Artykuły

Herbert w multimedialnej sieczce

Plenerowa "Rekonstrukcja poety" miała udowodnić, że nowe media mogą podkreślić siłę wielkiej poezji. Nic z tego. Spektakl na warszawskim Placu Krasińskich stał się kompromitacją. Artystyczną, techniczną i organizacyjną - pisze Jacek Wakar w Dzienniku.

A miało być tak pięknie. Po pierwsze - kulminacja obchodów Roku Zbigniewa Herberta, a to zobowiązuje. Po drugie organizatorzy - Biblioteka Narodowa i Nowy Teatr. "Rekonstrukcja poety" to pierwsze przedsięwzięcie firmowane przez nową scenę Krzysztofa Warlikowskiego i stąd udział jego aktorów: Andrzeja Chyry, Mai Ostaszewskiej oraz Jana Peszka i młodego Rafała Fudaleja. Te nazwiska są przecież niczym innym jak gwarancją jakości. Leszek Możdżer za fortepianem. Wreszcie sceneria Placu Krasińskich, fantastyczna pogoda i kilkutysięczna chyba publiczność.

Jej żal najbardziej. Nieważne, czy widzów przyciągnęli poezja Herberta czy Chyra do spółki z Możdżerem. Istotniejsze, że "Rekonstrukcja poety" mogła zarazić ich poezją i teatrem. Spektakl rozdęty pychą, niezborny reżysersko i amatorski technicznie obrócił się we własną karykaturę. Patrzyłem na powracających z niego widzów. Ma twarzach albo złość albo kpiące politowanie. Lepiej było wypić piwo w którymś z pubów na warszawskiej Starówce.

Polegli wszyscy. Najpierw Ewa Dałkowska. Cóż z tego, że wybitna aktorka wspaniale interpretuje wiersze Herberta, skoro zazwyczaj robi to w kameralnych spektaklach dla wąskiej widowni. Tym razem intymna rozmowa ściszonym głosem nie miała sensu. Gdy Dałkowska zniżała ton, z oddali rozlegało się nasilające się skandowanie "głośniej, głośniej". No to aktorka niemal zaczynała krzyczeć. Koniec końców wydawało się, że ucieknie ze sceny.

Na domiar złego frazom Herberta towarzyszyć miały zdjęcia Chrisa Niedenthala jako dokument szarości PRL. Wyświetlane na trzech olbrzymich telebimach miały ją zdaje się komentować czy kontrapunktować, jakby to było potrzebne. Zazwyczaj pojawiały się na dwóch ekranach, bo trzeci odmawiał posłuszeństwa. I uczyniły twórczość Herberta interwencyjną. Brawo!

Kiedy na ekranie pojawił się fragment rozmowy poety z Aleksandrem Małachowskim, całość nieuchronnie osunęła się w groteskę. A potem po przerwie technicznej (komu szkodziło sprawdzić nieszczęsną aparaturę?) Herbert został zmielony przez zwielokrotnione obrazy... Na ekranach pojawił się jeden Chyra, potem drugi i trzeci. Pokawałkowane głowy Jana Peszka. Ostaszewska w trzech odcinkach. I do tego dramat autora "Jaskini filozofów". To się nie mogło złączyć w harmonijną całość. Pozostawiło wrażenie estetycznej kakofonii i myślowego chaosu.

Z fiaska "Rekonstrukcji poety" płyną jednak nauki na przyszłość. Na wielkie multimedialne widowiska nie powinniśmy się raczej porywać, bo raz nie zadziała telebim, a za chwilę padnie sprzęt nagłaśniający - jesteśmy przecież sto lat za murzynami. A wielką poezję lepiej smakować w samotności. Nie służą jej wizualizacje, ściany dźwięków i tzw. efekty specjalne. Szkodzą też aktorom, bo skutecznie odciągają uwagę od ich sztuki. Przekonał się o tym chociażby Andrzej Chyra, mimo elektronicznej obróbki w kilku frazach Herberta prawdziwie przejmujący.

I to by było na tyle po stronie zysków z zapowiadającego się na wydarzenie spektaklu. Reszta jest żenadą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji