Artykuły

Adam Dzieciniak: Nie narzekam...

- W końcu przepracowałem w tym zawodzie trochę lat i także oceniam - nie tylko innych, ale też przede wszystkim, siebie. Ale nie bardzo lubię o sobie mówić. Wolę ocenę innych, a jeżeli jest to jeszcze dobra opinia... - mówi ADAM DZIECINIAK, aktor Teatru Polskiego w Szczecinie.

Rozmowa z Adamem Dzieciniakiem, aktorem Teatru Polskiego, reżyserem.

Jest pan laureatem wielu prestiżowych nagród teatralnych. Wśród przyjaciół, widzów, krytyków krążą opinie, że jest pan odpowiedzialnym, profesjonalnym, wrażliwym społecznie, koleżeńskim, oddanym pracy, pracownikiem. A jaki jest Adam Dzieciniak prywatnie?

- Ciężko jest mi o sobie mówić... Nie lubię. Nie lubię siebie oceniać. Jest mi bardzo miło, gdy słyszę dobre opinie, bo pewno gdzieś w czymś jestem dobry... W końcu przepracowałem w tym zawodzie trochę lat i także oceniam - nie tylko innych, ale też przede wszystkim, siebie. Ale nie bardzo lubię o sobie mówić. Wolę ocenę innych, a jeżeli jest to jeszcze dobra opinia...

Czyli Adam Dzieciniak jest skromny i ufa swojej publiczności i bliskim?

- Żona jest moim pierwszym, najbliższym recenzentem. Jest lekarzem stomatologiem, ale to jej nie przeszkadza od siedemnastu lat oglądać sztuki, w których gram - nawet po kilkanaście razy. Nie mówi tylko źle o innych, jest krytyczna także w stosunku do mnie (śmiech), ale ma celne uwagi. Wiele z nich pomaga nawet przed samą premierą. Dobrze jest też bezpośrednio po samych próbach usłyszeć uwagi od życzliwego widza, a żona jest takim widzem.

Gdzie, poza teatrem, spędza pan najwięcej czasu?

- Od roku jestem zakochany w działce. Kupiliśmy ją na Wyspie Puckiej. Myślałem, że zakup działki wiąże się z jakąś uprawą, z sadzeniem, ciężką pracą, a tego nie chciałem robić, bo pracy mam dość w teatrze. Ale tu, na Wyspie Puckiej - o czym nie wiedziałem - takich działek dla emerytów jest zaledwie 10 procent, reszta to działki rekreacyjne. Mamy tu skromny murowany domek, ptaszki śpiewają, żabki kumkają i kaczki przypływają. Bo działka jest usytuowana w krajobrazie wodnym. Cudo! Trawka i drzewka owocowe. Oczywiście, jak trzeba czasami coś przyciąć, to to robię. Kupiłem nawet kosiarkę i umiem kosić trawę. Ale jest to dla mnie sama przyjemność. Zwłaszcza gdy przede mną nauka tekstów, bo za chwilę następna sztuka.

Wakacje tylko na działce?

- Nie ja wymyśliłem ten żart, tylko nasza koleżanka Aneta, która kiedyś zapytana, gdzie była na wakacjach, odpowiedziała: "na Krecie, tylko mi uciekł". I ja właściwie też, poza kilkoma dniami pobytu na Lubelszczyźnie u rodziny, byłem na Krecie. Całych siedem tygodni. Z żoną. I też mamy pecha, bo nam uciekł...

Czy aktorstwo przydaje się w życiu?

- Innym tak, mnie nie. Na scenie muszę coś sobie i innym udowadniać, w życiu nie. Nie posiadam też tak atrakcyjnego wyglądu, bym mógł szpanować...

Ostatnio wziął pan udział w amatorskiej produkcji "Brzask" w dziwnej roli... Zboczeńca Rybnego. Co to za rola?

- Ja zawsze bardzo lubiłem się z reżyserem Rafałem Bajeną. Poznałem go wiele lat temu, gdy przychodził do Piwnicy przy Krypcie jeszcze jako młody chłopiec i przyglądał się naszej pracy kabaretowej. Polubiłem go wtedy i od tamtego czasu utrzymujemy kontakty. Rafał ma ciekawe pomysły i mimo różnic wiekowych, dobrze się rozumiemy i pomagamy sobie. Kiedy więc zaproponował mi rolę Zboczeńca Rybnego, przyjąłem ją w ciemno. Nie widziałem jeszcze filmu, ale podobno jest już nakręcony. Rola dziwna, ale interesująca. A film polecam.

Słyszałam, że ma pan wiele maksym życiowych, ulubionych cytatów. Jakimi kieruje się pan najczęściej?

- "Budzić się co rano i ustawiać do życia na tak". Nie mam z tym optymistycznym nastawieniem do życia żadnych problemów. W odróżnieniu do żony. Może dlatego, że nie mam sobie nic do zarzucenia. Nie byłem nigdy w żadnej partii, choć wokół mnie nie brakowało plotek... Ale nie chadzałem na skróty ani na kompromisy. Wolałem stracić, niż się wstydzić i żałować. Z tego też powodu w pewnym momencie zrezygnowałem z funkcji dyrektora Teatru Elbląskiego... Straciłem dziesięć tysięcy, ale nie twarz.

W takim razie pieniądze nie są ważne w pańskim życiu?

- Zawsze potrzebowałem żyć godnie. Kiedyś zostałem oszukany jako żyrant. To spłaciłem i kilka złotych na życie mam. Nie muszę pożyczać, mogę wziąć z kubka i tyle mi wystarczy. Nie narzekamy z żoną. Jesteśmy zabezpieczeni finansowo, mamy wszystko, co jest nam potrzebne. Wspaniały dom, wyremontowany, wspaniały strych - piękne sto piętnaście metrów, gdzie lubię przebywać...

Czy brakuje dziś panu ludzi, których już nie ma wśród nas?

- Tak, brakuje mi dziś bardzo dwóch szczecinian. Niestety, odeszli. Pierwszy to mój były dyrektor z Teatru Polskiego, który mnie przyjmował do pracy i zaufał mi, dając dużą rolę w "Mandacie" Erdmana, mimo iż pochodziłem z mniejszego ośrodka, jakim był Elbląg, a Teatr Polski był wtedy silnym i cenionym ośrodkiem z doborową kadrą. Mowa o Andrzeju Maju. Drugą osobą, której mi dziś brak, jest zmarły kilkanaście dni temu, Jan Banucha. Wspaniały scenarzysta, cudowny człowiek i mistrz. Zawsze korzystałem z jego rad, bardzo dużo współpracowaliśmy. Po jednym krótkim jego zdaniu zawsze wiedziałem, co i jak mam grać. Był bardzo oczytany i mądry. Doprowadził moje interpretacje postaci do celności warsztatowej. Najbardziej pamiętam, gdy po spektaklu według Havla, po próbie generalnej, kiedy byłem jeszcze nieopierzonym, młodym gniewnym aktorem, Banucha, na moje pytanie: "jak mam grać", powiedział: "nic nie graj". Posłuchałem go. "Ściągnąłem" z siebie wtedy wszystko, zrzuciłem maski i odniosłem sukces. Tego mi będzie bardzo brakować. Takich ludzi już nie będzie...

Wakacje się skończyły, czy ma pan marzenia, cele, plany?

- Żona mi trochę choruje i po prostu chciałbym, by wyzdrowiała. To moje najważniejsze marzenia, cele i plany.

- Dziękuję za rozmowę i życzę, by się zrealizowały.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji