Artykuły

Niedługo wybuchnie szmiragate

"Tamara" w reż. Tomasza Dutkiewicza (produkcja Agencja Allegro) w Pałacu na Wodzie w warszawskich Łazienkach. Pisze Jacek Cieślak w Rzeczpospolitej.

"Tamara" [na zdjęciu scena z przedstawienia] pokazuje dominację marketingu nad sztuką, wydarzeń towarzyskich nad wartościowym teatrem.

Nawet zły teatr może mieć walor szekspirowskiego zwierciadła wystawionego na gościniec. To przypadek warszawskiej "Tamary" Tomasza Dutkiewicza. Trzynaście lat po prapremierze dramatu w Studio widać, co spodlało na polskich scenach. W lustrach pałacu Na Wodzie przegląda się i wdzięczy szmira, komercja i blichtr.

"Tamara" Johna Krizanca pokazana w warszawskim Centrum Sztuki Studio w 1991 r. była zwiastunem nowego teatru, jaki można było tworzyć po wyzwoleniu z okowów socjalizmu. Impresario Waldemar Dąbrowski kupił licencję do modnego za oceanem dramatu o prawie zapomnianej w kraju polskiej malarce Tamarze Łempickiej i wyprodukował spektakl w reżyserii Macieja Wojtyszki, mogący zadowolić widzów o różnych gustach. Atrakcją były na równi skandalizujący temat romansu Polki z włoskim poetą Gabrielle D'Annunzio, symultaniczny charakter przedstawienia, który uwalniał publiczność z teatralnych foteli i pozwalał podążać tropem jednej z postaci po wnętrzach PKiN. Uwagę przyciągała gwiazdorska obsada z Markiem Walczewskim i Dorotą Kamińską, ekscentryczność art deco i bufet hotelu Bristol, gdzie warszawscy bywalcy zażywali szczypty snobizmu. Nie mniej ważny był temat zbliżającej się wojny, ciążącej nad losami bohaterów, co współgrało z sytuacją na Bałkanach.

Wyobraźnię Tomasza Dutkiewicza rozpaliła wizja przedstawienia rozegranego w listopadową noc, w naturalnej scenografii Łazienek. Pejzaż pięknie podświetlonego stawu z królewskimi łabędziami zaciera pierwszy niesmak wywołany przez oszczędność producenta - alejki prowadzące do pałacu Na Wodzie, zamiast lampionów oświetlają cmentarne znicze. Bilety kosztują 210 złotych, ale teatralna podróż do położonego nad jeziorem Garda pałacu Il Vittoriale nie może być tania. Wizy do faszystowskich Włoch Anno Domini 1927 też nie dostaniemy dziś za darmo. Stojący w sieni postawny ochroniarz Aldo Finzi (Piotr Warszawski) przeszywa gości spojrzeniem dokładniejszym niż lotniskowe rentgeny po zamachu na World Trade Center. Kto nie ma biletu-paszportu, niech lepiej porzuci wszelkie nadzieje na wejście. Jeszcze tylko lampka szampana, a warto się znieczulić, bo zaczyna się piekło teatralnej pustki.

Obsada jest gwiazdorska - z kinowych hitów i pierwszych stron kolorowych magazynów. W przypadku Magdy Wójcik - nawet z rozkładówki "Playboya". Jej Tamara jest osobą niepozbawioną seksapilu, zdecydowaną, twardo trzyma się zasady, że nie sypia z mężczyznami, którzy pozują jej, choćby nawet nago. D'Annunzio (Krzysztof Kolberger) zdobył Isadorę Duncan i Sarah Bernhard, ale z Polką ponosi klęskę. Grający go aktor razem z nim. Włoski poeta był histerykiem i mitomanem, ale aktor używa operowej nadekspresji ponad miarę. Nieznośnie melodramatyczną scenę z nożem św. Sebastiana trzeba skwitować Kmicicowym "Kończ waść, wstydu oszczędź!". Zabawne, że lekcja dobrego aktorstwa zapisana jest w tekście, w rozmowie poety z powiernicą Aelis Mazoyer. Niestety Kolberger nie korzysta z uwag Danuty Stenki, pokazującej, że gdy nie wiadomo jak grać w trudnej artystycznie sytuacji - trzeba grać przyzwoicie.

Oglądając szarpaninę aktorów, słuchając ich krzyków, miałem wrażenie, że John Krizanc zakpił sobie z widzów i pustki współczesnej sztuki. Spektakl przypomina migotliwą reklamę albo grę komputerową, która zmusza nas do pogoni za jedną z postaci, a gdy czujemy pierwsze rozczarowanie brakiem ważkich treści, podejmujemy próbę odnalezienia sensu teatralnych działań w pościgu za innymi bohaterami. Po konsumpcji wina i przystawek po mało promocyjnych cenach, rozsądek podpowiada, że tajemnicą bezmyślnej paplaniny jest brak tajemnicy. Znaleźliśmy się w hipermarkecie sztuki. Aktorzy reklamują swoje role, tak jak przyciąga się uwagę klientów do jednej z wielu sklepowych witryn - bo tego wymaga kontrakt. Nie mając nic do powiedzenia, wabią widownię w pułapkę pozornej interaktywności i ekskluzywnego teatralnego reality show. Za dodatkową opłatą można tu podglądać nie bezimiennych bohaterów "Big Brothera" czy "Baru", ale słynne historyczne postaci i gwiazdy z okładek kolorowych magazynów.

Widzowie sami mogą się poczuć jak postaci z kroniki towarzyskiej. Na premierze paparazzi łowili aktorów w otoczeniu biznesmenów, telewizyjnych gwiazd, redaktorów naczelnych, a producenci widowiska nie mieli nic przeciwko błyskającym fleszom nawet podczas finałowej sceny. Zwłaszcza, gdy nadarzyła się okazja, by prezydenta Warszawy Lecha Kaczyńskiego sfotografować z logiem sponsora. To już nie teatralny spektakl, lecz ometkowany produkt, ruchomy billboard z udziałem ważnych postaci życia publicznego. A jeżeli prezentuje równie złą formę, co pewien koncern naftowy, może warto zabawić się w komisję śledczą do spraw komercjalizacji i korupcji polskiego teatru. Frekwencja gwarantowana, bo wszyscy protagoniści nie wyjechali jeszcze z kraju.

"Tamara", John Krizanc, reżyseria Tomasz Dutkiewicz, scenografia Anna Popek, kostiumy Dagmara Czarnecka i Wojciech Czapla, producent Allegro, pałac na Wodzie, Warszawa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji