Eliot na Wawelu czyli geniusz muzyczny Stanisława Radwana
1. Katedra w Canterbury należy do najpiękniejszych świątyń, jakie powstały w czasach, gdy Anglia była katolicka. Jej harmonijny gotyk, którego wrażenie wzmaga jeszcze wspaniały portal i przepiękne poklasztorne krużganki, stwarzają naturalne tło dla przeżyć zbiorowych. W roku 1939 wystawiono tu tragedię, która zyskała sławę światową. Był nią "Mord w katedrze" Thomasa S. Eliota. Przedstawienie męczeństwa św. Tomasza Becketa, prymasa Anglii, na tym samym miejscu, gdzie został zamordowany w grudniu 1170, przekształciło dramat w rodzaj zbiorowego misterium.
"Mord w katedrze" stał się na Wyspach wydarzeniem. Wydarzeniem artystycznym, bo wprowadzał do teatru dramat poetycki i przekonywał do tematu religijnego na scenie i wydarzeniem politycznym, bo przyciągał tłumy niezależnie od abdykacji Edwarda VIII- czy na przekór pierwszym triumfom Hitlera. Tekst Eliota zrobił błyskawiczną międzynarodową karierę: przeszedł do ojczyzny pisarza - Ameryki, pojawił się w pokonanych Niemczech, zafascynował tuż po wojnie Francuzów. Jean Vilar wystawiał "Mord w katedrze" dwukrotnie: najpierw w Paryżu, a potem w Awinionie. Polska prapremiera miała miejsce - jak większość powojennych teatralnych inicjacji ważnych kulturowo tekstów - na studenckiej scenie. W Teatrze Akademickim KUL przygotował ją Tomasz Jaworski, obecny dyrektor lubelskiego teatru lalek.
2. Odpowiadając na konkursowe zapotrzebowanie ustanowionego w 1928 roku dorocznego festiwalu w Canterbury, debiutujący wtedy jako dramatopisarz znany już poeta - Amerykanin, osiedlony na Wyspach Brytyjskich napisał w roku 1935 programowy utwór religijny - widowisko misteryjne. Zgodnie z kościelnym przekazem, który uczynił z zaangażowanego w walce przeciwko królowi Henrykowi II byłego kanclerza, kanonizowanego potem męczennika, Eliot właśnie napisał jedynie wielką procesyjną scenę poświęcenia siebie.
W "Mordzie w katedrze" dramat męczennika rozgrywa się w nim samym. Becket wraca z wygnania po siedmiu latach nieobecności w kraju. Nie zważa na wynikające z królewskiego zakazu niebezpieczeństwo utraty życia, bo kieruje nim oczekiwanie męczeńskiej śmierci. Zwalczając łatwo pokusy trzech nawiedzających go Kusicieli, którzy odwodzą go od zamiaru, staje przed najpoważniejszą próbą - z czwartym. Kusiciel ten bowiem to swoiste alter ego - pełna próżności pokusa chwały męczeńskiej.
Po wygłoszeniu wigilijnego kazania, które traktuje o istocie prawdziwego męczeństwa, wynikającej z planu Boga, Prymas ginie pod ciosami mieczy czterech nasłanych Rycerzy. Siepacze, wypełniwszy swe zadanie u stóp ołtarza w Canterbury, usiłują potem wytłumaczyć swój czyn stylem posłów, usprawiedliwiających świecką "rację stanu", o której właściwie nic nie wiadomo. Eliot bowiem świadomie uschematyzował rozgrywkę między królem a jego byłym kanclerzem i niewiele dał szans bezstronnemu przekazowi dramatu historycznego.
3. "Mord w katedrze" nie jest tylko sztuką historyczną, bo tekst na równi z angielską fabułą wybija zrozumiałe pod każdą szerokością geograficzną znaczenia nie kończących się sporów między zwolennikami racji stanu i racji Kościoła. Genius loci Katedry Wawelskiej, której główna nawa, przepołowiona na drodze do prezbiterium sarkofagiem św. Stanisława, krakowskiego biskupa (raz stawianego w poczcie narodowych świętych, raz w kręgu narodowych zdrajców), uprzytamnia nadmiar analogii pomiędzy sprawami Becketa i Szczepanowskiego. Co więcej, przepiękny witraż z podobizną św. Tomasza, zdobiący od niedawna XIV-wieczną kaplicę biskupa Tomickiego w katedrze wawelskiej, przypomina wszystkie cienkości i niuanse tych wyborów, z których każdy zdawał się stanowić dla przyszłych świętych Kościoła osobistą tragedię moralną. Myśli takie dopaść muszą każdego, kto wiedziony wyborem tego samego co w Warszawie zespołu realizatorów, przekroczy progi bliskiej sercu każdego Polaka Katedry na Wawelu.
Krakowska próba "Mordu w katedrze" wykorzystała zarówno genius loci polskiego sanktuarium, za co należy się szczególne podziękowania władzom kościelnym, jak i genius musici Stanisława Radwana. Praca bowiem tego znanego muzyka, kierownika artystycznego Starego Teatru, wysunęła się na plan pierwszy. Ani reżyser, wykonujący tu rolę wiernego translatora tekstu na język teatru, ani scenograf (Jerzy Juk-Kowarski), ograniczony do funkcji kostiumologa i rek-wizytora, nie zagrali tu pierwszych skrzypiec. O całości zadecydowała muzyka. Chór dwunastu kobiet w żałobie, znakomicie przygotowanych wokalnie i świetnie zestrojonych głosowo - z jednej strony, z drugiej zaś przystrojeni według wszelkich zasad kościelnych uczestnicy obrzędowych procesji i celebranci uroczystej mszy (wspaniały chór "Organum") stworzyli rozpisaną na głosy tkankę muzyczną misterium.
Drugim filarem - zgodnie zresztą z intencjam autora - jest solista misterium - aktor grający rolę Tomasza Becketa. Słuszny okazał się wybór Jerzego Bińczyckiego, który swoim ciepłem, spokojem i opanowaniem powstrzymuje Kusicieli (Jacek Romanowski, Marcin Sosnowski, Andrzej Buszewicz, Edward Lubaszenko), denerwuje Księży (Zygmunt Józefczak, Tadeusz Malak, Jerzy Radziwiłowicz), prowokuje Rycerzy (Wiktor Sadecki, Edward Wnuk, Marek Litewka, Ryszard Łukowski) i niepokoi chór współczesnych kobiet, wyrażających się - dzięki przekładowi Jerzego S. Sito - czasami zbyt dosadnie i konkretnie.
Muzyka i Bińczycki zestrajali rozstrzelone formalnie motywy, których Jarocki, wierny Eliotowi, nie porządkował, a dzięki którym Radwan jeszcze raz udowodnił, jak wielka jest siła jego muzyki. Powiedział kiedyś Eliot: "Poezja nie wyrzeka się i scala w sobie to, co niejednorodne i dysharmonijne.'' To samo da się rzec o muzyce Radwana.