Artykuły

Nowy spektakl Sceny Prapremier InVitro

"Pool (No water)"w reż. Łukasza Witt-Michałowskiego Na Scenie Prapremier InVitro w Lublinie. Pisze Grzegorz Józefczuk w Gazecie Wyborczej - Lublin.

Bardzo udana premiera angielskiego dramaturga Marka Ravenhilla, który okazuje się głębokim badaczem społecznych konfliktów i indywidualnych niepokojów.

Mark Ravenhill, rocznik druga połowa lat 60. ubiegłego wieku, więc zaledwie czterdziestoparolatek, mężczyzna z niewielką ilością włosów na głowie i o skłonnościach powszechnie przyjmowanych z niechęcią, po angielsku wykształcony dramaturg i pod tym względem o skłonnościach postmodernistycznych, dotychczas objawił się w Lublinie chyba tylko raz. Objawił się z importu - z Litwy, mianowicie bardzo głośnym by nie powiedzieć sztandarowym spektaklem "Shoping and fucking " (w anglojęzycznych krajach bywa pisane "F*** ing ") w reżyserii Oscarasa Korsunovasa, zagranym podczas festiwalu Konfrontacje Teatralne w 2000 roku. Narkotyki i handel nimi, seks i pieniądze, pragnienie kariery, która wywinduje za wyżej wymienioną ceną monotonię, bezsens codzienności i niepewność uczuć - takie wydaje się przesłanie tamtej krytyki powszechnego konsumeryzmu współczesnego społeczeństwa. To był dobry, ostry spektakl.

Tamtą sztukę Ravenhill napisał w 1996 roku. Dziesięć lat później czyli w roku 2006, a więc mniej więcej równo dwa lata temu Teatr Tańca Frantic Assembly wystawił sztukę Ravenhilla "Pool (no water)"co najprościej tłumaczone jest "Basen bez wody". I oto teraz działająca przy Centrum Kultury w Lublinie Scena Prapremier "InVitro" dała polską prapremierę tego dramatu Ravenhilla w reżyserii Łukasza Witta-Michałowskiego.

Scena InVitro to autorski pomysł a po części i autorski teatr Michałowskiego. Michałowski mierzy ostro, skoro pierwszą produkcją InVitro była opowieść o polskim antysenityzmie ("Nic co ludzkie") i traumie, jaką poraża holocaust niezależnie od narodowości i wieku. "Pool (no water )" również jest o traumie lecz zupełnie innego rodowodu, stylu i gatunku.

W dramacie tym Mark Ravenhill opowiada o grupie artystów performerów, awangardzistach artystycznych i obyczajowych, dla których ciało jest narzędziem i tematem sztuki, a jednocześnie budulcem ich prywatnej i osobistej wspólnoty, przeciwstawiającej się mechanizmom globalizujacego się społeczeństwa. Wszystko się jednak zmienia kiedy jedna z artystek przekracza pewną granicę: robi wielką karierę wystawiając rozmaite odpady szpitalne z leczenia śmiertelnie chorych przyjaciół. Dawnych przyjaciół z grupy, którzy wiodą nędzny żywot zaprasza jakiś czas później do swej rezydencji i zachęca do wspólnej, jak niegdyś, kąpieli nago. Ale ona sama wchodzi na trampolinę, szybuje nad swoimi gośćmi i spada do pustego basenu (bo kąpielowy nie powiedział, że wypuścił wodę).

Widok krwawiącej i jęczącej z bólu, połamanej kobiety wywołuje w czwórce przyjaciół uczucie satysfakcji, że gwiazdę dotknęło zasłużone nieszczęście. Kiedy leży umierająca w szpitali robią zdjęcia jej sfatygowanego ciała. Ale kobieta nie umiera i ku zaskoczenia wszystkich te okrutne fotografie chce wystawić jako własne, aby podtrzymać sławę artystki bezkompromisowej.

W tej makabresce nakładają się różne plany problemowe. Oto żyjemy w kulcie ciała, które staje się narzędziem ekspresji własnej, jak też walki i rywalizacji również na polu sztuki. Sztuka ciała okazuje się być odmianą mowy ciała, której uczą się adepci szkoleni na menedżerów. Sztuka miała być odtrutką na bagno dna codziennego, miała być arkadią indywidualności i tożsamości człowieka, a tymczasem sama staje się narzędziem wikłania ludzi w niejasne dla nich sprawy. Dlatego w pewnej chwili ze sceny słyszymy: "Koniec ze sztuką. Wreszcie możemy być ludźmi".

Lecz nie sprawy ciała i body artu są najważniejsze w inscenizacji Witta-Michałowskiego. W sztuce napisanej dla 30-40- letnich wykonawców reżyser obsadził aktorów o pokolenie starszych. Zmienił tak punkt ciężkości dramatu. Ze spraw cielesności akcenty przesunęły się w stronę kwestii psychologicznych i społecznych. Aktorzy obsadzeni przez Michałowskiego nie są młodzi, nie żyją ciałem, chociaż na pewno tak, jak i postacie w sztuce odczuwają jego dolegliwości. Żyją przeszłością, z którą nie mogą sobie poradzić, wciąż ją analizują i próbują reanimować.

O czym mówią? O śmierci i rozpadzie pokolenia, które jest zwornikiem rożnych osobowości i kreatorem wspólnoty (czy przypadkiem portal Nasza-Klasa nie jest tego przykładem w wersji nieco infantylnej?). Mówią o pokoleniu jako uzależnieniu, mówią o brutalizacji sukcesu oraz z bogactwa, które jest źródłem poczucia winy po obu stronach społecznego bieguna - u bogatych, jak i biednych. O sukcesie jako generatorze agresji. Reżyser stworzył bardzo zwartą całość dobry spektakl, który po trosze obala mit jakoby angielski dramaturg był banalnym brutalistą, jest on znakomitym badaczem głębi społecznych konfliktów i niejasnych niepokojów. Ewa Decówna i Danuta Nagórna oraz Stefan Szmidt i Andrzej Golejewski tworzą zbiorową kreację, przejmujący lecz niepozbawiony humoru portret przegranego pokolenia, które nie może tej przegranej zrozumieć, lecz wciąż trwa dzięki sile samego życia.

Uniwersalizm sztuki angielskiego dramaturga poczuć możemy w dość nieoczekiwany sposób, kiedy ze sceny padają słowa: "Kiedyś wszyscy byliśmy razem. Kiedyś wszystko było tak obłędnie ważne. Pamiętacie te czasy?"

Pamiętacie te czasy?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji