą przez następne lata. Historia Higginsa i Elizy to idealna pożywka do dyskusji o niezmiennych od lat męsko-damskich stosunkach.

M.K.: Nie o to jednak nam chodzi. Nie zależy nam na powiedzeniu głębokich prawd, doszukiwaniu się ideologicznych związków czy dopisywania tej uroczej historii jakiejś filozofii. Próbujemy przede wszystkim rozbawić publiczność. Nie dążymy jednak do tego, by widzowie zrywali boki ze śmiechu. W "My Fair Lady" dużo jest powodów do uśmiechu, głównie dzięki językowym potyczkom. Nie jest to spektakl krótki, ale będzie to spektakl szybki.

Po raz pierwszy realizatorzy zatrzęśli zespołem, nakazując śpiewakom tańczyć, a tancerzom śpiewać!

M.K.: (śmiech) Tak właśnie było! Jestem przeciwnikiem tego, by w teatrze muzycznym stawiać ścisłe granice pomiędzy obowiązkami każdego z członków zespołu. Nie powinno być sytuacji, gdzie tancerz pracujący nad musicalem zdziwiony jest, gdy reżyser każe mu się odezwać na scenie lub gdy przyzwyczajony jedynie do śpiewu chór ma wziąć udział w scenie zbiorowego tańca.

Joanna Semeńczuk, choreograf: W musicalu trudno rozróżnić, co jest śpiewem, a co zadaniem aktorskim. A taniec? Dzięki niemu właśnie na scenie wygląda to bardzo realnie - śpiewacy o niekoniecznie ukształtowanych regularnymi treningami figurach, tańczą. Było to wyzwanie nie tylko dla reżysera i choreografa, ale przede wszystkim dla zespołu. Po pierwszych próbach tak im się to spodobało, że chórzyści chcieli tańczyć i tańczyć do wieczora (śmiech).

To jednak nie było największym wyzwaniem...

M.K.: Pierwszy raz na scenie pojawia się tak dużo mikroportów. Uczą się z nich korzystać tancerze właśnie, ale przede wszystkim śpiewacy, którzy przyzwyczajeni są do tego, by podczas wydobywania z siebie głosu zwracać uwagę głównie na pracę przepony, a teraz doszedł im jeszcze inny element do przygotowania Wszystko to muszą jeszcze opanować akustycy. To będzie nie lada wyczyn, a dla publiczności - widowisko!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji