Artykuły

Teatr klasy A w Polsce B

Odkrył Jana Klatę, Maję Kleczewską, Michała Walczaka, napisał na nowo teatralną mapę Polski. Piotr Kruszczyński [na zdjęciu] po sześciu latach dyrekcji w Wałbrzychu pozostawia teatr swojemu następcy - Sebastianowi Majewskiemu.

Serce polskiego teatru od kilku sezonów bije na Dolnym Śląsku. Wystarczy posłuchać zagranicznych krytyków, którzy coraz częściej przyjeżdżają do Wrocławia czy Wałbrzycha, odpuszczając sobie Warszawę czy Kraków. A młodzi polscy reżyserzy i dramaturdzy zaczynają przeprowadzać się ze stolicy do Berlina, bo tam i taniej, i bliżej do pracy (czyli Wrocławia, Wałbrzycha, Legnicy, Jeleniej Góry). Warto przypomnieć sobie o tym w momencie, gdy z Teatru Dramatycznego im. Jerzego Szaniawskiego w Wałbrzychu po sześciu latach dyrekcji odchodzi Piotr Kruszczyński. To odejście bezkrwawe, pozbawione aferalnego kontekstu czy atmosfery skandalu. Kruszczyński, który wraz z dyrektor naczelną Danutą Marosz zmienił prowincjonalny teatr "z gwiazdami od święta" w jedną z najważniejszych scen w Polsce, precyzyjnie wybrał i przygotował swojego następcę. Sebastian Majewski, twórca Sceny Witkacego we Wrocławiu (jednego z najciekawszych teatrów alternatywnych), jest współautorem największych wrocławskich sukcesów Jana Klaty (pracował jako dramaturg przy spektaklach "Transfer!" i "Sprawa Dantona").

Wałbrzych - miasto dwóch teatrów, jednej filharmonii, wielu zamkniętych kopalń i dziesiątek biur oferujących tanie pożyczki - to nie jest dobre miejsce na artystyczne rewolucje. Gdy w 2002 r. Kruszczyński obejmował scenę, nie miał więc planu zdobycia miasta przez estetyczne zaskoczenie. Postawił na ewolucję. Każdy kolejny festiwal (Fanaberie, Dni Dramaturgii), każda premiera miały otwierać wałbrzyszan na nowe formy i tematy. Przede wszystkim jednak miały opowiadać ich historie. Często tragiczne, ciemne, niedające się pomyśleć w żadnym z "kulturalnych miast" Polski A. Jednak to właśnie trudna sytuacja, w jakiej teatr powstawał, pomogła jego twórcom.

- Wałbrzych przypomniał mi Polskę mojego dzieciństwa, z całą jej mizerną sytuacją ekonomiczną, za to z silnymi więziami międzyludzkimi - mówi Kruszczyński. - Mieszkańcy byli spragnieni kontaktu, integracji, potrzebowali miejsca spotkań, w którym przekaz skierowany byłby bezpośrednio do nich. Mieli dość teatru lektur szkolnych i sporadycznych występów warszawskich gwiazd, którym często było wszystko jedno, w jakim mieście właśnie grają. Już poprzedni dyrektor Krzysztof Kopka zainicjował repertuarowe zmiany. Ja pociągnąłem to dalej.

Nie było w Wałbrzychu nikogo, kto nie słyszałby o pierwszej premierze nowej dyrekcji - "Locie nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya w reżyserii Mai Kleczewskiej. Reżyserka, która z czasem zapracowała sobie na opinię skandalistki, historię o mieszkańcach zakładu psychiatrycznego potraktowała z delikatnością i wyczuciem. Nic chodziło o to, aby wypalić widzom oczy brutalnymi scenami, lecz by ich sobie zjednać i dać im nadzieję.

- McMurphy nie ginął uduszony przez Wodza, ale był przez niego uwalniany i wywożony na wózku wałbrzyską ulicą, co widzowie obserwowali na szpitalnych monitorach - opowiada Kruszczyński. - Które zresztą gwarantowały im stały podgląd na własne samochody stojące na parkingu przy naszej ulubionej ulicy.

Do kanonu anegdot przeszła już związana z premierą historia o autobusie z demobilu. Dyrektor i reżyserka przemalowali go na biało i jeździli nim po mieście wraz z zespołem, nawołując do "uwolnienia wariatów z teatru". - Gdy ludzie przyszli na premierę w szpitalnych piżamach, nie mogłem uwierzyć własnym oczom - wspomina Kruszczyński. - To było dla nas świadectwo, jak Wałbrzych spragniony jest kreacji.

Odtąd każdego młodego reżysera zaproszonego do pracy w teatrze Kruszczyński wysyłał na obowiązkowy spacer po mieście. Mieli poczuć Wałbrzych, zrozumieć go, a dopiero potem proponować teksty do wystawienia. Taki spacer odbyli m.in. odkryci przez dyrektora Jan Klata (reż. "Rewizora" i " córki Fizdejki"), Artur Tyszkiewicz (reż. "Iwony, księżniczki Burgunda" i "Balkonu"), Michał Walczak (autor "Piaskownicy" i "Kopalni").

Każdy spektakl był jednocześnie sprawdzianem, na ile sztuka może angażować się w życie społeczności, co może zmienić, w czym pomóc, na co wpłynąć. Zimnym prysznicem okazała się dyskusja po ostatnim spektaklu "Kopalni" (napisanej przez Michała Walczaka specjalnie dla teatru, opowiadającej o zamykaniu kopalń i desperackim przywiązaniu do swojego małego świata). - Bezrobotni górnicy z biedaszybów ostro starli się z tymi w galowych mundurach, którzy zachowali prawo do emerytur - opowiada Kruszczyński. - Zrozumieliśmy, że sama sztuka zaangażowana nic czasem nie znaczy, jeśli nie idą za nią systemowe, polityczne, społeczne rozstrzygnięcia władz.

Kruszczyński z czasem ograniczał lokalne inspiracje na rzecz bardziej uniwersalnych tematów. Zawsze jednak dbał o to, aby spektakl nie powstawał w oderwaniu od publiczności. Także frekwencja z czasem stała się mniejszym problemem (w chwili objęcia dyrekcji przez Marosz i Kruszczyńskiego na spektakle przychodziło po pięć osób). W końcu dziesiątki wałbrzyszan odwiedzały teatr jako swój - wielokrotnie grali w nim przecież jako statyści.

Kruszczyński zapraszał do swojego teatru najbardziej gorące postaci młodej sceny: Przemysława Wojcieszka, Pawła Demirskiego, Monikę Strzępkę. Te kontakty nie urwą się wraz ze zmianą dyrektora. Sam Kruszczyński nie chce też trenów na odejście ani szumu wokół swojej decyzji. Ewolucja trwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji