Zabrakło pieprzu
"Pantaleon i wizytantki" w reż. Pawła Aignera w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Agnieszka Rataj w Życiu Warszawy.
Na plakacie "Pantaleona i wizytantek" widnieje czerwona pikantna papryczka owinięta w prezerwatywę. Bezpieczna i bez smaku - taka jest właśnie adaptacja Pawła Aignera.
Prostytutki, religijni szaleńcy, wojskowa rzeczywistość - w książce Mario Vargasa Llosy wszystko wiruje w obłąkanym tańcu, który na scenie teatru Studio nie znalazł właściwego odbicia.
Spektakl rozpoczyna się w holu udającym pokład samolotu, który odlatuje do peruwiańskiej dżungli. Widzów ogłusza orkiestra dęta, wygrywającą w kółko ten sam motyw. Przechodzimy dalej - scenografia Magdaleny Gajewskiej pomysłowo wykorzystuje przestrzenie sceny, tworząc przy pomocy podestów i prostych, ale czytelnych znaków kolejne miejsca tej opowieści. Scenicznej historii kapitana Pantaleona Pantei, który w celu zapobiegania gwałtom żołnierzy na mieszkankach Amazonii dostaje rozkaz stworzenia wojskowego burdelu, brakuje przede wszystkim odpowiedniej ilości pieprzu. Pikanteria skończyła się w tym przypadku na rzeczonym plakacie.
Zginęła duszna atmosfera amazońskiej dżungli, dwuznaczność instytucji stworzonej przez Pantaleona i narastające szaleństwo religijnej sekty walczącej o zwycięstwo dobra przez krzyżowanie niewinnych ofiar.
Zwerbowane do służby wizytantek prostytutki to chłopięce i w gruncie rzeczy niewinne wyobrażenie kobiecości - po prostu gromadka dziewcząt przebranych za Marilyn Monroe w białej sukni.
Z przedstawienia Aignera zwycięsko wychodzi Maria Maj w podwójnej roli matki Pantaleona i Ciuciumamy. W świetnie pomyślanym kostiumie - zapiętej pod szyję sukni z czerwonym podbiciem, w okamgnieniu przeistacza się z zatroskanej działaniami ukochanego syna dewotki w rozpasaną burdelmamę. Mało wyrazisty pozostaje natomiast tytułowy bohater.
Andrzej Konopka w roli Pantaleona jest raczej zagubionym wśród toczących się bez jego udziału wydarzeń everymanem niż zasadniczym kapitanem, genialnym organizatorem tworzącym najlepiej funkcjonujący oddział wojskowy w historii sił lądowych. Ważniejszym bohaterem staje się u Aignera wykreowany na scenicznego gwiazdora Waleczny Głos Amazonii (Krzysztof Skonieczny). To on jest narratorem całej historii, a chwilami jej siłą sprawczą. Gubi przy tym jednak fascynującą wielogłosowość powieści Llosy.
W porównaniu z katastrofą artystyczną na zakończenie poprzedniego sezonu w Studio - poronionym "Każdym/ą" Michała Zadary - "Pantaleona i wizytantki" da się obejrzeć bez wbijania się z zażenowania w fotel, ale i bez wielkich olśnień. Czy to jest jednak dobry znak dla odbudowania zespołu Studia? Trudno wyrokować.