Artykuły

Blask bambusowego pokoju

"Utwór sentymentalny na czterech aktorów" w reż. Piotra Cieplaka z Teatru Montownia w Warszawie na V Letnim Festiwalu Małych Form w Teatrze Bagatela w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Ten, który idąc wzbija wokół siebie wiatr". O wsiowym głupku mówią tak w Słowenii. O wsiowym głupku albo o typku aroganckim. Kto by pomyślał: identyczne gesty, identyczne rytuały gestów odprawia też ktoś zupełnie inny - mieszkaniec na wiór wyschłych Alp Karnićkich. Idąc, raz po raz prostuje i rozwiera palce u rąk, podnosząc jednocześnie ramiona tak wysoko, że tworzy z riich łuk nad głową, po czym je opuszcza, jakby zagarniał powietrze garściami pełnymi - i,w ten sposób krok za krokiem krzesze szum. Głupek wsiowy, arogant, pasterz na pochyłych łąkach bądź... aktor? Tak.

W "Godzinie, w której nie wiedzieliśmy nic o sobie nawzajem" Petera Handkego, widowisku bez słów, "ten, który idąc wzbija wokół siebie wiatr" -jako pierwszy kroczy przez "plac w blasku pustki". Krzesze szum. Wsiowy głupek to? Arogant? Pasterz na pochyłych łąkach? Kto? A inni - mrowie, co tu przez godzinę będzie szło, siedziało, tańczyło, marło i nie wybąka ni pół litery, oni, bezimienni i z ciszą w gardłach - czym są? Kim jest każdy z nich z osobna? No?... A może "ten, który idąc wzbija wokół siebie wiatr" to ani głupek, ani arogant, ani pasterz, tylko dziwne widmo, co je z twojej, tylko twojej pamięci, tylko twoich snów, tylko twoich marzeń wyłuskał aktor, który idąc przez sceniczny "plac w blasku pustki", "wzbijał wokół siebie wiatr"? Może każdy z tych, co na scenie przez godzinę trwają bez słowa, jest, stanie się tylko tym i tylko takim, którego i jak opowiesz sam sobie, patrząc? Nie inaczej.

Mało jest opowieści, co sedna teatru dotykają tak czysto jak "Godzina..." Hadkego. Nieroby wyobraźni, paziowie ołowianej pewności - owszem, postawią trupie pytanie: ale o czym to jest konkretnie?

Jak odpowiedzieć? Że to rzecz o ludziach łażących po miejskim placu?... Zostawiam ich z tą prawdą strzelistą, niech śpią spokojnie. Nie ma nic przyjemniejszego od ich chrapiącej nieobecności. Tak jak mało bywa seansów smakowitszych od "Utworu sentymentalnego na czterech aktorów", co go Piotr Cieplak wraz z zespołem Teatru Montownia napisał i - już sam - wyreżyserował.

Blask na scenie nie jest blaskiem pustki, jest blaskiem wielkiego prostopadłościanu skleconego z dwunastu bambusowych żerdzi. Niewielka różnica - w końcu blask to blask. Zobacz go, zobacz i znajdź dlań własne słowa - ja ci nie pomogę. Zobacz wzruszającą nędzę strzępów kartonu, papieru, bibuły, z których wszystko wewnątrz bambusowego blasku jest ulepione, wszystko, prócz ludzi. Papierowe smugi wody sunącej z prysznica, kartonowa rura kanalizacyjna, tekturowe biurko, tekturowy kubek, takie drzewo, taki deszcz, łóżko, drzwi, okno z kwiatami, pies i szczury, taki biały parawan pod czerwoną latarnią z bibuły, parawan, za którym bezimienny jegomość, co lubi czytać pergaminowe gazety, regularnie niepokoi niewidzialną córę Koryntu. Czym płaci? Tu walutą są monety z żółtego papieru. Wszystko więc - ulotność? Lekkość snu?

Wewnątrz bambusowego blasku czterech panów bez imion, aktorzy (Adam Krawczuk, Marcin Perchuć, Rafał Rutkowski i Maciej Wierzbicki). Księgowy, hodowca słoneczników, urzędnik, kloszard. Gestami, oddechami, krokami wzbijają kruchy wiatr. Nic więcej. Usłysz szmer. Usłysz dobrze, bo to jedyne narzecze bezimiennych - przez godzinę nie wydadzą z siebie słowa. I usłysz nuty, co je muzyczny duet Sza-Za (Szamburski i Zakrocki) na czymkolwiek, głównie na klarnecie i skrzypcach, wygrywa niczym taperzy w dawno gdzieś przepadłych kinach epoki filmu niemego. I coś jeszcze. Zobacz, usłysz niepojętą mowę pogmatwanej sieci sznurków, oplatających bambusowy pokój. Pociągając za nie - bezimienni ożywiają kształty papierowego snu...

A może tak naprawdę to - nie oni?

W prologu "Wybrańca" Tomasza Manna biją dzwony Rzymu, choć żaden śmiertelnik nie pociąga za sznury. Biją, bo za sznury pociąga - Duch Opowieści. W seansie Cieplaka, w tej cudownie jarmarcznej wariacji na kanwie "Godziny, w której nie wiedzieliśmy nic. o sobie nawzajem", jest tak, jakby za wszystkie sznurki iście pajęczej gmatwaniny, niczym lalkarz ożywiający drewniane ciała marionetek, w istocie pociągał - Ariel Teatru. Tak się rodzi dziwna delikatność całej opowieści, pyszna nieuchwytność godziny obrazów ruchomych i milczących. Jeśli o sensy chodzi, powstaje świat na tyle efemeryczny, że bez twojej - na jego kanwie, za przyczyną ze sceny idących impulsów dyskretnych - sobie samemu snutej opowieści, świat ten po prostu nie istnieje. Ariel Teatru obraca się w NIC.

Zobacz więc to wszystko Jeśli gdzieś na występ Montowni pokazującej "Utwór

sentymentalny..." trafisz - zobacz blask bambusowego pokoju, labirynt pajęczej sieci sznurków, tekturo-wo-papierowo-bibułowy los rzeczy świata tego godzinnego, wreszcie - milczący żywot czterech bezimiennych. Własnymi słowami, których nikt nie musi znać, pomóż im nabrać sensu niepowtarzalnego, bo tylko twojego. Na tym polega teatr dobry - gardzi kategorią Jasno postawionej tezy". U Cieplaka nie ma tezy. Od początku do końca jest tylko lekkość umykająca, niepokojąca niczym ta przez Handkego w "Godzinie..." samotnie postawione zdanie: "Przez plac ślizga się płachta gazety, potem jeszcze jedna"... A dalej? Jedynie cisza.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji