Artykuły

Marzę o roli Cyrano de Bergerac

- Marzę, żeby zagrać rolę Cyrano de Bergerac. Do szkoły filmowej w Łodzi zdałem, mówiąc monolog umierającego Cyrano. Jestem zakochany w tej postaci ze względu na jej bezkompromisowość - mówi Marcin Brykczyński, aktor Teatru im. Żeromskiego.

Z Marcinem Brykczyńskim, kieleckim aktorem, tegorocznym laureatem plebiscytu Dzikiej Róży, rozmawia Ewa Ziółkowska.

Przypadła panu do gustu rola lokaja Jana w "Ślubach panieńskich"?

- Już podczas prób zaczęło się okazywać, że to będzie Jan wszechobecny, rodzaj przyjaciela i ochroniarza dla Gucia. Szukaliśmy sposobów, by umieścić go w scenach, w których nie występuje on u Fredry. Jest, na przykład, taki epizod, gdy Klara kłóci się z Albinem i nagle otwiera drzwi, by stwierdzić, że Jan podsłuchuje pod drzwiami.

Widzom chyba najbardziej spodobała się scena z mantrowaniem. Gdzie się pan nauczył tej sztuki?

- Jeszcze w szkole poszedłem na spotkanie buddystów zen i zapamiętałem sobie ich sposób modlenia. Początkowo reżyser prosił, żebym medytował, ale ja zaproponowałem, żeby to była głośna modlitwa. I tak powstało to mantrowanie. Poza tym w ostatniej scenie zrobiłem coś, czego robić nie powinienem - zakończyłem kwestię za kolegę. I to też się reżyserowi spodobało.

Czy inne role, grane przez pana na deskach kieleckiego teatru, jakoś szczególnie przypadły panu do gustu?

- Odnalazłem się w dwóch rolach: pastora Duncana w "Pół żartem, pół sercem" i roli Kirkora w "Balladynie". Gdy zaczynam być złośliwy, kąśliwy, drobiazgowy i nieprzyjemny, to znajomi dotąd mówią, że znowu wchodzę w rolę pastora. Ta rola była tak bardzo moja, bo rzeczywiście od czasu do czasu jestem Duncanem. Mam w sobie też cechy oderwanego od rzeczywistości i egzaltowanego Kirkora.

A którym jest pan częściej?

- Staram się wytłumić aktywność nad książką i nie martwić się, że wybuchnie któraś z moich mniej ciekawych cech, występujących i u pastora, i u Kirkora. W obu wydaniach wygląda to dość nieprzyjemnie. Jednak świętego też mógłbym zagrać.

Lubi pan czytać książki?

- Bardzo. Lubię dobre kryminały i książki historyczne. Czasem czytam trzy naraz. Teraz czekam z niecierpliwością na kolejną powieść Sapkowskiego "Narrenturm". Jestem ogromnym miłośnikiem literatury, w której machają mieczami. Dotyczy to także filmów. Chyba wypożyczyłem wszystkie kasety z filmami, w których ktoś walczy czymś ostrym z drugim człowiekiem. Przy czym nie mam ulubionych filmów, ale ulubione sceny walki w tych filmach. Najbardziej podoba mi się walka na rapier i lewak. Lewak, to sztylet, który walczący trzyma w lewej ręce. Szczerze mówiąc, zostałem aktorem, bo miałem nadzieję, że będzie kręcona druga część serialu "Czarne chmury".

A ja myślałam, że w teatrze walczy się bronią z plastiku?

- Ależ skąd, broń na scenie musi dźwięczeć. Scena walki w teatrze jest prawdziwym wyzwaniem. Żeby była dobra, rytm pojedynku musi się zmieniać. Trzeba wymyślić ciekawe ciosy i sposób walki dla każdego z bohaterów, odpowiadający jego charakterowi. Przybudowaniu takiej sceny liczy się kroki, ustala dystans i pozorowane cięcia, które muszą wyglądać groźnie, a być bezpieczne dla aktorów.

Ma pan w związku z takim zamiłowaniem do walki wręcz ulubioną rolę?

- Marzę, żeby zagrać rolę Cyrano de Bergerac. Do szkoły filmowej w Łodzi zdałem, mówiąc monolog umierającego Cyrano. Jestem zakochany w tej postaci ze względu na jej bezkompromisowość. Cyrano raczej umrze, niż oszuka samego siebie. No i, oczywiście, pociągają mnie jego wspaniałe pojedynki. Koledzy, którzy znają mój podziw dla roli Cyrano, twierdzą, że jest tam tyle monologów i to na tyle długich, że nie ma szansy na wystawienie takiej sztuki, bo mogłaby być nudna i przegadana. Ale ja i tak chciałbym zagrać tę rolę.

Podobno kolekcjonuje pan broń.

- Owszem, choć są to drogie rzeczy i trudno sobie pozwolić na naprawdę dobry oręż. Na kieleckich targach staroci kupuję uszkodzone szable i mam nadzieję, że ktoś je kiedyś naprawi. W dzień targów wstaję o godz. 7 rano, żeby być tam pierwszy i żeby mi czegoś nie podkupiono. Kiedyś, gdy przyszedłem dziesięć minut za późno, jakiś człowiek kupił przede mną złamaną szablę. Nie mogłem tego odżałować. W moim zbiorze najbardziej cenię sobie sztylet, wykonany przez kieleckiego płatnerza. Jest to kopia XVII-wiecznej, niemieckiej broni.

Słyszałam też, że uczy się pan wschodnich sztuk walki.

- Uczę się, od kogo tylko mogę, szermierki. W tym szermierki historycznej, dzięki kontaktom z bractwami rycerskimi. Marzę, żeby skompletować strój z XVII wieku i wziąć udział w walce na rapier i lewak.

Próbował pan walki kataną?

- Owszem, walczyliśmy z kolegą na drewniane miecze. Gdy miał tylko czas, prosiłem go o naukę.

Przy tak szerokich zainteresowaniach nie zdziwiłabym się, gdyby miał pan jeszcze inne pasje.

- Moją ostatnią miłością jest motocykl MZ 251 z 1989 roku, pierwszy motocykl z "demoludów", który miał zapłon elektroniczny. Z dużą przyjemnością jeżdżę nim na trasie Kielce - Kraków. Na dłuższą jazdę się nie porywam, bo jestem zbyt świeżym kierowcą.

Psuje się?

- Cały czas się psuje, robią się zwarcia w elektryce pojazdu i muszę go odprowadzać do mechanika. Przygotowuję motocykl na podróż, na miejscu go naprawiam, potem wracam i też naprawiam. A poza tym bardzo lubię chodzić do kieleckiego muzeum, gdzie oglądam wystawę broni. Szczególnie podziwiam tam jedną z XVIII-wiecznych szabel o pięknym kształcie ostrza. Lubię też oglądać wystawę malarstwa.

A może pan też maluje?

- Rysuję. Kiedyś na próbie sztuki "Ożenek" narysowałem bardzo udany portret mojej koleżanki Agnieszki Kwietniewskiej. Kolega, któremu z dumą pokazałem to dzieło, w ogóle jej nie rozpoznał. Twierdził, że to portret mężczyzny. Ale mnie to nie zniechęca, bo rysuję dla przyjemności. Jest to twórczość radosna, która sprawia radość wyłącznie tworzącemu.

Lubi pan kielecki teatr?

- Lubię, bo w tym teatrze się gra. Po przyjeździe z Warszawy, poczułem się tutaj, jak w krainie bajki. Może tylko trochę brakuje mi śpiewania piosenki aktorskiej. Poza tym jest to naprawdę piękny teatr.

Marcin Brykczyński

Urodził się w 1969 roku w Rzeszowie. Ukończył łam Studium Wychowania Plastycznego i przez jakiś czas pracował jako plastyk w rzeszowskim muzeum. Ukończył studia aktorskie w szkole filmowej w Łodzi. Zadebiutował w łódzkim Teatrze Nowym w spektaklu "Brel". Po rocznym pobycie w Warszawie przeniósł się do Radomia. W tamtejszym teatrze śpiewał, m.in. w znanym musicalu "Józef". Na kieleckiej scenie występuje już szósty sezon. Jest tegorocznym laureatem plebiscytu "Dzikie Róży". Statuetka została mu przyznana przez dziennikarzy za mistrzowskie role epizodyczne. Rozwiedziony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji